Opowieści pani Gritty

Rozdział 32. Salve Regina (Opowieści pani Gritty)

dodane 17:21

Brudny pociąg powoli toczył się przez kazachski step. Szeroka szpara między deskami wagonu pozwalała obserwować okolicę, jednak od dłuższego czasu pejzaż przesuwający się powoli za otwartymi drzwiami wagonu i za prześwitami w ścianach nie zmieniał się. Szary pył na większych i mniejszych drogach i dróżkach. Brunatna, czasem lekko brązowa ziemia i po prostu bezkres.

Brudny pociąg powoli toczył się przez kazachski step. Szeroka szpara między deskami wagonu pozwalała obserwować okolicę, jednak od dłuższego czasu pejzaż przesuwający się powoli za otwartymi drzwiami wagonu i za prześwitami w ścianach nie zmieniał się. Szary pył na większych i mniejszych drogach i dróżkach. Brunatna, czasem lekko brązowa ziemia i po prostu bezkres.

- Wysiadać! - koła pociągu przeraźliwie zaskrzypiały. Siedząca w wagonie kobieta powoli wstała. Krok za krokiem podchodziła do drzwi.

- Szybciej, szybciej! - krzyczał szeregowiec z karabinem w dłoni. Kobieta zsunęła się z czegoś, co przez ostatnie dni było podłogą. Suchy grunt pod stopami odpowiedział głuchym odgłosem.

- No, pani dobrodziejko, była klinika, teraz czas na salony! - szeregowiec sięgnął po papierosa. Poza torami kolejowymi i drogą wiodącą przez pola kobieta nie mogła dostrzec niczego.

- Czy powie mi pan gdzie wyznaczono mi miejsce?

- Dobrodziejko. Tym oto traktem… tak z dziesięć kilometrów. Tam za lasem będzie taka wieś. Jasnaja Polana. Tam mieszkają tacy jak i pani jaśnie państwo. Dużo ich. Z dwustu. Miała być kareta, no ale widzi pani. Nie dowieźli.

- Jak się tam zatem dostanę? - kobieta chciała zapytać o coś jeszcze, lecz nagły atak kaszlu uniemożliwił jej rozmowę. Żołnierz przeładował broń.

- Na nogach! Nu, dawaj, dawaj! Bo ubiję!

Broń skierowana w kobietę spowodowała, że ta zaczęła biec się drogą we wskazanym wcześniej kierunku. Pociąg ruszył pozostawiając ją w stepie zupełnie samą. Minęły jeszcze cztery godziny, gdy polscy wysiedleńcy zesłani z terenów zachodniej Ukrainy zobaczyli ją zupełnie wycieńczoną, nie idącą, lecz najzwyczajniej słaniającą się na nogach. Kobieta chciała coś powiedzieć, ale z jej ust wydobyły się tylko wyszeptane słowa: “Kaja, Tomek”;

***

Popłoch wśród wojsk piekielnych spowodowany ostrzałem artyleryjskim ustał razem z ostatnim wybuchem. Nieprzyjaciel wracał na swoje pozycje. Pędzący wraz z krzyżakami Krzysztof utworzonym wśród poddanych Ladona wyłomem starał się zdążyć wyrwać owemu żelaznemu uściskowi. Pędził na złamanie karku. Wiedział, że nawet w najgorszym przypadku im dalej odjedzie od domu, tym więcej czasu da Józefowi na ewakuację Kai. Pomimo starań konie rycerzy zaczynały słabnąć, natomiast nieprzyjacielskie wojska na powrót zaczęły ostrzydlać uciekinierów.

- “Za mną! Nie bójcie się!” - krzyknął Krzysztof wskazując nieobstawione jeszcze przez wojska Ladona wzgórze widniejące nieco na lewo od traktu. Porosty i niskie krzewy rosnące na pagórku pierwszy podeptał koń Krzysztofa. Tuż za nim przez wzniesienie podążali krzyżacy. Pomimo usilnych starań czoło pogoni było już tylko o kilkanaście kroków za uciekinierami. Dodatkowo trudne podłoże uniemożliwiało szybszą jazdę. Grunt stawał się stopniowo bardziej wilgotny i grząski. Końskie kopyta z każdą sekundą coraz bardziej zapadały się. Gdzieś zza uschłych krzewów dzikiej róży przebijała błękitna toń rzeki. “To koniec” - pomyślał Krzysztof widząc rzekę zamykającą im drogę ucieczki. “Trudno. Nic to.”.

