Opowieści pani Gritty
Rozdział 15. Orły nad niziną Siddim (Opowieści pan
dodane 2013-07-23 12:46
Wilhelma ogarniała coraz większa wściekłość. Jakimś dziwnym trafem Krzysztof zmienił zdanie i nie chciał być mu posłuszny. Dotąd dawał się traktować niczym dziecięca zabawka. Można było mu powiedzieć cokolwiek, a on to wykonywał. Był nic nie znaczącą, śmieszną marionetką. Można było z nim zrobić wszystko.
Teraz to swoiste używanie skończyło się i ten głupiutki pajacyk nabrał znów własnej woli. Złość była tym większa, że przecież władcy niziny Siddim obiecali mu taką kukiełkę do zabawy. A teraz? Trzeba będzie iść do Seboim i poprosić o interwencję. Wihelm skierował sięzatem do miasta mamrocząc pod nosem i w dziwny sposób wymachując rękami. Krzysztof spoglądał na niego. Dopiero teraz dostrzegł w tym zachowaniu swego rodzaju drwinę z męskości. Zobaczył nie mężczyznę, ale rozpieszczonego, rozzłoszczonego chłopca. Wilhelm mówił do siebie, co rusz jakby tupał nogą. Pył pokrywający nadmorski piasek rozbryzgiwał się we wszystkie strony. To opadał spowrotem na plażę, to pokrywał szklaną taflę wody, to oblepiał rośliny. Krzysztof w oddali dostrzegł wieże Seboim i ogniska płonące na ich szczytach. Krok za krokiem chował się w brudnej roślinności i miał nadzieję, że uda mu się powrócić do świata żywych.
***
Józef osiodłał swoją ulubioną karą klacz. Pomachał na pożegnanie domownikom, rzucił jeszcze okiem na czerwone, ceglane domostwo i pustą stodołę.
- Poradzicie sobie beze mnie? - załołał dosiadając konia.
- Jedź, jedź - matka chłopaka wyjrzała przez okno zdejmując dłonią jednocześnie pajęczynę z okiennicy - Jak znajdziesz tatę, przypomnij mu że żniwa już niedługo...
Klacz powoli kierowała się stępem ku wrzosowisku. W oddali, nieco poniżej domostwa rysowała się ciemnozielona linia lasu. Józef powoli minął i wrzosowiska i plantacje lawendy. Wiedział, że gdzieś na północ od tego gęstego lasu znajdowała się piaszczysta droga. Można nią było dotrzeć do niewielkiego wzgórza. Na jego szczycie znajdował się przydrożny krzyż. Jeśli ktoś przyjrzałby się dobrze, to dostrzegłby, że ze spowijających od południa wzgórze mgieł wystrzeliwały w niebo kopuły astronomicznego obserwatorium. Józef wytężył wzrok, ale z tej odległości nie mógł dostrzec ani owych wież, ani leżącego nieco dalej na zachód miasta o którym opowiadała pewnego wieczora pani Gritty. Miasto to miało być spełnieniem dla wszystkich, którzy nie chcieli żyć w zgodzie z Jerozolimą. Żona pastora opowiadała o dziewczynie z którą kiedyś wędrowała do Jerozolimy, ale chęć wyłącznego sprawowania kontroli nad swoim życiem zawiodła ją prawie pod same mury tego miasta. O nią rozegrała się wielka bitwa między wojskami Jerozolimy i Seboim.
Rozmyślania chłopaka przerwał odgłos klekotu bocianów, które zamieszkiwały dach domu na wzgórzu. Odwrócił się i ze zdziwieniem zaobserwował swoistą nerwowość ptaków. Po chwili zerwały się one do lotu i gwałtownie zaczęły krążyć nad swoim gniazdem i całym domostwem. Nie minęła minuta i przyczyna tego poruszenia okazała się być jasna. Z północnego wschodu nadlatywały inne duże ptaki. Wyraźnie obniżały lot zatrzymując się w końcu na około dwustu metrach nad wzgórzami. Zatoczyły krąg nad okolicą. Józef rozpoznał w nich orły. Ptaki majestatycznie rozpięły skrzydła kierując się w stronę rzeki, a chłopak poderwał klacz do galopu. Do wzgórza z krucyfiksem na szczycie miał jeszcze szmat drogi.
