Opowieści pani Gritty

Rozdział 16. W drodze na zamek (Opowieści pani Gri

dodane 15:57

Charakterystyczny biało - czarny wzór na grzbiecie żmij co chwila przemykał między zaroślami. Krzysztofowi zdarzyło się już kilkakrotnie cofnąć nogę w obawie nadepnięcia tego gada obficie występującego na leśnych mokradłach. Martwy las został dawno w tyle. Teren obniżał się.

 Drzewa rosły tutaj nieco rzadziej. Zamiast drzew liściastych częściej można było spotkać całe połacie sosnowe lub świerkowe. Zmęczenie dawało się mężczyźnie we znaki. Ból nóg i skurcze łydek mieszały się z ogarniającym las lekkim chłodem. Oczy zaczynały szczypać. Krzysztof zaczął myśleć o odpoczynku. Za jasnobrązowymi pniami sosen wypatrzył niewielkie wzniesienie z czymś w rodzaju głazu lub głazów na szczycie. “Będę mieć tam dobry widok na okoliczne krzewy i odpocznę z godzinę. Potem wyruszę w dalszą drogę” - pomyślał. Biel kwarcu prześwitywała coraz wyraźniej między drzewami. Każdy krok przybliżał do upragnionego miejsca odpoczynku. Przy pierwszych kamieniach ojciec Tomka i Kai zatrzymał się rozglądając uważnie dookoła. Panowała cisza. Sosny szumiały prawie jak na kujawskich wydmach. Brakowało tylko ptaków aby poczuć się jak na przedwojennej wyprawie z dziećmi do lasu leżącego między Toruniem a Bobrownikami. Może jeszcze prawdziwków czy maślaków z których tamte lasy słynęły wśród okolicznych mieszkańców. Krzysztof usiadł na największym z głazów upewniwszy się, że ktoraś z obficie występujących tu żmij nie wygrzewa się na słońcu. Słońca jednak brakowało, jedynie unoszące się nad tą krainą chmury rozpraszały jego promienie tłumiąc blask.
- Też idzie pan do Jerozolimy? - ciszę lasu przerwał dziewczęcy głos. Krzysztof zerwał się na nogi i gorączkowo zaczął szukać wzrokiem intruza. Rzeczywiście, w miejscu po przeciwległej stronie na mniejszym kamieniu siedziała niezwykle szczupła dziewczyna o kruczoczarnych włosach.

- To idzie pan czy nie? - ponowiła pytanie.
- A pani jest... - zaczął Krzysztof.
- Ja też idę w tamtą stronę. Ale to jeszcze kawał drogi proszę pana - przerwała dziewczyna.
- Jak daleko? Kilometr? Dziesięć? Sto?
- To ciężko powiedzieć. Ale niedługo rozpocznie się zmierzch i trzeba pomyśleć o schronieniu.
- Byleby iść we właściwą stronę - odparł Krzysztof - po co się zatrzymywać. Czy można komuś zaufać po tej stronie rzeki?
- Nie można proszę pana. Trzeba ufać tylko sobie - dziewczyna mówiąc te słowa wstała i wyciągnęła rękę do Krzysztofa.
- Jestem Ewa.
- Krzysztof. Idę do Jerozolimy. Tam mieszkają moje dzieci.
- Ja nie mam córki - odparła dziewczyna gwałtownie - Ani syna - dodała po chwili z namysłem.
- Chodźmy zatem dalej - stwierdziła pośpiesznie odwracając się i schodząc z gruzowiska. Krzysztof wpatrywał się w nią usiłując ocenić sytuację. Ewa odwróciła się i powiedziała już weselej.
- No idziesz? Czy zostajesz w tym lesie?
Krzysztof nie wiedział co robić. Dziewczyna kierowała się jednak w stronę, w którą już wcześniej chciał podążać. “Rób co w twojej mocy” - szepnął do siebie i skierował się w tą samą stronę co Ewa. “Przecież trzeba zaufać i nic mi się nie stanie” - szepnął znów do siebie schodząc z kamieni.
- Co tam mamroczesz pod nosem? - zapytała Ewa.
- Mówię tylko, że trzeba zaufać i robić co w naszej mocy, a Jerozolima na pewno nam pomoże.
- No. Tak, tak... oczywiście. A twoje dzieci już umarły? - zmieniła temat Ewa.
- Niektóre. To znaczy takie przybrane. 
Krzysztof opowiedział historię ukrywanych przez siebie żydowskich dzieci wraz z tragicznym finałem. Minęli w tym czasie skraj lasu i sosnowym borem podążali wciąż na północ. W lesie nastała zupełna cisza. Można było odnieść wrażenie, że cała piekielna przyroda przysłuchuje się temu opowiadaniu.
- No i zabili nas wszystkich w lesie koło Barbarki - zakończył Krzysztof.
- I też wtedy sobie mówiłeś, że trzeba robić co w ludzkiej mocy, a Bóg pomoże? Przecież nie pomógł - odparła Ewa nie przerywając marszu.
- Ale to nie Bóg był przyczyną tych śmierci. Tylko władcy tej krainy - odrzekł mężczyzna.
- Ale pozwolił na to. Dlaczego tylu morderców przeżyło wojnę? A niewinne dzieci nie? Kogo obarczać winą za tą niesprawiedliwość? - żachnęła się Ewa.
- No ale przecież...
- Ja nie wiem. Generalnie niezbyt lubię dzieci wiesz. Ale ten cały Bóg podobno jest sprawiedliwy...
- Ale...
- I wszechmogący. Za dobre wynagradza. A za złe karze! Pamiętasz?
- Ale jest zło i ono nie jest od Boga - bronił się Krzysztof.
- Wiesz, to nie są łatwe sprawy. 
Krzysztof nie potrafił nic na te zarzuty odpowiedzieć. Rozmowa wędrowców zakończyła się dłuższym milczeniem. Las ponownie kończył się. Zza pni prześwitywało coś mieniąc się to jasnoszaro, to srebrnym kolorem. Krzysztof zwolnił nie wiedząc czego ma się spodziewać. Dziewczyna zauważyła to wahanie i stwierdziła siląc się na uśmiech:
- To rzeka. Za nią jest już Królestwo Niebieskie.
Serce Krzysztofa zabiło mocniej. Oznaki zmęczenia ustały. Minął Ewę podbiegając do skraju lasu. Ostatnie sosny pokryte były na dole jakby resztkami ciemnozielonej mazi. Jakby jakimś mułem. Krzysztof wyczuł zapach stęchlizny. Rzeczywiście, las kończył się stromą skarpą. Za nią płynęła rzeka. Mężczyzna usiłował dostrzec cokolwiek z elementów krajobrazu na drugim jej brzegu, ale mieniły się one takim blaskiem, że nie można było niczego odróżnić. Za to po tej stronie rzeki woda pokryta była gęstą rzęsą, którą zazwyczaj spotyka się tylko na wodach stojących. Rzęsa poruszała się to w dół to do góry razem z falami wydzielając przy tym przykrą woń. Ewa stanęła koło Krzysztofa. 
- Niedługo poziom rzeki podniesie się znacznie i ta woda zaleje okoliczny las. Chodź, zaprowadzę cię do miejsca gdzie będziesz mógł poczekać na transport na drugi brzeg rzeki. Ewa chwyciła Krzysztofa za dłoń i pociągnęła go wzdłuż brzegu. Ciemne, wręcz czarne długie włosy dziewczyny opadły na dłoń mężczyzny. Krzysztof poczuł jakąś ich wilgoć. 
- Skąd znasz tą okolicę - spytał z lekką nutą podejrzliwości.
- Nie martw się. Jest tu nas trochę takich wędrowców jak ty. Czekamy na transport. Widzisz te ceglane mury nad rzeką? - Ewa wskazała na odległą o nieco ponad kilometr w górę rzeki budowlę.
- Tak, co tam jest?
- To nasz zameczek. Stamtąd przeprawimy się na drugi brzeg.
Krzysztof wyszarpnął swą rękę z uścisku dziewczyny. Ze zdumieniem zauważył, że mimo drobnej budowy ciała uścisk ten był całkiem mocny.
- No nie martw się. Obiecuję ci, że solidnie się nad tym wszystkim zastanowimy i jutro spróbujemy się przeprawić na drugą stronę rzeki. W porządku?
Mężczyzna przyjrzał się uważnie twarzy Ewy. Widział, że dziewczyna mówi prawdę. 
- W porządku.

