Opowieści pani Gritty

Rozdział 25. Różaniec (Opowieści pani Gritty)

dodane 17:04

Przytroczony do pasa dziewczyny miecz nie ułatwiał i tak niewygodnej już jazdy. Końskie kopyta co chwila zapadały się w grząski teren po tej stronie rzeki. Trzech Szwedów wraz z Kają i Józefem poruszało się powoli. Ciemna zawiesina w powietrzu dość szybko zakryła samą rzekę za nimi, a wraz z rzeką także i drewniany prom. Na samym przodzie znajdował się król Eryk. Uważnie obserwując okolicę nie odzywał się w ogóle. Wroga cisza otaczała przybyszów. Spomiędzy otaczających krzewów co kilka chwil uciekało drobne ptactwo spłoszone widocznie obecnością ludzi.

Kawalkada przebyła już nieco ponad kilometr gdy zza roślinności wyłonił się bity trakt wiodący według mapy, którą pokazywał wcześniej król Eryk, do Seboim. Król zatrzymał się na moment. Nad jeźdźcami przeleciało stado kruków. Eryk bez słowa ruszył za nimi. Na drogę po kolei wjeżdżali dwaj mieszkańcy Varnheem, potem Kaja, na końcu Józef. Trakt przez chwilę wydał się Kai znajomy. Długo szukając w myślach skojarzeń z tym ponurym widokiem obserwowała okolicę równie uważnie jak Eryk. Trakt ograniczał od prawej strony gęste zarośla przez które przed chwilą wszyscy się przedzierali. Daleko za nimi zarośla przechodziły w gęsty, wysoki las. Po lewej stronie od drogi znajdowało się zupełne pustkowie, nieco schodziło ono w dół by w końcu zniknąć zupełnie we mgle. Znad tego mlecznego kożucha wyłaniały się tylko pobliskie wieże straconego miasta, celu ich wędrówki. Z tyłu, nieco po lewej stronie dostrzec można było, że teren był nie płaski, lecz lekko pofalowany. Na najwyższym pagórku znajdowało się coś. Coś, co żywo kontrastowało z całym otoczeniem. Kaja odwróciła głowę. Tak! Teraz wszystko było jasne! Opowiadanie Anny w domku pani Gritty. Opowieści samej pastorowej. Kaja w końcu domyśliła się, skąd to wrażenie znajomości tego miejsca.

- Czy to nie to samo miejsce, ta sama droga, którą Anna wędrowała do Seboim? - spytała cicho Józefa.

- Tak, ta sama. Za nami znajdują się lasy Paedor. Kiedyś ta droga oddzielała niebo od piekieł, jednak wiele lat temu w tej części lasu, którą właśnie mijamy osiedlili się ludzie którzy potrzebują jeszcze czasu na podjęcie decyzji o wyruszeniu do Jerozolimy. Władający ustąpili więc z tego miejsca czekając aż do wyznaczonego przed wiekami czasu. Las w tym czasie skarlał. Drzewa usychały. Ich powalone pnie porastały mchy, grzyby i krzewy o brudnozielonych liściach. Władcy Jerozolimy oddzielili ten obszar od Królestwa rzeką, którą znasz.

- Kiedyś można było dotrzeć z Obserwatorium do Jerozolimy bez przepłynięcia rzeki?

- Tak, przecież Anna…

- Tak! W opowieściach  pani Gritty nie było przecież śladu rzeki. Czyli za chwilę powinniśmy dotrzeć do domu gdzie Anna i Adam spotkali się z Ladonem po ucieczce…

Dom o którym mówiła Kaja rzeczywiście powoli wyłaniał się zza zakrętu. Wbrew opowieściom pani Gritty nie można byłoby już do niego wejść. Z każdą chwilą chatka okazywała się coraz większą ruiną. W końcu cała piątka jeźdźców zatrzymała się obok tego miejsca. Pochylone ściany sprawiały wrażenie jakby miały za chwilę runąć. Pozbawione okien i drzwi opierały się jedynie z jednej strony na zmurszałych pniach dawnych drzew oraz wapiennych skałach. Dachu nie było w ogóle.

