Opowieści pani Gritty
Rozdział 31. Śmierć Tomka (Opowieści pani Gritty)
dodane 2014-02-27 22:46
Czerwień nieba przetaczała się nad rzeką razem z wojskiem. Bród którym całkiem niedawno krzyżacy przedostali się na ciemną stronę rzeki pokryły niezliczone wiry. Niewierna ziemia jakby broniła się przed tymi ludźmi, którzy walczyć mieli już za chwilę z władcami niziny Siddim. Krew nieba przecinały co chwilę jasne smugi światła.
Czerwień nieba przetaczała się nad rzeką razem z wojskiem. Bród którym całkiem niedawno krzyżacy przedostali się na ciemną stronę rzeki pokryły niezliczone wiry. Niewierna ziemia jakby broniła się przed tymi ludźmi, którzy walczyć mieli już za chwilę z władcami niziny Siddim. Krew nieba przecinały co chwilę jasne smugi światła.
- Zobacz Szymek, to archanioły! - wskazał na jedną ze smug Jakub.
Szymon wbił wzrok w rażącą oczy biel. Monotonna jazda wraz z przytroczonymi do koni działami artyleryjskimi pozwalała na uważną obserwację.
- Zdaje się, że poruszamy się coraz wolniej - odparł Szymon nadal obserwując krwisto - białą mieszaninę na niebie nad rzeką. Za rozlewiskiem wód strzelały w niebo wyremontowane mury Castrum Eve - Ciekawe jak przedostaniemy się wszyscy na drugą stronę, jak myślisz?
- Władający Jerozolimą wytyczyli tą rzekę oddzielając piekło od Królestwa, więc zdaje się mogą także ją cofnąć? - mrugnął okiem Jakub. Rzeczywiście jakby na potwierdzenie tych słów chmury nad rozlewiskiem zaczęły wirować jeszcze szybciej niż dotychczas. Siąpił deszcz. Był on o tyle uciążliwy, że towarzyszyć mu zaczął z początku lekki, potem wciąż przybierający na sile wiatr. Pod jego naporem woda w rozlewisku cofnęła się w stronę zamczyska krzyżaków podtapiając wolno stojącą na zewnątrz murów basztę. Jednocześnie rzeka zaczęła zalewać kolejne drzewa, nawet całe połacie lasu. Po niecałym kwadransie dotarła nawet do gruzowiska, miejsca będącego świadkiem spotkania Krzysztofa z Ewą odsłaniając niemal dno rzeki.
- No, zdaje się że ruszamy - szepnął przejęty Szymon. Husaria i jazda, a wraz z nimi piechota i artyleria rzeczywiście ruszyły spokojnym tempem.
- Szymek, widzisz? To… - Jakub stanął na rzemieniach obserwując odsłonięte dno rzeki - to jest… tak! To jest nasz swordfish!
- Gdzie? - Szymon wciąż wpatrywał się w zjawiska na niebie.
- Tam! W rzece!
Wojsko krok za krokiem mijało odsłonięte dno. Samolot, którym niedawno Włodzimierz, Tomek, Jakub i wielu innych podróżowało pod niebem tej krainy leżał teraz roztrzaskany o muliste podłoże. Jakub pomyślał o Tomku, który tamtego dnia na własną rękę chciał bronić ojca nie dając mu wbrew woli Jerozolimy możliwości samodzielnego wyboru dalszego życia. Skończyło się to powrotem Tomka na Ziemię. Jedynym dobrym owocem tego wydarzenia było to, że od czasu gdy brat Kai znalazł się znów na Ziemi jego modlitwy, różańce, niestrudzenie szturmowały mury Nowej Jerozolimy nie dając zapomnieć o wciąż tkwiącym za rzeką królu Iraju. Tymczasem jednak wołania Tomka okazały się być skuteczne, bo oto całe wojsko niebieskie przemierzało rzekę kierując się ku wzgórzu, krucyfiksowi, a dalej do miejsca z którego pomocy wzywali pastor z fizykiem.
***
- Gdzie jestem? - Kaja uniosła się lekko na posłaniu. Wokół nie było nikogo. Puste pomieszczenie było starannie uprzątnięte. Na niewielkim stoliku obok prowizorycznego łóżka stało naczynie z wodą. Zapach przywodzący na myśl świeżo ścięte siano i wpadające do pokoju przez niedomknięte okno strużki światła nastrajały optymistycznie. Dziewczyna spróbowała wstać. Odłożyła ostrożnie na bok przyłożony do jej skroni chłodny materiał. Zsunęła nogi na podłogę. Ustawione na deskach metalowe naczynie zadźwięczało potrącone bosą stopą. Dźwięk wybrzmiał szybko, jednak do pomieszczenia wpadł momentalnie Józef.
