Opowieści pani Gritty
Rozdział 28. Baranek (Opowieści pani Gritty)
dodane 2013-12-31 10:35
Urwane łańcuchy uderzały z łoskotem o mury zamku. Wydarzenia ostatnich godzin wciąż niby przetaczały się przez przeklęte miasto swoistym echem. Miało się wrażenie, że ucieczka Józefa i Kai napełniała wściekłością wątłe, snujące się po dziedzińcu niczym duchy ciała potępionych. Mgła otulała jednak szczelnie całe Seboim nie pozwalając zorientować się co do ewentualnej reakcji władcy piekieł.
Urwane łańcuchy uderzały z łoskotem o mury zamku. Wydarzenia ostatnich godzin wciąż niby przetaczały się przez przeklęte miasto swoistym echem. Miało się wrażenie, że ucieczka Józefa i Kai napełniała wściekłością wątłe, snujące się po dziedzińcu niczym duchy ciała potępionych. Mgła otulała jednak szczelnie całe Seboim nie pozwalając zorientować się co do ewentualnej reakcji władcy piekieł.
Słońce powoli przetaczało się gdzieś tam wysoko nad wieżami miasta. Gdy stanęło niemal w zenicie oświtlając dziedziniec przy zrujnowanej bramie zza murów dało się usłyszeć rytmiczny stukot, jednak nie jakiś twardy, zadziorny, lecz miękki, nieco głuchy. Stojący na drewnianym podeście słusznej postawy wojownik przysłuchiwał się tym coraz głośniejszym dźwiękom. Po chwili poznał. Ze zdziwieniem stwierdził, że musi to być ciężka konna jazda ciągnąca z dalszych miast piekła. Zazwyczaj wojsko to zbierało się wokół Seboim na wyraźny rozkaz Ladona. Lecz teraz? Przecież teraz to on, świadek wydarzeń z sali tronowej musi martwego Ladona wynieść tak jak wszystkich potępieńców na wieżę. Musi usadzić go wokół płonącego na szczycie wieży ogniska wraz z innymi, których dopadły wszechobecne w Seboim wściekłe psy. I tyle. Kto wie, kiedy książę niziny Siddim znów ożyje by ciemność, pustka i samotność piekieł mogły kolejny raz krok po kroku rozszarpywać jego duszę.
Mężczyzna cofnął się do wyłomu w murze. Schylił się. Chwycił rękę leżącego martwego Ladona i zaczął ją ciągnąć w kierunku jednej z wież. Nie minęło pół godziny, a jego postać znalazła się na szczycie. Ogień gorzał niesamowicie, wyjątkowo. Powoli obracał w proch szczątki ustawionych wokół niego postaci. Kilkadziesiąt metrów niżej u stóp miasta ustawiały się w milczeniu kolejne oddziały wojsk. Mężczyzna odwrócił się od ciała Ladona. Zaczął schodzić. Krok za krokiem wypowiadał słowa, którymi odprowadzano każdego potępionego.
- Księga prawa mówi. “Twój trup będzie strawą wszystkich ptaków powietrznych i zwierząt lądowych, a nikt ich nie będzie odpędzał”.
Na te słowa gdzieś z pustych okien wieży zerwały się czarne kruki. Przez chwilę krążyły nad ogniskiem aż w końcu z żądzą rzuciły się na ciało Ladona wydzierając osmalone kawały mięsa. Chwila po chwili ogołocone ciało znajdowało się coraz bliżej krawędzi wieży. Na koniec runęło w przepaść rozpadając się między innymi szkieletami.
Tętent koni ustał. Wzdłuż murów Seboim stały niczym wykute z mosiądzu i żelaza kolejne oddziały. Najpierw z miasta Henoch. Znane z wyjątkowo nieczystych i zdradzieckich nawet wobec siebie metod walki. Biada tym, którzy znaleźli się w zasięgu ich sztyletów. Za nimi miejsce znalazły wojska z miasta Babel. Rącze, najwyższej klasy konie dźwigały wysmukłych, sprawnych młodzieńców. Każdy z nich dzierżył kopię długą na prawie pięć metrów. Wojownicy z Babel znani byli z tego, że włączali się do walki gdy wojska niebieskie zostawały już wstępnie przetrzebione. Wtedy oni ruszali do walki oczekując całej chwały ze zwycięstwa. Kolejno wymianiać można by było wojska Gomory. Wojownicy ci byli wyjątkowo okrutni dla pojmanych. Odziani w lekką zbroję potrafili błyskawicznie dopaść przeciwnika i zamiast zadać mu śmierć pastwili się nad nim bez litości. Za Gomorą ciągnęły się oddziały kolejnych miast. Zdawało się, że nizinę Siddim pokryło morze przeklętych ludzi.
