Opowieści pani Gritty

Rozdział 30. Tuba Dei (Opowieści pani Gritty)

dodane 16:50

Cisza w prezbiterium zdawała się trwać wieczność. Przeistoczone wino i chleb zostały złożone w ofierze niczym baranek. Światło słoneczne powoli przetaczało się po wnętrzu świątyni. Czerwień, zieleń i żółć które składały się na monumentalne witraże muskały biel trzech ołtarzowych obrusów. Tak bardzo przywodziły na myśl blask całunów w które okryty był Chrystus, a które pozostały puste po powstaniu z martwych.

Cisza w prezbiterium zdawała się trwać wieczność. Przeistoczone wino i chleb zostały złożone w ofierze niczym baranek. Światło słoneczne powoli przetaczało się po wnętrzu świątyni. Czerwień, zieleń i żółć które składały się na monumentalne witraże muskały biel trzech ołtarzowych obrusów. Tak bardzo przywodziły na myśl blask całunów w które okryty był Chrystus, a które pozostały puste po powstaniu z martwych.

Cisza. Blask sześciu świec niknął w tej ogromnej przestrzeni. Święci Janowie nadal trwali na ściennych malowidłach. Zdawało się, że zanoszą złożoną przed chwilą ofiarę aż za mury nowej Jerozolimy. Tomek skupiony trwał w tej ciszy zawierzając wszystko Tym, którzy wiedzą lepiej. Kapłan obrócił się od ołtarza chcąc zacząć końcowe Ite missa est, lecz w tym momencie dał się słyszeć huk gwałtownie otwieranych drzwi od północnej strony wieży. Ksiądz kątem oka zobaczył uzbrojonych żołnierzy czerwonej armii, którzy z bezwzględnością zaczęli wyłamywać kraty oddzielające przestrzeń pod wieżą od naw kościoła.

- Tomku, za chwilę dostaną się do nas. Prędko! Chodź za mną!

Ksiądz zbiegł ze stopni ołtarza. Chwycił chłopaka za ramię. Obaj szybkim krokiem minęli figury Jana Ewangelisty oraz Chrystusa. Przebiegli obok barokowej ambony, aż w końcu przed ołtarzem świętego Franciszka duchowny zatrzymał Tomka szukając czegoś pod albą. Huk wyrwanej kraty rozległ się w momencie gdy ksiądz odnalazł klucze. Nakazał milczenie otwierając jednocześnie niewielkie drewniane drzwiczki. Okazało się, że znajdujące się za nimi schody prowadzą wąską, stromą klatką aż nad sklepienia naw. Rosyjskie komendy oraz szczęk ładowanej broni rozbrzmiewały już w całym kościele. Kapłan delikatnie zamknął wejście. Mężczyźni poruszali się w górę w zupełnej ciemności. Kręte schody doprowadziły ich pod sam dach świątyni. Stąd przez niewielkie okienko mogli przez chwilę obserwować sytuację. Rosjanie wyprowadzali z zakrystii siostrę zakonną zadając jej jednocześnie nerwowo pytania. Kilku szeregowców spoglądało na wyniosłe figury świętych ściskając mocniej broń. Widać było, że żołnierze przeczesują każdy zakamarek i nawy środkowej, i północnej, i południowej. Także boczne kaplice zostały objęte staranną lustracją.

- Smartitie! - skrzypnięcie drewnianych drzwiczek obok ołtarza świętego Franciszka zlało się z okrzykiem Rosjanina.

- Chodź! - szepnął ksiądz. Mężczyźni wspięli się jeszcze dwa, może trzy metry wyżej i rozpoczęli wędrówkę dokładnie nad nawami świątyni. Spłoszone gołębie uciekały w kierunku belek dachowych. Powietrze było tu nieco stęchłe, pełne kurzu. Na końcu belki po której stąpali uciekinierzy znajdowały się kolejne drzwiczki. Te prowadziły już wprost na wieżę.

- Nie mamy wyboru! Ufaj! Módl się! - ksiądz starał się mówić szeptem. Nie minęło pół minuty, a obaj znaleźli się na nieco szerszych schodach. Ceglane, zimne mury odgradzały ich od radzieckich szeregowców.

- Nie boję się. Co oni mogą nam zrobić? - szepnął Tomek. Po chwili schody kończyły się. Obaj przecisnęli się obok mechanizmu flisaczego zegara i stanęli naprzeciw ogromnego dzwonu. Olbrzymi, ponad siedmiotonowy gigant o pradawnej nazwie “Tuba Dei” znalazł się dokładnie naprzeciwko mężczyzn.

- Widzisz Tomku? Nie ma stąd ucieczki.

- Jedynie do nowej Jerozolimy proszę księdza - uśmiechnął się Tomek.