- Obudziłaś się! - uśmiechnął się prosząc jednak jednocześnie gestem by dziewczyna znów położyła się.
- Tak, trochę kręci mi się w głowie… - Kaja mówiła z pewną trudnością.
- Nie martw się. Jesteśmy w domku pod opieką naszych rycerzy…
- A więc udało się! Dotarłam… Ale jak?
- Kaju, wszystko będzie dobrze. Teraz musisz odpoczywać. - Józef podszedł do okna domykając je. Zauważył, że na podwórzu zakonnicy szykowali się do walki. Uzbrojenie, konie, właściwie wszystko było już przygotowane do nieuchronnego starcia. Chłopak spojrzał na Kaję. Obok, tuż za łóżkiem stał miecz z wygrawerowanym “Christo-pheros”. “Przyda się i ten” - pomyślał. Zamknął okiennicę. Wiedział, że gdzieś za oknem, za ufortyfikowanym domkiem, za pagórkami i drogą stały niezliczone wojska nieprzyjaciela.
Drzwi uchyliły się ponownie. Kaja znów uniosła głowę.
- Tato… - szepnęła. Krzysztof podbiegł do łóżka, ale dziewczyna opadła ponownie osłabiona widać bardzo. Ojciec ułożył delikatnie głowę starając się ukryć wzruszenie.
***
- Ciężka jazda i ten przesmyk? To niemożliwe… - pastor lustrował spojrzeniem przejście między dwiema wapiennymi górkami którym nieprzyjaciel musiałby się przedostać chcąc od frontu atakować ich niewielką fortecę - Gdybyśmy mieli naszych partyzantów, albo innych lekkozbrojnych. Bardziej zwinnych, to wtedy… ja wiem? Może udałoby się przez chwilę w tym wąwozie wstrzymać napór piekła. Ale z tymi krzyżakami? Nie wiem. Masz inny pomysł?
- Nie - fizyk uciął krótko. Pastor zasępił się. W tym samym momencie zza drogi biegnącej za wąwozem zaczął dochodzić tętent koni.
- Chyba nie mamy innego wyboru - szepnął pastor. Schował się nieco bardziej pośród kamiennych głazów i gwizdnął cicho, trzykrotnie. Na ten znak z dziedzińca domu w szyku bojowym ustawiło się dziesięciu zakonnych rycerzy. Przyłbice zasłaniały ich twarze.
- My też musimy wziąć się do pracy - szepnął fizyk - pójdę po Józefa.
- Tak jest - pastor zmarszczył brwi. Wyciągnął z kieszeni swój słynny już zegarek i schował w lekkim zagłębieniu między kamieniami. Wkrótce obaj znaleźli się w przedsionku domostwa.
- Kaja się obudziła - szepnął Józef.
- Na nią jeszcze przyjdzie pora. Teraz chodźcie za mną - odparł naukowiec prowadząc obu mężczyzn w kierunku swojego plecaka - wiecie jak się nimi posługiwać? - dodał wyciągając trzy rewolwery typu Colt.
- Ten jest czarnoprochowy, pozwolicie panowie? - pastor sięgnął po wyróżniający się model. W tym momencie konie na zewnątrz zarżały. Zakonnicy zaczęli swą pieśń. Tą samą, którą zawsze śpiewali przed dawnymi bitwami.
- Za nimi! Musimy przetrwać do przybycia odsieczy - stwierdził pastor wybiegając pierwszy przed dom. Sztandar w szachownicę powiewał nad odnowionym budynkiem. Wkrótce okoliczne wzgórza pokryły odgłosy szczęku obosiecznej broni i wystrzałów, których efektem stał się coraz liczniej wyściełany martwymi ciałami przesmyk między wapiennymi skałami. Do martwych wysłannikow piekieł kolejno zaczęli dołączać zakonni rycerze. Linia obrony mimo wsparcia broni palnej zaczęła się cofać. Wtem gdzieś za drogą rozległ się huk. Odgłos był o wiele głośniejszy niż rewolwerowe wystrzały.
- Celują w nas? - Józef spojrzał pytająco na pastora, ale żaden pocisk nie spadł na dom, którego brama otworzyła się nagle. Na niemal zupełnie białym koniu siedział Krzysztof. U jego boku przytroczony był znany wszystkim miecz z wygawerowanym napisem. Mężczyzna lekko skinął głową swym towarzyszom po czym skierował się ku miejscu gdzie cofała się krzyżacka linia obrony. Józef patrzył chwilę jak król Iraju włącza się w walkę ramię w ramię z ich niemieckimi przyjaciółmi. Zdawało się, że za Krzysztofem w kierunku wapiennych skał z nieba zstąpiły jasne smugi światła. Szczęk mieczy się wzmógł, a trójka przyjaciół na nowo rozpoczęła precyzyjny ostrzał.