W pewnej chwili spokój tego miejsca przeciął syk. Zza skał wyłonił się ogon. Potężne cielsko wysuwało się z ukrycia. Kaja odszukała dłonią rękojeści miecza i wysunęła go zupełnie na wysokość twarzy. Smok odsłaniał się coraz bardziej. Po pewnym czasie zaczął powoli pełznąć w stronę przybyszów. Konie cofnęły się nieco, ale w tym samym momencie z drugiej strony można było usłyszeć podobny odgłos. Józef odwrócił głowę.

- Jest ich więcej - powiedział cicho wpatrując się w twarz króla Eryka. Ten jednak ścisnął tylko mocniej swoją tarczę wpatrując się w potwora przed nimi.

***

Wyziębnięty Tomek powoli skradał się wzdłuż muru starego młyna nasłuchując charakterystycznego odgłosu chodu oficera. Stary zamek i całe podzamcze ogarniała jednak zupełna cisza. Ściśnięta w kieszeni dłoń przesuwała kolejno błękitne paciorki, a usta szeptały słowa modlitwy. “Łaskiś pełna. Pan z Tobą”. “Módl się za nami grzesznymi, teraz i w godzinę śmierci”. “Nunc et in hora mortis nostrae” - odbijało się cicho echo o średniowieczne mury, a wraz z delikatnym drżeniem powietrza można było - jeśli tylko ktoś dobrze by się wsłuchał - usłyszeć jeden, drugi, trzeci, pięćdziesiąty i setny świst stanowczego cięcia szpadą lub mieczem.

Tomek minął przejście pod dawnym gdaniskiem. Z tej strony murów dobrze było już słychać szum Wisły i dalekie odgosz portu rzecznego zbudowanego przez torunian nieco bardziej w dół rzeki. Chłopak ostrożnie poruszał się między pierwszym a drugim pasem murów obronnych zamku. Jeszcze dwadzieścia, dziesięć, pięć metrów i znalazł się pod Bramą Mostową prowadzącą na stare miasto. Znajoma czerwień cegieł i ostre dwa łuki współgrały z blankami na szczycie. Ciężka, czarna brama była otwarta na oścież. Ulica Mostowa była prawie pusta. Jedynie między starymi spichrzami bawiło się kilkoro dzieci. Tomek znał je z widzenia. Uśmiechnął się nieco krzywo i minął szybko. Dzieci jednak zauważyły mokre ubranie chłopaka i jego postać dziwnie przygarbioną. Zaprzestały zabawy obserwując jak Tomek mija niską klasycystyczną kamienicę po lewej stronie i znika w ulicy Ciasnej. Stąd było już blisko do katedry. Chłopak przyspieszył kroku. Niskie zabudowania po lewej stronie kontrastowały z czerwonym, ciężkim, monumentalnym wręcz spichlerzem po prwej. “Łaskiś pełna, Pan z Tobą” + szeptał wciąż chłopak. Uliczkę zamykał widok ściany zieleni. “To już drzewa co rosną obok katedry” - chłopak pomyślał z radością, gdy nagle z bramy po lewej stronie wybiegła postać wpadając prosto na Tomka.

- Przepraszam, przepraszam najmocniej!

Tomek wyrwany z zamyślenia w pierwszej chwili chciał uciekać szukając już kątem oka tego typowego dla wojsk radzieckich “gazika”. Po chwili jednak spojrzał na nieznajomego. Czerń sutanny żywo kontrastowała z koloratką.

- Przepraszam księdza, ja… ja właśnie… do katedry… - chłopak nie potrafił znaleźć słów, ale ta nagła obecność osoby duchownej tak bardzo go ucieszyła, że pewne spięcie w środku zupełnie go opuściło i stał na tej wybrukowanej kocimi łbami ulicy prawie płaczący.

- Coś się tobie stało? - ksiądz zmierzył wzrokiem mokre jeszcze ubranie Tomka.