- Widziałeś, pamiętasz tą szmaragdową poświatę padającą z niej na lasy Paedor? - ksiądz ściągnął ornat, albę i pozostałe szaty liturgiczne odkładając je starannie na belkę podtrzymującą stelaż dzwonu.

- Skąd ksiądz wie? - Tomek od samego początku podejrzewał, że ksiądz zna jego tajemnicę.

- Ten dzwon - duchowny dotknął szlachetnego metalu tworzącego kielich - na rok przed końcem wojny Niemcy chcieli pociąć palnikami. Nasz dzwon. Wyobrażasz sobie? Prawie pół tysiąca lat historii naszej świątyni, serce naszego miasta. Przecież ten dzwon witał i żegnał polskich królów. Nawet Szwedzi zdołali z Torunia wywieźć w czasach potopu tylko dwa dzwony z kościoła Jakuba. Do dzisiaj wiszą one w katedrze w Uppsali. Jeden jest największy w całej Szwecji, a drugi najstarszy. Ale ten, nasz Tuba Dei ostał się. Szukaliśmy miejsca gdzie by go można schować przed Niemcami. Znaleźliśmy tunel ciągnący się od dybowskiego zamku…

- Ksiądz też? - Tomek uśmiechnął się szeroko.

- Nigdy nie wiesz kto z ludzi tego świata nosi w sercu światło tamtego miasta - ksiądz machnął ręką. Ze schodów zaczął dobiegać tupot nóg charakterystyczny dla wojskowego obuwia.

- No to proszę księdza pora na ostatnią modlitwę!

- No to w górę! - odparł duchowny podwijając jednocześnie lekko sutannę. Nie minęło kilkanaście sekund gdy zarówno ksiądz jak i Tomek znaleźli się na stelażu podrzymującym dzwon. Stając po jego przeciwległych stronach ustawili po jednej stopie na mocowaniu, drugie z kolei na platformie przymocowanej do kielicha.

- Raz, dwa, i trzy! - krzyknął Tomek. Mężczyźni naprzemiennie to obciążali, to uwalniali platformę od ciężaru. Dzwon zaczynał się kołysać.

- Od pani Gritty słyszałem - ksiądz zaczął opowieść nie zważając na pojawiających się już obok mechanizmu zegara Rosjan - że kiedyś ten dzwon zadzwoni gdy do Torunia wjeżdżać będzie papież!

- Co ksiądz opowiada! Papież? W naszym Toruniu?

- A to jeszcze nie wszystko! To będzie papież Polak!

- Eee, papieżami zostają tylko Włosi przecież…

- Tak mówiła pani Gritty.

- Wie ksiądz co? Zapytam przy pierwszej okazji - zaśmiał się Tomek. W tym momencie serce dzwonu dotknęło kielicha. Całą wieżę wypełnił cudowny molowy akord. Rosjanie równocześnie wymierzyli broń w Tomka i księdza. Z wieży kościoła świętych Janów nad całe miasto rozlewała się melodia starej modlitwy, którą średniowieczni ludwisarze ułożyli pragnąc przebłagania za grzechy świata. Dzwon bił rytmicznie i coraz głośniej. Mieszkańcy miasta zadziewali głowy w kierunku szczytu wieży.

- Za tatę! Aby w końcu znalazł się w Jerozolimie! - krzyczał Tomek.

Dzwon grał modlitwę dobrych kilka minut. Gołębie już dawno odleciały z kościelnego dachu. Na szczyt wieży wdrapał się przygarbiony oficer. Dłonią wydał rozkaz. Padł strzał. Ranny ksiądz upadł u stóp dzwonu, który kiedyś chciał ratować. Pozbawiony równomiernego obciążenia instrument przestawał się kołysać. Po kilku minutach stróżka krwi utworzyła niewielką kałużę. Zapadła cisza. Żołnierze wycelowali broń w kierunku Tomka.

- Zejdź na dół chłopcze - rzekł sucho oficer. Gdzieś na dole padł kolejny strzał.

- Siostra Augustyna… - wyszeptał ranny duchowny.

***

Szymon wyglądał przez okno domu Józefa. Pani Gritty krzątała się przy kuchni pomagając gospodyni.

- Widzi pani. Teraz sama zostałam. Józef pojechał za rzekę z Kają. Włodzimierz też poleciał samolotem zobaczyć co się dzieje. Jakub wziął konia i pojechał do Iraju zawieźć nowiny o ataku wojsk piekielnych. Już cały dzień jak nie ma Włodzimierza i Jakuba. O Józefie nawet nie wspominam...

- Niech się pani nie martwi. Na pewno jak tylko coś się wydarzy dadzą znać. Przecież oni wszyscy są w gorącej wodzie kąpani.