***
- Panie rotmistrzu! - zwiadowca już z daleka wołał kierując się na wzgórze z krucyfiksem skąd dowódca chorągwii husarzy oceniał sytuację - Panie rotmistrzu! Musimy im pomóc. Całe wojsko Siddim ruszyło na naszych dwunastu krzyżaków!
- No i przygotowaną wcześniej strategię można odłożyć na bok - szepnął chyba do siebie rotmistrz - Dowódcy pocztów i chorąży do mnie! - zwrócił się z kolei głośno spoglądając jednocześnie w stronę atakowanego rzeczywiście całą piekielną mocą domku.
- Słuchajcie panowie. Nieprzyjaciel szybciej niż przewidywaliśmy zaatakował dom w którym przebywa nasz król. Uderzenie zza Seboim musimy zatem odłożyć na później. Teraz najważniejsze będzie wysłać wsparcie walczącym w domku. Zarządzam co następuje. Po pierwsze wszystkie oddziały lekkie, a za nimi piechota uderzą wprost na główne siły atakujące dom. Natychmiast.
- Panie rotmistrzu. Przecież w ten sposób oni nas z łatwością okrążą i zepchną nad rzekę - odparł chorąży.
- Masz rację, ale nie my tu jesteśmy teraz najważniejsi. Artyleria z kolei - proszę pełnić swą powinność zgodnie z planem.
Minęła chwila. Skupione pod krucyfiksem wojska przeformowały szyk. Ponad połowa oddziałów konnych ruszyła wprost przez grząskie pola w stronę domku. Za nimi po kwadransie również piechota zaczęła przemieszczać się w tą stronę. Husaria pozostała pod krzyżem.
***
- Oddaj chłopcze różaniec! Zejdź! - krzyczał rozzłoszczony oficer. Tomek spoglądał na rannego księdza, który wciąż leżał u stóp dzwonu.
- Zejdź! - krzyk stawał się coraz bardziej napastliwy. Wraz z nim poddasze wieży wypełnił odgłos przeładowywanej broni.
- Nie zejdę. Ale mogę coś dla pana zrobić. - odparł chłopak.
- Co takiego? - syknął rosjanin.
- Pomodlę się za pana. Zdrowaś Maryjo, łaskiś pełna, Pan z Tobą, błogosławionaś Ty…
Oficer uniósł ponownie broń w górę celując prosto w chłopca. Towarzyszący mu młody żołnierz z przerażeniem stwierdził, że oficer chce rzeczywiście w niego trafić.
- Ale towarzyszu… - wyjąkał przez ściśnięte gardło.
- Zamknij się! - wrzasnął oficer.
- … i w godzinę śmierci naszej… - modlitwę Tomka przerwał huk strzału. Kula przeszyła serce na wylot. Ciało chłopca upadło z głuchym łoskotem niedaleko wciąż krwawiącego księdza. Różaniec wysunął się z dłoni. Oficer podszedł do martwego Tomka i butem nacisnął na błękitne paciorki tak mocno, jakby starał się je wgnieść w podłoże. Huk wystrzału milkł z każdym odbiciem się echa. Spłoszone gołębie powoli zaczęły wracać na poddasze kościoła świętych Janów. Do wezwanej naprędce karetki zniesiono rannego księdza. Posłano także do szpitala nieopodal ruin zamku, by powiadomić matkę o śmierci syna.
Drzwi karetki zamknęły się z trzaskiem. Biały samochód z czerwonym krzyżem ruszył niemalże z piskiem opon.
- Zawieziemy księdza do Chełmży. To daleko, ale przynajmniej poza zasięgiem tych …
- Jak pan chce doktorze. Proszę czynić swoją powinność - szepnął ksiądz. Medycy zaczęli próbę zablokowania krwotoku. Ksiądz odwrócił twarz. Przymknął oczy, a jego usta z lekka się poruszały szepcząc słowa modlitwy.
“Wieczny odpoczynek racz mu dać Panie. A światłość wiekuista niechaj mu świeci.”
***
- Jesteście gotowi? - tęgi oficer chwycił ogromnymi szorstkimi dłońmi głowy Szymona i Jakuba.
- Tak jest! - odparł Szymon, a jego serce przepełniała duma z zadania, które otrzymał od tego olbrzyma.