Leżące u stóp wieży nagie kości poruszyły mleczną mazią mgły. Po chwili ciszy kości znów zaskrzypiały. Spod ich warstwy wyłoniła się najpierw skrzywiona głowa, potem ramiona, trupio blade przygięte skurczem plecy. Po chwili postać stanęła na nogi. Odziana w szary płaszcz podniosła głowę ku majaczącemu za mgłą słońcu wydając głos niczym wyjącego wilka. Głos wycia przerodził się po chwili jakby w skomlenie. Wydawało się, że wraz z tym głosem przez mury miasta przenika wieść o wiecznym opuszczeniu, samotności i płonącym w duszy wiecznym ogniu pożądliwości.
Postać. Spojrzała na leżące wokół trupy. Schyliła się szukając czegoś pod warstwą ludzkich szczątków. Po chwili chwyciła rękojeść miecza wyciągając go w stronę Jerozolimy. Pod murami miasta rozległ się ochrypły krzyk.
- Ja Ladon wypowiadam wojnę! Niech drży Jerozolima!
Na okrzyk przygarbionej postaci odpowiedziały gardła setek, jeśli nie tysięcy zgromadzonych u stóp Seboim.
- Na Jerozolimę! - krzyczał Ladon.
- Na Jerozolimę! - odpowiadali wojownicy.
Ladon przeciął mieczem skąpaną we mgle przestrzeń wokół siebie. Jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki mgła rozstąpiła się ukazując całą moc piekielnego wojska. Konie przebierały kopytami. Miecze, szable i kopie sterczały wyciągnięte w górę. Liczne pochodnie zwiastowały zniszczenie. Gdzieś na horyzoncie majaczyły postacie uciekinierów.
***
- Kaju, prędzej! - Józef słysząc przenikające przez mgłę okrzyki spodziewał się wszystkiego najgorszego - Musimy jak najprędzej dotrzeć chociażby do domku na rozstaju dróg gdzie Herman zostawił swoich rycerzy.
- Wiem, wiem - dziewczyna starała się popędzać swoją klacz, ale zwierzę było już widocznie zmęczone.
- Uważaj! - Józef krzyknął w ostatniej chwili. Jadąca obok niego dziewczyna o mały włos nie zderzyła się z cieniem jakiegoś chyba zwierzęcia, które znajdowało się na jej drodze. Dzięki ostrzeżeniu klacz minęła ów cień bokiem rżąc jednocześnie z niebywałym podnieceniem. Dziewczynie zdawało się, że w tym momencie koń zyskał jakby nowe siły. Józef widząc, że morderczy galop zwiększył tempo roześmiał się. Nie minęło jednak kilka sekund i dosięgnął ich powtórny okrzyk dobiegający z Seboim. Chłopak obejrzał się. W tym momencie mgła ustąpiła zupełnie. Józef błyskawicznie ocenił sytuację. Do domku w którym znajdował się krzyżacki oddział był jeszcze szmat drogi. Jednocześnie wojska piekieł rzuciły się za nimi z niebywałą prędkością. Decyzja była oczywista.
- Kaju! Za wszelką cenę musisz dotrzeć do rzeki! Albo chociażby do ruin na rozdrożu! Ja odwrócę ich uwagę.
- Ale Józef! - Kaja zatrzymała klacz. Zza pleców Józefa dochodziło przerażające, coraz głośniejsze wycie nieprzyjacielskich oddziałów.
- Jedź! - Józef wskazał tylko kierunek sam zawracając ku Seboim - Jedź mówię! Szybko! Spotkamy się w ruinach!