***
Michał powoli wiosłował kierując się przez jezioro Melmar na wschodni jego brzeg. W przeciwieństwie do tej z której przybyli Tomek, Kaja i pastor, wschodnia linia brzegowa była bardzo łagodna. Szerokie piaszczyste plaże odcinały się od rozpościerających się dalej łąk. Łódź powoli mijała kolejne wysepki jeziora. Wysoka góra z opactwem powoli znikała za drzewami. Szuwary były za to coraz bliżej. Po niecałej godzinie łódka przybiła do drewnianego pomostu.
- Uważaj, deski są tutaj nieco obluzowane - Michał podał rękę drugiej osobie znajdującej się na łodzi. Postać owa szybko wdrapała się na prowizoryczny trap.
- Dzięki, możesz mi podać kosz?
- Proszę i życzę powodzenia - odparł wioślarz oddając zawinięty w płótno wiklinowy pojemnik. Po chwili łódź wypłynęła w dalszą drogę, a pasażer ruszył w stronę gdzie przez łąki do plaży prowadził zwykły gruntowy trakt. Tak jak wcześniej góra króla Eryka, tak teraz nawet błękit i szmaragd jeziora ginął gdzieś za całym bogactwem flory tego wybrzeża. Łagodny szmer fal i chłód bijący od krystalicznej wody mieszał się powoli z szumem wiatru poruszającego trawami. Droga nie była chyba zbyt często używana, ponieważ wytarty kołami szlak wciąż był porośnięty wygniecioną jedynie zielenią. Po dwóch kilometrach dróżka wspinała się na niewielkie wzniesienie. Stąd dostrzec można było i błyszczącą w południowym słońcu taflę jeziora, i leżące nad nim szczyty górskie. Po przeciwnej stronie od zagajnika w kierunku jeziora pośród tumanu kurzu czy też raczej pyłu zmierzał oddział jakiegoś wojska. Wędrowiec przystanął, dość ciężki kosz wylądował na trawie. Nie minął kwadrans i z południowych odgłosów letniej łąki wyraźnie można było już wyłowić tętent końskich kopyt. Na czele z oddziału rycerzy wyróżniała się postać równie wielka jak Włodzimierz lub król Eryk. Na równi z tą osobą jechał jeszcze tylko jeden rycerz trzymający chorągiew. Biało czerwona szachownica z umieszczonymi na niej wizerunkami czarnych orłów i białych gryfów dumnie powiewała nad rycerzami. Tuż przed pagórkiem tętent ustał. Wielki rycerz zsiadł z konia i podszedł ścieżką w górę aż do miejsca gdzie stał kosz.
- Witaj Kaju. Jestem Hermann von Balk, dawny mistrz krajowy zakonu Najświętszej Marii Panny domu niemieckiego. Otrzymałem wiadomość od Konrada, dawnego księcia kujawsko - mazowieckiego, że przybędziesz do nas z przesłaniem z królestwa Iraju.
- Witaj mistrzu - Kaja przyglądała się temu potężnemu mężczyźnie. Kiedyś w toruńskim ratuszu widziała jego portret, słyszała opowieści o tym jak ten niemiecki szlachcic zakładał w pogańskich prusach chrześcijańskie miasta. Chełmno, jej Toruń. Potem przedarł się przez całe państwo rządzone przez wojowniczych Prusów aż nad Bałtyk i założył kolejne miasto - Elbląg. I oto nagle miała możliwość stanąć z nim twarzą w twarz.
- Mam dla was tylko ten kosz z kwiatami lawendy. Przed wyruszeniem w bój o Krzysztofa, króla Iraju, każdy chrześcijański rycerz ma przypiąć do zbroi lawendowy bukiet. Takie jest życzenie Iraju, Varnhem a przede wszystkim Jerozolimy.
