W tuleckim kościele pod wezwaniem Narodzenia Najświętszej Marii Panny stoi późnogotycka figurka Matki Bożej.
Pierwsze sms-y zaczynają się krótko po północy. Niekiedy mam ich trochę, nim wyjdziemy ze swojej Wigilii Paschalnej.
Tamte wakacje 1816 roku nie były dla wrażliwego nastolatka dobrym czasem.
Adwentowo przyznam, że bardzo dużym zaskoczeniem jest dla mnie to, że powodów do “kształcenia charakteru” ( czyli wad ;P) nie ubywa z wiekiem.
- Wiesz co? To dla ciebie... - Przyjaciółka wyjęła wymiętą, „zaczytaną” książeczkę ze swojej torebki. Chyba ze mną jest ciągle jak z dzieckiem, skoro można mnie pocieszyć książeczką – pomyślałam patrząc w stronę Małej Dziewczynki, która smutek po wyjściu Mamy koiła swoją.
Wiekowe ściany kościoła wymagały porządnego remontu. “Osuszono je, ale ile jeszcze jest do naprawy... Ileż to pracy, pieniedzy, czasu... No i robotników. Mało.” – spoglądałam na zniszczone mury stojąc w czasie Mszy św. na zewnątrz.
Siedzieli na brzegu piaskownicy: Kobieta i Dziecko. Dziecko rozglądało sie ciekawie. Dookoła pusto (osiedle było drogie, więc nie tylko brakowało niemowląt, ale i dorośli schodzili się zmęczeni dopiero późnym wieczorem). Tylko ściana zieleni.
Wybaczcie, nie potrafimy jeszcze pisać „normalnych” Okien (cokolwiek by to znaczyło)