Chłopak poderwał konia i stępem zaczął posuwać się naprzeciwko nieprzyjaciela. Kaja widząc rozwój sytuacji skierowała się ku ruinom.
***
Tomek klęknął. Chwycił dzwonki i ciszę katedry zmącił ich krótki dzwięk. Ksiądz podniósł ku sklepieniu prezbiterium patenę z hostią. “Suscipe, sancte Pater, omnipotens aeterne Deus…” - szept kapłana wędrował ku niebu wraz z ofiarowywanym kawałkiem chleba i wraz z jedną intencją. Za ojca. Za Krzysztofa. Tomek wsłuchiwał się w szept rozpoznając tak bliską mu teraz modlitwę. “Przyjmij, Ojcze święty, wszechmocny, wiekuisty Boże, tę hostię niepokalaną, którą ja niegodny sługa Twój, ofiarowuje Tobie, Bogu mojemu żywemu i prawdziwemu, za niezliczone grzechy, zniewagi i niedbalstwa moje, za wszystkich tu obecnych, a także za wszystkich wiernych Chrześcijan, żywych i umarłych, aby mnie i im posłużyła do zbawienia w życiu wiekuistym.” Kapłan uczynił chlebem znak Krzyża. Trzech świętych wyobrażonych na gotyckim tryptyku patrzyło w dal niewzruszenie. Tomka wyrwały z zamyślenia ich pełne pogody rysy twarzy. Bartłomiej, Wolfgang i Jakub. Bartłomiej i Jakub znali przecież Chrystusa osobiście. Bartłomiej był człowiekiem elity. Jakub był rybakiem. Obaj tak pogodni na tryptyku a przecież zginęli śmiercią męczeńską. A sam Wolfgang? Nawracał Węgrów. Był ascetą. Jednocześnie potrafił świetnie zarządzać. Widać lubił konkrety. Jak ojciec.
Ksiądz uczynił znak krzyża kielichem unosząc go również nad ołtarzem. “Offerimus tibi, Domine, calicem salutaris…”. Jakże Tomek chciałby aby spełniło się błaganie zawarte w tym ofiarowaniu wina. “Ofiarujemy Ci, Panie, kielich zbawienia, Twojej żebrząc łaskawości, aby jako wonność wdzięczną wzniósł się przed oblicze Twego Boskiego Majestatu za nasze i całego świata zbawienie.”
Zza głównych drzwi kościoła do świątyni wdarł się cichy jeszcze, ale jednak zupełnie obcy świętemu wnętrzu szmer. Tomek zastnanawiał się co jest w nim tak innego. Po chwili nastała jednak cisza. Przez wizerunek świętego Wolfganga, przez dłonie monumentalnych świętych Janów ku niebu wzniosły się słowa znane ludziom jeszcze starego przymierza.
- Sanctus, Sanctus, Sanctus, Dominus Deus Sabaoth...
***
- Puścić go! - Ladon wbiegł do sali tronowej. Stojący cały czas za tronem mężczyzna uwolnił Krzysztofa, który natychmiast zerwał się w kierunku schodów.
- Krzysztof! Poczekaj! Kaja! - Ladon zatrzymał mężczyznę stając mu na drodze do wyjścia.
- Co Kaja! Mów! - Krzysztof chwycił Ladona za ramię, ten jednak z sykiem i widocznym bólem wyzwolił się z uścisku.
- Musisz razem ze mną pojechać po Kaję. Ona razem z tym chłopakiem jest już prawie w rękach Niemców. Musimy ją dogonić. Jedziesz ze mną? - Ladon schował miecz usuwając sięz drogi do wyjścia. Krzysztof zmierzył jego postać i nie mówiąc nic skierował się ku schodom.
- No, dobra decyzja Krzysztofie. Teraz musimy działać szybko i za wszelką cenę wydrzeć twoją córkę Niemcom. Uda się Krzysztofie. Mówię ci. Uda się. Tylko musisz się postarać. Szybko!