- Nie celujcie w skały. Tylko przed. Tak żebyście szkód naszemu królowi i jego córce nie narobili. Pamiętajcie. Patrzę na was i będę się wam cały czas przyglądał. Wytoczona na wzgórze kolubryna została ustawiona zgodnie ze wskazówkami. Po chwili ruchy obu chłopców stały się sprawniejsze. Działo zostało załadowane. Ogień zabłysnął nad panewką. Nie minęło kilka sekund i potężny huk przeszył całą nizinę. Po kolejnych kilkunastu sekundach kolejny huk świadczył, że kula osiągnąła swój cel.
- No, jak na pierwszy raz całkiem całkiem. Teraz drugi raz chłopcy. No. Moje zuchy - oficer artylerii złagodniał, z upodobaniem przyglądał się zwinnym ruchom młodych adeptów. Po chwili druga kula poszybowała w kierunku nieprzyjacielskiego wojska. Tym razem działo ugodziło gęsto osadzoną konnicą nieprzyjaciela drogę. Tuż obok wapiennych skał.
- Nieźle. Jak tak dalej pójdzie, to wezmę was do ataku na Siddim moje gołąbki! - okrągła twarz oficera śmiała się już do chłopaków. Lekki hełm nieco opadł mu na czoło, co z kolei dało efekt nieco komiczny. Jakub spojrzał w stronę domku. Oddziały konne właśnie docierały do utworzonego ostrzałem wyłomu w wojskach piekła.
- Musimy przerwać strzelanie, nasza kawaleria już jest na miejscu - stwierdził Szymon.
- Tak tak zuchy. Pilnujcie, żebyście nie przespali okazji do popracowania! - odparł oficer poprawiając hełm. Szczęk broni wzmagał się z każdą chwilą. W typowe odgłosy bitwy wkradł się jednak po chwili zupełnie inny dźwięk.
***
Tomek przymknął oczy i chwycił się za serce. Czekał aż ostry ból dotrze do jego świadomości, jednak nic takiego się nie działo. Otworzył oczy ponownie. Zamiast wieży kościoła Janów dostrzegł coś w rodzaju dworca kolejowego. Za miejscem gdzie powinny znajdować się perony widniał mały domek wokół którego zbierali się jacyś ludzie. Chłopak odwrócił się spoglądając jednocześnie w górę. Gdzieś zza szklanych prześwitów dworcowego dachu wyłaniały się strzeliste wieże.
- Tak! Dzięki Ci! Obserwatorium! - twarz chłopaka rozświetlił szeroki uśmiech - No, nareszcie! W końcu Umarłem!
Drewniane drzwi do obserwatorium były otwarte. Tomek momentalnie znalazł się wewnątrz. Tak jak się spodziewał znalazł tam drzemiącego na swym fotelu Krzysztofa Claviusa. Zniecierpliwiony chłopak lekko potrząsnął go za ramię.
- Ojcze Krzysztofie! To ja! Tomek! Na pewno ojciec ma tu gdzieś moją teczkę…
Jezuita ocknął się spoglądając zdumionym wzrokiem na chłopaka.
- Chłopcze, tak, tak, oczywiście. Witamy w Zaświatach. Musisz wiedzieć, że… - zakonik zaczął swoją standardową przemowę skierowaną do nowo przybyłych, jednak Tomek przerwał mu z uśmiechem.
- Ojcze Krzysztofie, drogi ojcze. Ja już wiem! Teraz muszę do Jerozolimy, ale czy ojciec wie co z moim tatą?
Zakonnik otworzył opatrzoną imieniem chłopaka aktówkę.
- No… narozrabiałeś tu w naszym niebie. Tak, powinieneś udać się do Jerozolimy. Mam tu napisane, że dla ciebie przewidziano drogę… - jezuita wpatrywał się z widocznym, rosnącym zdumieniem w akta - … drogę lotniczą. I podobno za obserwatorium czeka na ciebie samolot. Napisano mi też, że powinieneś zabrać kogoś na pokład po drodze.
Ojciec Krzysztof spojrzał na Tomka spod okularów. Chłopak z kolei zaczął rozglądać się za wyjściem którym mógłby dotrzeć do owego samolotu. Nieopodal oświetlającego pomieszczenie okna zaczęły tymczasem osiadać niejako promyki. Świetlna mgiełka zaczęła wirować kształtując postać potężnej postaci.
- To twój anioł Tomku - stwierdził zakonnik wskazując na świetlistą osobę - on cię poprowadzi.
- Dziękuję ojcze.