***

Józef uważnie obserwował powracające zza rzeki orły. Widoczna ze wzgórza nieopodal lasów Paedor podniebna bitwa dodałaby otuchy każdemu żyjącemu w zgodzie z Jerozolimą. Wszystkie kruki poległy. Chłopak domyślał się, że to swoiste polowanie na ptactwo służące władcom niziny Siddim musi mieć jakiś związek z Krzysztofem. 
Wzgórze na którym stał krucyfiks z napisem “Jeszcze nie wszystko stracone” było świetnym punktem widokowym. Na południowym zachodzie widać było w oddali wieże Seboim. Było to główne miasto niziny Siddim. Taką samą nazwę nosiła dolina w Azji Mniejszej na Ziemi. To tamta dolina pochłonęła przecież ciała dawnych królów Sodomy i Gomory. A i w tym świecie nazwa ta kojarzyła się jednoznacznie z odrzuceniem jakichkolwiek praw naturalnych. Nieco bardziej na wschód, jeszcze przed rzeką strzelała w niebo kopuła obserwatorium astronomicznego. To tam brat Krzysztof Clavius przyjmował wszystkich, którzy chcieli udać się do Jerozolimy. Właśnie nieopodal obserwatorium rzeka rozgałęziała się na dwie odnogi tworząc rozlewisko. Lasy po obu stronach były tam często zalewane wezbranymi wodami. Północny nurt rzeki nadal oddzielał piekło od nieba, ale południowy zagłębiał się w nizinę Siddim. Nad tą południową odnogą nieopodal rozlewiska znajdowała się niewielka twierdza o nazwie Castrum Eve. Jej czerwone, ceglane mury były stąd trudno dostrzegalne, ale Józef pamiętał ich gotyckie kształty. Niewielkie otwory w murach obronnych. Strzeliste, ale puste, ziejące czernią okna w czterech skrzydłach zamku. I ośmioboczna wieża pośrodku zamku, stąd ledwie widoczna zza rozlewiska.
Orły minęły krucyfiks na wzgórzu kierując się do gór wokół jeziora Melmar. Chłopak podążył za nimi wzrokiem. Zauważył jednocześnie, że od strony jeziora w kierunku wzgórza podąża ciężka jazda. Kopyta końskie podnosiły tumany kurzu, ale pośród tego pyłu Józef rozpoznał chorągiew w biało - czerwoną szachownicę i jadącego obok niej potężnego, zakutego w ciężką zbroję rycerza. Chłopak ponownie wytężył wzrok. Obok chorągwii i krzyżaka jechała konno dziewczyna o jasnych warkoczach.
- Kaja! - Józef krzyknął radośnie machając szeroko ręką na powitanie - Kaja! Dokąd jedziecie?!
- Po tatę! - odkrzyknęła dziewczyna odwzajemniając powitanie.

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 22.11.2024

Ostatnio dodane