- Tak tak. Jakoś nie wygląda mi to niebo na hulające po chmurach aniołki - zaśmiała się mama Józefa.

- Ano nie wygląda. Ale chociaż Szymek zdaje się być odrobinę spokojniejszy.

Jakby na przekór słowom pastorowej stojący na parapecie okiennicy storczyk w doniczce spadł na podłogę.

- Jadą, jadą! - krzyknął Szymon odwracając głowę do kobiet i wskazując za okno jednocześnie palcem.

- Kto jedzie? - pastorowa przemilczała swoje wcześniejsze stwierdzenie co do Szymona.

- Oni! - Szymon nawet nie myślał zwrócić uwagę na rozbitą donicę i najzwyczajnie w świecie wybiegł na podwórze.

- Szymon! Będzie chyba padać! - krzyknęła za nim matka Józefa. Niebo za oknem jakby pociemniało, z błękitnego z każdą chwilą robiło się coraz bardziej czerwone.

- Chyba grzmi - stwierdziła rezolutnie pastorowa. I rzeczywiście do wnętrza domu wdzierał się głuchy pomruk to przybierający na sile, to znów słabnący.

- Żeby się nie przeziębił - odparła mama Józefa. Obie kobiety ruszyły za Szymonem.

- Może to Jakub wraca - dodała jeszcze na progu pastorowa, ale gdy tylko obie znalazły się na podwórzu sytuacja stała się jasna. Szymon wspiął się na drabinę opartą o stodołę i wpatrywał się w ludzkie morze zmierzające polaną po której zazwyczaj rozpędzał się Swordfish w stronę rzecznego brodu i Castrum Eve. Najbardziej od strony lasów i rzeki znajdowała się jazda. To tupot końskich kopyt po trawie stworzył wcześniej złudzenie nadciągającej burzy. Na samym czele znajdował się zaciąg husarii. Tuż za nim ogromną przestrzeń od samego lasu aż do szczytu wzgórza zajmował narodowy autorament jazdy pancernej. Kolczugi, miękkie hełmy wykonane z kolczej plecionki i szyszaki współgrały z okrągłymi, prawie tatarskimi tarczami, charakterystycznymi szablami, a nawet bandoletami. Dostojne konie z niebywałą lekkością dźwigały tą potężną moc. Na samym ich czele wyraźnie można było dostrzec władającego tą siłą porucznika oraz chorążego trzymającego czerwono - biały proporzec z krzyżem .

Za jazdą równym krokiem na wzgórze wchodziła właśnie wybraniecka piechota. Rusznice, topory i szable prezentowały się równie groźnie jak te przy ciężkiej jeździe. Za wybrańcami znajdowało się około trzystu ludzi w niebieskich mundurach pochodzących dawniej z szóstego regimentu łanowego. Za jazdą i piechotą prezentowały się niewielkie oddziały artylerii.

Pani Gritty spojrzała w niebo. Jego błękit był jakby przecięty w pół czerwoną krwistą smugą. Wzdłuż tej granicy ciągnącej się nad całym wojskiem powietrze lekko drżało, wirowało. Szymon przymknął oczy. Z chaotycznego początkowo szmeru zaczął po chwili rozróżniać pojedyncze słowa, potem całe zdania. To archaniołowie strzegący Królestwa podążali wraz z wiernymii Jerozolimie w kierunku wojsk piekielnych. Szmer w uszach drgał coraz wyraźniej. “Ulęknijcie się Boga i dajcie Mu chwałę, bo godzina sądu Jego nadeszła. Oddajcie pokłon Temu, co niebo uczynił i ziemię, i morze, i źródła wód!” Szymon spojrzał w kierunku lasu do którego przemieszczały się już pierwsze oddziały husarii. Znad drzew zdawało się słyszeć inny głos, który obwieszczał “Upadł, upadł wielki Babilon, co winem zapalczywości swego nierządu napoił wszystkie narody!” Purpurowa łuna kończyła się dopiero nad rzeką. Tam z kolei trzeci głos wołał: “Jeśli kto wielbi Bestię, i obraz jej, i bierze sobie jej znamię na czoło lub rękę, ten również będzie pić wino zapalczywości Boga przygotowane, nie rozcieńczone, w kielichu Jego gniewu!”. Nad wodami rzeki niebo układało się w swego rodzaju rozległy wir. Chmury ściągały z każdego krańca nieboskłonu. Szymon doskonale wiedział, że za rzeką jest już tylko zdobyta przez krzyżaków twierdza Castrum Eve, a potem maszerujących przed domem Józefa ludzi czeka już tylko walka z wojskiem potępieńców.

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 22.11.2024

Ostatnio dodane