- Stawić czoła nieprzyjacielowi! Na chwałę Jerozolimy! - krzyknął zatrzymując konia i zwracając się w stronę atakującej ich jazdy piekła. Rozpędzeni krzyżacy na wzór króla Iraju z trudem zawrócili wyciągając swe miecze. Przed twarzą Krzysztofa błysnął napis “Christo-pheros”. Jeden nieznaczny gest powalił najszybszego z wojowników wojsk piekielnych. W tym momencie stało się coś niesłychanego. Zupełnie niespodziewanie tuż za kilkunastoma najszybszymi z pogoni w wojsko piekielne wbiła się klinem zupełnie inna jazda tnąc z ogromnym zacięciem przeciwnika. Krzysztof momentalnie zorientował się, że walka nie idzie już o honorową przegraną, lecz o skuteczną obronę. Po kilku chwilach niemiecka ciężka konnica wespół z niespodziewaną odsieczą oczyściły teren wokół z nieprzyjaciela.

- Chorąży czwartej chorągwii Rzeczypospolitej, Czplicki, do twoich usług! - do Krzysztofa podjechał ubroczony krwią, opięty skórami - zapewne lamparcimi - oficer.

- Dziękuję za pomoc - odparł krótko władca Iraju.

- Wojska Siddim na chwilę straciły przez naszą akcję impet, ale niestety jesteśmy zupełnie otoczeni. Kierowaliśmy się na budnek w którym się broniliście, ale na szczęście spotkaliśmy się po drodze. Panie, tutaj jesteśmy wystawieni na atak. Musimy cofnąć się bardziej w stronę rzeki. Tam ziemia lekko falista. Można będzie bronić się dłużej.

Krzysztof zmierzył wzrokiem chorążego. Po chwili schował zakrwawiony miecz.

- Wycofujemy się zatem do rzeki.

Nie minął kwadrans, a krzyżacy wraz z polską chorągwią przeformowali się przygotowując się do odparcia kolejnego ataku przeważających sił wroga.

***

Józef podbiegł do swordfisha szukając w tumanie kurzu znajomej sylwetki Włodzimierza. Dwupłatowiec był już na wyciągnięcie ręki. Ze skrzydła zsunęła się postać, jednak jej sylwetka wydała się chłopakowi mniejsza od postaci ojca. Józef przystanął zaskoczony. Zagadkowa postać skierowała się w jego stronę. Wyraz twarzy Józefa zdradzający najpierw niepewność zmieniał się stopniowo. Najpierw niepewność zastąpiło niedowierzanie, aż w końcu radość, ogromna radość popchnęła Józefa w stronę przybysza.

- Tomku! Tomek! To naprawdę ty?! Skąd ty tu…

- Nie ma czasu Józek. Pakujcie się do samolotu. Ty, Kaja i tata.

- Tomek, poczekaj. Krzysztof przedarł się przez wojska piekielne bardziej w stronę rzeki. Nie wiem co z nim. W domu zostaliśmy tylko my. To znaczy ja i Kaja.

- Jasne. Ufajmy, że ojcu nic nie będzie. No to pakujcie się wy do samolotu. Odstawię was za rzekę i wracam do ojca.

Odgłosy bitwy nieopodal traktu wzmogły się, więc obaj przyjaciele biegiem minęli wapienne skałki. Po chwili drzwi do pomieszczenia w którym wciąż na wpół nieprzytomna dziewczyna leżała na łóżku otworzyły się z hukiem. Tomek podszedł do siostry i ostrożnie, bardzo ostrożnie uniósł ją kierując się do wyjścia.

- To ty? Tomek? - dziewczyna lekko otworzyła oczy - Czy tylko zdaje mi się?...

- To ja Kaju. Nic się nie martw. Zabieram was stąd.

Warkot silnika zwiększającego nagle obroty wbił się w przestrzeń traktu. Tomek zauważył, że na wapiennych wzgórzach pojawili się dziwnie wyglądający osobnicy. Kierowali się w stronę ufortyfikowanego przez krzyżaków domostwa, lecz ów nagły warkot spowodował, że zwrócili się w stronę samolotu.

- W ostatniej chwili Tomku - krzyknął Józef - gazu, gazu, w nogi!

Płatowiec obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni. Tomek szarpnął nim szybko rozpędzając. Za ogonem samolotu pojawili się pierwsi jeźdźcy. Maszyna była jednak szybsza. Po chwili cała okolica ukazała się trójce uciekinierów jak na dłoni. Między domem, lasami Paedor a miastem Seboim rozpościerało się morze ludzi. Ogrom wojska piekielnego przytłaczał. Jedynie tuż nad rzeką przy o wiele mniej liczebnej armii powiewała czerwona chorągiew z białym orłem. Tomek skierował swordfisha nad ten proporzec obniżając jednocześnie pułap. Z ogromną prędkością minęli wojsko niebieskie. Dalej była już tylko rzeka. A za rzeką czerwony dom na porośniętym lawendą i wrzosami wzgórzu. W domu zaś krzątała się wciąż wypatrując śladu męża i syna za oknem mama Józefa.