Krzysztof zbiegł po schodach. Przez otwór w murze wydostał się na dziedziniec. Ze zdumieniem stwierdził, że zamiast spowitego mgłą nieba nad miastem znajdował się czysty błękit, a słońce prażyło wprost na drewniany podest. Mężczyzna zeskoczył z niego biegnąc w kierunku nadal zniszczonej bramy. Minął zwęglony, wręcz spopielony kołowrót, minął kamienno - ceglany mur. Jego oczom ukazało się morze ludzi.
- Na Jerozolimę! Na Jerozolimę! - krzyczeli wyciągając swoją broń na wschód. Zza pleców Krzysztofa wyłoniła się przygarbiona postać Ladona.
- Nie martw się. Oni wszyscy ci pomogą. Widzisz? - Ladon wyciągnął dłoń na północ - tam daleko są ruiny w których na Kaję czekają Niemcy.
Do obojga podszedł potężny mężczyzna prowadząc dwa osiodłane już konie.
- Teraz wsiądziemy na konie i poprowadzimy nasze wojsko aby odzyskać twoją córkę. Zgoda?
Ladon wyciągnął rękę do Krzysztofa, ale ten nic nie mówiąc przejął uzdę jednego z wierzchowców i momentalnie znalazł się na jego grzbiecie.
- Gdzie Kaja? - zapytał sucho.
- O tam. - Ladon ponownie wskazał północ. Krzysztof przyłożył dłoń do oczu. Rzeczywiście. Nieco poniżej horyzontu, poniżej ciemnozielonej linii lasu poruszały się małe dwa punkty.
- Kaju… - Krzysztof przymknął oczy.
- Na Jerozolimę! - krzyknął Ladon ponownie wyciągając miecz.
- Na Jerozolimę! - zawołała cała piekielna armia.
Krzysztof ruszył najpierw stępem, potem kłusem. Razem z nim prędkości nabierało całe wojsko. Dziwnym trafem Krzysztof z Ladonem znaleźli się w samym środku tego zbiorowiska. Pomimo, że to oni poruszali się po drodze - skrzydła wojska wysunęły się nieco naprzód. Krzysztof próbował wyrwać konia do galopu, ale ten jakby nie chciał go słuchać zrównując się co chwila z koniem Ladona.
Nizinę Siddim pokrył tupot końskich kopyt. Zdawało się, że cała ziemia ruszyła w pogoń za uciekinierami. Krzysztof coraz wyraźniej widział jeden z nich. Czy to Kaja? Mężczyzna mrużył oczy wpatrując się w postać na drodze. Po chwili zauważył, że osoba ta nie poruszała się w kierunku rzeki, tylko niejako wychodziła im na spotkanie. I na pewno nie była to dziewczyna, nie jego mała córka z warkoczykami.
- Kim jesteś - zawołał Krzysztof zatrzymując jeźdźca gestem dłoni. Nie minęła sekunda a za postacią znalazł się Ladon.
- Ach, to ty! - Krzysztof poznał chłopaka.
- To Józef - wyszeptał zdyszany książę Seboim - To on uwiódł twoją córkę i sprowadził ją do Niemców. To on kazał Tomkowi latać samolotem. To przez niego oboje znaleźli się u cystersów skąd Kaja trafiła do Niemców. To oni kazali jej przyozdabiać się kwiatkami. To przez Józefa Kaja stała się ich służką. To Józef wystawił Kaję na niebezpieczeństwo pod Castrum Eve. O mało przez niego nie zginęła pod napotem strzał naszych łuczników! Pamiętasz Krzysztofie? To ja ledwo cię uratowałem przed Niemcami. Tomka nie udało mi się uratować. Rozbił się latając samolotem. A kto mu dał ten samolot? Pozwól że jeszcze raz ci przypomnę. Ojciec Józefa! Krzysztofie! Józef zdradził was, zdradził cały Iraj pertraktując z Niemcami. I walcząc pod ich sztandarem. I zdradził Kaję! Na co czekasz?! Trzymaj!
Ladon wyciągnął swój miecz w kierunku Krzysztofa. Ten wziął broń. Chwycił ją mocno za rękojeść. Ostrza miecza skierowane w kierunku jazdy błyszczały złowrogo. Krzysztof zmusił konia by krok za krokiem zbliżał się w kierunku Józefa.
