Znacząco zmniejszający częstotliwość stukot kół oznaczał, że trasę wiodącą z Iraju do miasteczka portowego Reefcool pociąg przebył zgodnie z rozkładem jazdy.
Samolot przechylał się raz po raz to na lewe, to na prawe skrzydło niknąc w potoku słonecznego blasku spływającego na starą wędzarnię. - To Włodek – stwierdziła rezolutnie mama Józefa. - Skąd pani wie? – spytała Kaja spoglądając wciąż za niknącą na słonecznym okręgu plamką. - Zawsze stara się przelecieć nad naszymi wzgórzami, a tych kilka machnięć skrzydłami to pozdrowienie dla żony – kobieta uśmiechnęła się, a w tym uśmiechu tkwiła pewna stałość i pewność tak bardzo pożądana w ziemskich małżeństwach i rodzinach. - Pan Włodzimierz poleciał do Iraju w sprawie naszego taty? - Kochanie, na to będzie jeszcze czas – mama Józefa mówiła te słowa jakby nie troszcząc się zbytnio o to jak zareaguje na nie dziewczyna. Po kilku chwilach spojrzała mimowolnie na Kaję i zauważyła smutek, który zagościł na jej twarzy.
Czerwień nieba przetaczała się nad rzeką razem z wojskiem. Bród którym całkiem niedawno krzyżacy przedostali się na ciemną stronę rzeki pokryły niezliczone wiry. Niewierna ziemia jakby broniła się przed tymi ludźmi, którzy walczyć mieli już za chwilę z władcami niziny Siddim. Krew nieba przecinały co chwilę jasne smugi światła.
Tomek szurał bezwiednie nogami o gliniastą powierzchnię podwórza. Gościnny dom Józefa objawił mu całkowicie tajemnicę ich obecności w tej krainie. Mama Józefa poprosiła Kaję o pomoc przy zbieraniu lawendy, która to roślina wykorzystywana tu była do tworzenia bardzo przyjemnych kompozycji zapachowych. Sam Józef odprowadzał panią Gritty do leżącego po sąsiedzku, lecz nieco dalej od rzeki domu. Pastor został póki co w domu Józefa, gdyż - jak twierdził - musiał załatwić pewną pilną sprawę z tatą Józefa. Po pożegnaniu żony udał się do stojącej po przeciwnej stronie podwórza nieco pochylonej już szopy lub raczej - z uwagi na jej wielkość - sporej stodoły. Omijając niewielkie błotniste kałuże mrugnął okiem do Tomka nakazując mu zaczekać przed wejściem do domu na pana Włodzimierza, czyli tatę Józefa.
Nic nie zapowiadało, że droga obrana przez pana Gritty będzie tak męcząca. Niskie krzewy i drzewa porastające piekielny brzeg rzeki nie ustępowały tak łatwo jak ich ziemscy krewniacy. Tym samym siła, którą musiał używać ów starszy mężczyzna by utorować sobie drogę była nieporównanie większa niż ta, której można byłoby się spodziewać. Pastor dobrze wiedział, że w tej krainie całkiem inaczej zachowują się istoty w stosunku do wędrowców dopiero co mających zdecydować o swojej przyszłości w Zaświatach. Pamiętał historię pewnej dziewczyny, która aby otrzymać życie wieczne musiała zrezygnować z przywiązania do swojej ziemskiej, niepoukładanej miłości. Tak. Wydawało się, że jest to ponad siły osoby ukształtowanej przez konsumpcyjne społeczeństwo na Ziemi. Także piekło zachęcało ją jak tylko mogło by ułożyła sobie egzystencję tutaj tak jak w doczesnym świecie. Wolna miłość bez zobowiązań zdawała się jakby na wyciągnięcie ręki. A jednak. Rodzicielska miłość do tej dziewczyny zasiana gdzieś na dnie serca zaowocowała decyzją o przynależności do Jerozolimy. Wtedy dopiero wojska niebieskie stoczyły o tą młodą osóbkę bitwę o której głośno było w całych Zaświatach. Pan Gritty obejrzał się za prawe ramię. Gdzieś daleko za drzewami znajdowały się wapienne wzgórza, a za nimi nizina Siddim, gdzie odzyskano dla Nieba Annę. Pastor uśmiechnął się nieznacznie. Przypomniał sobie tą chwilę gdy Anna przekraczała bramę Jerozolimy, a wraz z nią także i pani Gritty.
Wilhelma ogarniała coraz większa wściekłość. Jakimś dziwnym trafem Krzysztof zmienił zdanie i nie chciał być mu posłuszny. Dotąd dawał się traktować niczym dziecięca zabawka. Można było mu powiedzieć cokolwiek, a on to wykonywał. Był nic nie znaczącą, śmieszną marionetką. Można było z nim zrobić wszystko.
Kaja wyprzedziła Józefa i Tomka o kilkanaście kroków. Całą sobą chłonęła tą ożywczą woń, która wydobywała się zza niewielkiego pagórka za którym przed chwilą zniknął całkiem spory dom do którego zmierzali. Odwróciła się do Józefa przerywając skomplikowane wywody chłopaka.
5Wiklinowy kosz powoli wypełniał się kwiatami lawendy. Lekki chłód docierający powoli od strony rzeki wypychał przesycone zapachem kwiatów ciepłe powietrze. Szczyt wzgórza na którym znajdowała się lawendowa plantacja rodziców Józefa iskrzył się jeszcze ostatnimi promieniami słońca, ale na zacienionych zboczach czuć było już dotkliwie nadchodzącą noc.
Charakterystyczny biało - czarny wzór na grzbiecie żmij co chwila przemykał między zaroślami. Krzysztofowi zdarzyło się już kilkakrotnie cofnąć nogę w obawie nadepnięcia tego gada obficie występującego na leśnych mokradłach. Martwy las został dawno w tyle. Teren obniżał się.
Cisza w prezbiterium zdawała się trwać wieczność. Przeistoczone wino i chleb zostały złożone w ofierze niczym baranek. Światło słoneczne powoli przetaczało się po wnętrzu świątyni. Czerwień, zieleń i żółć które składały się na monumentalne witraże muskały biel trzech ołtarzowych obrusów. Tak bardzo przywodziły na myśl blask całunów w które okryty był Chrystus, a które pozostały puste po powstaniu z martwych.