***

Krzysztof wraz z chorążym spoglądali w kierunku Seboim.  Wojsko zaczynało kolejne natarcie.

- Nie utrzymamy się tu ani chwili jeśli nie rzucimy do walki dosłownie wszystkich sił - stwierdził Krzysztof.

- Też tak myślę. Ufajmy, że z pomocą szybko przyjdzie nasza husaria. Choć i husaria będzie mieć tu bardzo ciężko.

- Szkoda, że za nami rzeka. Nie mamy możliwości się cofać. Będą nas mogli wybić jak kaczki.

- No, zobaczymy. Tak łatwo się nie damy. Nasza skóra cenna - zaśmiał się chorąży.

Krzysztof wyciągnał miecz. Chorąży szablę.

- Słuchajcie wszyscy wierni Jerozolimie! - Krzysztof zwrócił się do wojsk nieba - Przed wami cała moc piekła. Atakuje nas ona gdyż nie może się pogodzić z tym, że człowiek wolną wolą wybiera wierność. Że władzą nadaną mu u stworzenia świata kieruje się ku prawdzie, dobru i pięknu. Że niżej ceni siebie niż swoich braci i swoje siostry. Tego uniżenia nam dzisiaj trzeba. Nawet ginąc tu, na tej niewiernej ziemi budować będziemy Królestwo. Wierni, mężni, waleczni. Każda honorowa śmierć w walce z piekłem jest zwycięstwem nad nim! Bądźcie… bądźmy więc gotowi. Walczmy o chwałę Jerozolimy. A ufność Władającym niech będzie naszą skałą. Biada wojskom piekielnym! W tej walce dotkną oni oręża dobra i prawości. Naprzód! Za mną! Niech żyje Jerozolima!

- Je - ro - zo -li -ma! Je - ro - zo -li -ma! Je - ro - zo -li -ma! - rozległo się nad rzeką z gardeł setek rycerzy. Jazda zwróciła się w kierunku Seboim. Krok za krokiem rozpędzała się. Po chwili pierwsi rycerze starli się z przeciwnikiem. Oficer chwycił proporzec i krzycząc “chwała Jerozolimie” skierował się w miejsce gdzie rozgorzały najcięższe walki. Nad wojskiem rozległ się warkot silnika. Krzysztof odepchnął nacierającego na niego żołnierza. Na niebie zauważył nisko lecący samolot. Podążył za nim wzrokiem. Samolot przeleciał nad wojskiem i skierował się nad rzekę. Po chwili zaczął znikać na horyzoncie, jednak zupełnie coś innego zwróciło uwagę Krzysztofa. Na rzece pojawiły się niezwykłe obiekty. Tak, coraz bardziej od niebieskiej tafli wody zaczęły odcinać się ostre, jasne, wręcz krystalicznie białe kontury ogromnych żaglowców. Niemal wszystkie były jednakowe. Jedynie na środkowym żaglu największego z nich odcinał się wyraźnie błękitny znak “M”. Krzysztof ponownie musiał w tej chwili odeprzeć atak nieprzyjaciela, jednak od czasu do czasu spoglądał w kierunku rzeki. Minął kwadrans. Bitwa zaczęła przybierać oczekiwany i przez Krzysztofa, i przez chorążego zły dla wojsk niebieskich obrót. Ciężka jazda ponownie zaczęła cofać się w stronę wody. Kątem oka Krzysztof zauważył, że okręty na rzece szybko zbliżyły się do brzegu jednocześnie obracając się burtami w ich stronę.

Ogromny huk rozległ się nad całą niziną. Krzysztof odwrócił się gwałtownie w stronę okrętów. W tym momencie nieprzyjaciel skorzystał z okazji by zdać celny cios, jednak szabla wojownika z Seboim uderzyła w broń chorążego. Wojownik chciał zadać kolejny cios, tym razem w oficera, jednak Krzysztof był szybszy i po chwili ciało atakującego zsunęło się bezwładnie z konia.

- To nasze okręty! To pijarzy, albo marianie!