- Chodź za mną - stwierdził anioł. Po chwili obaj opuścili pomieszczenie. Minęli schody i skierowali się do wielkiej sali w której stało szpitalne łóżko. Tomek szybko mijał pokój, ale leżący na owym łóżku mężczyzna wydał mu się znajomy. Szpitalna pościel poruszyła się.
- Tomku! Tomku! Co ty tu robisz? - mężczyzna usiłował podnieść się na widok chłopaka.
- Panie Włodzimierzu! - Tomek podbiegł do leżącego - Panie Włodzimierzu! Dziękuję! Dziękuję za różaniec, i że pilnował pan wejścia do zamku dybowskiego! Już wiem, wiem wszystko!
Mężczyźni padli sobie w ramiona.
- Tomku, weź mój samolot. Twój tata potrzebuje pomocy - szepnął Włodzimierz wciąż ściskając chłopaka.
- Tak jest. Jak mnie tylko pan puści - odparł Tomek poprawiając jednocześnie posłanie Włodzimierza.
- Potem wszystko ci opowiem, teraz musisz lecieć - tata Józefa wskazał Tomkowi wyjście prowadzące na lotnisko. Przy wyjściu na chłopaka czekał już anioł.
- Chodźmy - anioł wskazał stojący za drzwiami dwupłatowiec, a powietrze przeszył świst miecza.
***
- Zabieramy! - radziecki oficer odtrącił na bok lekarza. Budynek toruńskiego szpitala został otoczony rosyjskimi oddziałami.
- Nie możecie jej zabrać. W jej stanie może nie przeżyć podróży nawet do innego szpitala! - lekarz nie dawał za wygraną wciąż biegnąc za oficerem.
- Zabieramy, nie słyszeliście? A może wykształcenie za wysokie? Może trzeba skierować do normalnej robotniczej pracy żebyście zrozumieli ludową władzę? Zabieramy do Rosji. Tam najlepsi lekarze. I nie skażeni burżuazyjną przeszłością!
Minęła godzina. Szpitalne łóżko z chorą matką Kai i Tomka znalazło się w wojskowej karetce. Lekarze toruńskiego szpitala zgromadzili się przed budynkiem obserwując precyzyjne ruchy radzieckiego wojska i ich przygarbionego dowódcy.
- Zabierają ją na leczenie? - pielęgniarka, która opiekowała się dotąd kobietą skierowała pytanie do lekarza.
- Nie. Nie na leczenie. Na Syberię. Albo w najlepszym wypadku Kazachstan - odparł medyk nakazując gestem powrót do pracy.
Rosyjski samochód ruszył w trasę. Razem z samochodem nadwiślańskie miasto opuścił specjalny oddział radzieckiego wojska ze swoim oficerem na czele.
***
- Za mną! - krzyknął Krzysztof wskazując utworzoną wybuchem pocisku pustą przestrzeń na zewnątrz przesmyku między skałami. Pozostała przy życiu piątka krzyżaków skupiła się przy ojcu Kai i Tomka. Do walczących dołączyli pastor, fizyk i Józef.
- Krzysztofie, co z Kają? - krzyknął pastor. Mężczyzna spojrzał na przybyłych.
- Józefie. Zostań tu z nią. Panowie pojadą razem z nami. Wiem, że Jerozolima Wam pomoże - rzucił w kierunku Józefa - Tymczasem liczę na ciebie!
Syn Włodzimierza zaczął wycofywać się w kierunku domu.
- Czekaj Józefie, masz tu mój rewolwer - pastor wcisnął chłopakowi swoją broń.
- I mój - szepnął fizyk - wręczając chłopakowi także swojego colta.
- W razie czego - broń jej! - pastor poklepał Józefa po plecach.
- Ale czym wy będziecie walczyć? - ton głosu Józefa zdradzał niepewność.
- Coś wymyślimy - mrugnął okiem fizyk - tymczasem… na nas czas.
Józef wracając ukradkiem do domu obserwował prące ku wolnej przestrzeni za skałami pół krzyżackiej chorągwi wraz z Krzysztofem, pastorem i fizykiem. Po chwili zniknęli za skałami walcząc zacięcie. Za królem Iraju rzuciły się wszystkie atakujące ich w potyczce piekielne oddziały odsłaniając nieco przestrzeń za drogą.
- Jak my się stąd wydostaniemy? - szepnął do siebie Józef. Nie skończył wymawiać ostatniego słowa, gdy nad domem rozległ się warkot silnika samolotu. Chłopak zadarł głowę. Piękny dwupłatowiec szykował się do lądowania na opuszczonej drodze.
- To samolot taty… - uśmiechnął się Józef po czym pobiegł przygotować Kaję do podróży.