- Śmiało Krzysztofie. Skończ z nim, skończ z tym zdrajcą. Jesteś już o krok od odzyskania córki! Patrz, już nasze wojska zrównują się z nią. Śpiesz się Krzysztofie. Skończ z nim szybko i gońmy z Kają by nie stała się jej krzywda. Prędko Krzysztofie!
Wojska piekielne popędziły w tym czasie daleko do przodu. Jakby na potwierdzenie słów Ladona nizinę przeszył pisk, przeciągły okrzyk dziewczyny. Krzysztof go poznał. Tak. To była Kaja. Jego córka go potrzebowała. Miała tu tylko jego. Krzysztof zrównał się już z Józefem. Ostrze miecza nieomal wisiało nad szyją chłopaka. Ten milczał.
- Za Kaję… - szepnął Krzysztof. Miecz przeciął powietrze, lecz zamiast runąć w kierunku chłopaka odwrócił się wraz z Krzysztofem w kierunku Ladona.
- Ani kroku dalej! - krzyknął Krzysztof - Jestem królem Iraju! I Józef jest moim poddanym. A król jest sługą swoich poddanych. Ani kroku dalej! To mój człowiek.
- Ale ty jesteś głupi! - Ladon zarechotał podnosząc dłoń. Za plecami przygarbionej postaci pojawiło się jedenastu rycerzy Gomory - Ale ty jesteś glupi. Józef zginie. Ty zginiesz. I twoja córeczka zginie. A zaręczam ci, że to nie będzie miła śmierć - rechot powtórzył się ze zdwojoną siłą.
- Głupi! Nie ochroniłeś tych bachorów na ziemi. Nie dasz rady i teraz! Tylko ty mogłeś to zrobić. I co? Znowu zawiodłeś! Jesteś nikim!
- Jestem poddanym Królestwa Niebieskiego. Należę do Władających Jerozolimą. I wiem, że ochronią oni swoich poddanych. Wszystkie moje wojenne dzieci mimo że na ziemi umarły, są już szczęśliwe w Jerozolimie. I wierzę, że za mną idzie mocniejszy ode mnie Którego ja jestem tylko narzędziem. W Nim mam ufność. Już nie w sobie.
- W nim mam ufność - Ladon małpował słowa Krzysztofa wykrzywiając usta - W nim mam ufność. Idzie za mną mocniejszy. Ty głupi! Gdzie on! Nie ma tu nikogo! Twoja córka jest już pewnie w naszych rękach! I ty! I ten chłopaczyna! Gdzie on jest! Ten mocniejszy! Ha?
Krzysztof zdecydowany był bronić Józefa. Tego zupełnie nieznanego sobie chłopca. Trzymał miecz wysoko uniesiony. Wiedział jednak, że w starciu z kilkunastoma rycerzami nie ma żadnych szans. Jego koń był również niejako tego świadomy. Pomimo starań Krzysztofa cofnął się o krok. Chciał wykonać kolejny unik, jednak napotkał tym razem opór. Krzysztof obejrzał się. Tuż obok, między nim a Józefem kątem oka dojrzał jakby jasny, świetlisty cień. Obrócił głowę. Teraz był już pewien. W stronę Ladona przemieszczał się baranek. Zwierzę zatrzymało się dopiero tuż przed księciem Seboim. Przez krótką chwilę wpatrywało się w oczy kreatury. Ladon zmieszał się. Zeskoczył z konia i chwycił baranka za głowę.
- Mamy dziś lepszą zabawę. Puśćcie Krzysztofa i tego młodego.
Rycerze Gomory cofnęli się. Jeden z nich również zeskoczył z konia i rękojeścią miecza uderzył baranka z całej siły w głowę. Zwierzę upadło.
- Brać go! - krzyknął Ladon - na wzgórze z krzyżem z nim! - zarechotał - a z wami jeszcze się policzę! - wskazał palcem na Krzysztofa.
Rycerze Gomory związali baranka i przytroczyli do jednego z koni. W ciągu kilku minut pociągnęli go na wschód, w kierunku gdzie na horyzoncie wyłaniało się wzgorze z krzyżem na szczycie.
- Musimy znaleźć Kaję - Józef chwycił Krzysztofa za ramię.