Krzysztof ze zdumieniem zobaczył, że niezwykle zwrotne okręty stały się znakomitą bazą do celnego ostrzału nieprzyjaciela. Najpierw pojedyncze wybuchy przerywały hałas walki, jednak wkrótce to armatnie kule stały się dominującą bronią w tej bitwie. Cofające się wojska nieba dały możliwość precyzyjnego ostrzału nieprzyjaciela. Liczba martwych wojowników Siddim wzrastała z każdą chwilą. Widać było, że zupełnie nie byli oni przygotowani na taki obrót spraw. Powoli, minuta za minutą poszczególne oddziały zaczęły opuszczać pole nad rzeką. Piekielne natarcie z każdą minutą zmieniało się w chaotyczną ucieczkę. Wojska Ladona odstępowały od brzegu uciekając z pola w zasięgu artylerii okrętów. Zakonnicy na trójmasztowcach zobaczyli tą ucieczkę. Ostrzał się zakończył. Wojska Krzysztofa dzieliło już od piekielnej armii conajmniej kilkaset metrów. Krzysztof błyskawicznie zorientował się w nadarzającej się właśnie niespodziewanej okazji.

- Za mną! Na Seboim!

Ciężkiej jeździe nie trzeba było tego powtarzać dwa razy. Wdzięczni za odsiecz i z okrzykiem “Salve Regina!” ruszyli z kopyta. Obecność okrętów dodała jakby nowych sił. Jazda rzuciła się za uciekającym wojskiem Ladona. Po chwili do zmęczonych już bądź co bądź jeźdźców dołączyła pędząca z ogromną siłą od wzgórza z krucyfiksem husaria.

Był to jeden z tych dni które zapisują się złotymi głoskami na kartach historii. Pod wieczór na wieżach miasta łopotały na wietrze zupełnie nowe chorągwie. Jedna w czerwono - białą szachownicę. Druga z białym orłem na czerwonym tle. Na murach zawisły okrągłe dawne tarcze wikingów. Ogniska z wież uprzątnięto. Nad całą niziną Siddim zerwał się silny wiatr rozwiewając resztki mgieł. Z miesiąca na miesiąc lasy Paedor zieleniły się coraz bardziej. Wokół traktu zamiast karłowatych roślin rozkwitły kwiaty. Pagórki nad rzeką pokryły wrzosowiska. Jedynie krucyfiks na wzgórzu i niewielki dom wśród wapiennych skał przypominały dawną historię tego miejsca.

***

Krzysztof stanął na krawędzi górskiej przepaści. Za nim kilkaset metrów niżej ciągnęły się tylko lasy. Powoli, krok za krokiem podchodził do widniejącej w miejskich murach bramy. Szmaragdowo - błękitne światło wydobywało się zza tych murów wraz z wesołym gwarem. Mężczyzna odwrócił się kładąc dłoń na przyozdobionej dwoma warkoczami głowie dziewczyny.

- Kaju. Ty jeszcze tam wejść nie możesz. Ale kto wie. Może już wkrótce się tam spotkamy?

Dziewczyna uśmiechnęła się.

- Poczekam tu na ciebie tato. I potem pojedziemy do Iraju. I do naszego domu u skrzyżowania dróg. Potem jedną z nich pojedziemy do domu Józefa i nad rzekę. Kiedy indziej pojedziemy na stację kolejową, a potem do Reefcool. A jak będzie trzeba to i do samego Iraju pojedziemy. A na codzień bawić się będziemy w naszym ogrodzie. Bo wiesz tato? W naszym domku mamy i ganek, i ogród. Taki sam o jakim zawsze marzyła mama. Ale teraz tato czas na ciebie. Jerozolima czeka.

- Długa droga za nami tato - dodał chłopak idący wraz z Krzysztofem - czas na nas. Dotarliśmy razem do bram Jerozolimy. Czas oddać się Temu, od Którego wszelkie ojcostwo pochodzi.

Krzysztof spojrzał ze wzruszeniem na syna. Chwycił go i przytulił z ogromną siłą.

- Dziękuję tato. Byłeś… jesteś takim ojcem o jakim zawsze marzyłem. Dzięki tobie wiem Kogo mam się za tymi murami spodziewać. I dzięki tobie wiedziałem po której stronie tej wojny miałem walczyć.

Krzysztof i Tomek uściskali Kaję. Dziewczyna pomachała im dłonią. Obserwowała ostatnie kroki mężczyzn na zewnątrz miasta. Wiedziała, że za bramą na Krzysztofa czekają wszystkie jego dzieci, które kiedyś ratował z rąk hitlerowców na Ziemi. Wiedziała, że razem - i z Jakubem, i z Szymkiem - dotrą do źródła tej rzeki, która stąd płynęła z Jerozolimy aż do Reefcool. Dziewczyna usiadła na kamieniu przy dróżce pod bramą. Przymknęła oczy. Szmaragdowe światło oplatało jej twarz powodując uśmiech.

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 22.11.2024

Ostatnio dodane