- Nie, nic, idę do katedry pomodlić się za mojego tatę - odparł chłopak wyciągając mimowolnie z kieszeni błękitny różaniec przed twarz duchownego. Ksiądz ujrzawszy go błyskawicznie zamknął dłoń chłopaka w swojej.

- To ty! Schowaj różaniec i chodź. Rosjanie nie mogą cię zobaczyć. Ale módl się. Módl się nieustannie. Twojej siostrze jest to teraz niezwykle potrzebne.

Po chwili obaj mężczyźni przecięli ulicę Łazienną i mijając ukrytą pośród katedralnych drzew wybitą w niskim murze furtkę skierowali się do drzwi zakrystii kościoła świętych Janów. Nikłe, ledwie widoczne w letnim słońcu promyki światła zawirowały. Wzniosły się nieco ponad katedralne prezbiterium odbijając się od szkieł witraży. Minęły korony drzew, dachy bocznych kaplic i naw. Wraz z nimi od tarczy flisaczego zegara na wieży odbił się dźwięk obosiecznej broni. Jakiś niby szczęk bitewny rozkołysał sercem dzwonu Tuba Dei. Na to pojedyncze uderzenie największego w całych Prusach Królewskich dzwonu kilka osób przystanęło, a promienie światła pomknęły daleko, bardzo daleko, pozostawiając stary Toruń daleko za sobą.

***

- Co zrobimy? - Józef szepnął do wciąż obserwującego smoki króla Eryka. Ten z kolei nie odwracając głowy sięgnął dłonią po topór. W ślad za nim inni skandynawowie przygotowali do walki swoje miecze i pozostałą broń.

- Sami nie damy rady - odrzekł najzwyczaj spokojnie król - będziemy potrzebować pomocy. Inaczej zginiemy.

Potwory zbliżały się coraz bardziej. Józef naliczył ich już prawie dwadzieścia. Dopiero ich bliskość przytłaczała ogromem.

- Jak nie damy im rady - nic nie będzie z obrony Krzysztofa - szepnął Józef.

- Do kogo możemy zwrócić się o pomoc? - odparł król.

Zaległa cisza przerywana jedynie ohydnym syczeniem smoków.

- Tomek! - krzyknęła Kaja - Tomku, proszę… zrób coś…

W tym momencie najbliższy ze smoków zmienił taktykę i zamiast wolno zbliżać się do przybyszów rzucił się na nich z całym impetem. Równie błyskawicznie król Eryk rzucił komendę “za mną”. Cała piątka ruszył naprzeciwko brudnozielonemu cielsku. Od potwora dzielił ich zaledwie metr gdy Eryk zadał pierwszy cios. Bestia zawyła kierując swój łeb ku królowi. Pozostali cystersi rzucili się na pomoc, lecz oto zza pleców dosięgnęła ich łapa drugiego potwora. Kaja z Józefem znaleźli się między nimi.

- Tomek! - Kaja krzyknęła raz jeszcze. Uniosła swój miecz zadając cios drugiemu smokowi. W syk i szczęk broni wmieszał się w tej chwili tętent końskich kopyt. Zza ogona drugiej bestii wyłonił się zastęp ponad dwustu rycerzy zakonu krzyżackiego.

- To rycerze z Castrum Eve! - krzyknął Józef. W tej chwili oba smoki jeden po drugim zawyły niemiłosiernie. Kaja kątem oka zauważyła wbijające się w ich cuchnącą skórę groty strzał. Smoki sapnęły i padły odsłaniając pole bitwy.

- I Mikołaj! - odkrzyknęła Kaja - Nasz łucznik!

W momencie gdy krzyżacy dopadli do trzeciego ze smoków król Eryk dał sygnał do dalszej walki. Cała piątka ruszyła w ślad za rycerzami Zakonu Najświętszej Maryi Panny. Po niecałej godzinie zamiast fetoru zgnilizny nad tą częścią niziny Siddim unosił się już tylko zapach lawendy. Na miejscu gdzie upadły kolejne potwory po kilku dniach znaleźć można było rosnące ich kwiaty. Zupełnie takie same jak na różańcu Tomka.

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 22.11.2024

Ostatnio dodane