Kaja podała kosz krzyżakowi odsłaniając lnianą tkaninę którą przykryte były kwiaty. Zapach wydobył się z kosza momentalnie otaczając i Hermanna von Balka i pozostałych rycerzy. Zakonnik przymknął oczy, przypomniał sobie miejsce gdzie składał przysięgę na wierność Kościołowi, niewielki kościół w Toruniu nieopodal dawnego słowiańskiego grodu obronnego nad Wisłą. Potem ta świątynia rozbudowała się. Kolejni zakonni mistrzowie składali swoje przyrzeczenia pod freskiem w kształcie biało - czerwonej szachownicy. Potem na tle fresku rzeźbiarz ustawił figurę Pięknej Madonny z Dzieciątkiem. Liczne cuda działy się na przestrzeni wieków poprzez tą figurę. Jakże bliskie to wszystko powinno być rycerzom zakonu Jej imienia. A teraz córka króla Iraju ofiarowuje im woń owych maryjnych kwiatów przed wojną o duszę władcy słowian.
***
Grunt pod stopami Krzysztofa zapadał się z każdym krokiem. Nie chcąc iść na północ drogami przecinającymi dość gęsto nizinę Siddim, trzeba było przedzierać się przez chaszcze rosnące między morzem a zamieszkanymi terenami. Okazało się, że marsz nie będzie tak łatwy jak pierwotnie Krzysztof go ocenił. Po pierwszych kilku kilometrach suchy teren kończył się i zaczął się obszar dość podmokły. Grząska gleba dawno już sprawiła, że obuwie stało się bezużyteczne. Niepewność każdego następnego kroku rodziła strach, a jedynym chyba lekarstwem na ten lęk była niezachwiana ufność. “Czyń, co w twojej mocy, a Bóg wspomoże twoją wolę. Nie dowierzaj własnej wiedzy ani czyjemuś sprytowi, lecz ufaj łasce Bożej, która wspiera pokornych, a zadufanych w sobie upokarza” - powtarzał sobie w myślach słowa z dzieła Tomasza Kempisa. Czy spotka go osobiście po tamtej stronie rzeki? Często czytał jego książeczkę “O naśladowaniu” swoim własnym dzieciom, ale też i tym przybranym, wojennym.
- Czyń, co w twojej mocy, a Bóg wspomoże twoją wolę - powiedział głośno do siebie chcąc dodać sobie otuchy. Liście na drzewach dotąd nieruchome poruszyły się nieznacznie. Po chwili poruszyły się znowu. Krzysztof stanął obok pnia najbliższego drzewa. Nie chciał, by można go było łatwo dostrzec z powietrza. Po serii dziwnych odgłosów ponownie nastała jednak cisza. Krzysztof ruszył dalej. Bagnisty teren widocznie stawał się coraz bardziej suchy. Minął kolejne drzewa. Za nimi krajobraz zmienił się radykalnie. Zgniła zieleń drzew ustąpiła upiornej bieli i szarości martwego, zupełnie wysuszonego lasu. Pod stopami zamiast błota i wody ukazały się szare igły dawnych sosen. Między nimi roiło się wszelkiego rodzaju robactwo. Mrówki, kowale i żuki biegały we wszystkie strony. Krzysztof podniósł głowę. Zamiast liści na drzewach siedziały kruki. Były ich setki. Każdy krok podrywał kilka ptaków, które zaczynały krążyć nad wędrowcem. Łamane stopami gałęzie zwielokrotniały ten upiorny czarny krąg nad głową Krzysztofa.
- Czyń, co w twojej mocy... - szepnął do siebie Krzysztof i zaczął biec w stronę gdzie martwy las kończył się i znów można byłoby schronić się w leśną gęstwinę. Ptaki zaskrzeczały przeraźliwie i rzuciły się w pogoń za mężczyzną.
Przestrzeń lasu formowała wokół uschniętych kikutów jakby ciemne kropelki, które wirowały wydając z siebie szept. “Nie masz szans” - rozlegało się coraz częściej wokół Krzysztofa, ten jednak nie przestawał biec w stronę lasu. “Nie masz szans” powtarzały echem kolejne mijane martwe słupy. Kruki były coraz bliżej, jednak w pewnej chwili ich szyk rozproszył się na dwie części. Nastąpił pewien popłoch. Jakieś zamieszanie wkradło się w zwartą, zorganizowaną do tej pory grupę. Między dwiema rozproszonymi jej częściami mężczyzna rozpoznał orły w locie nurkowym. Celowały widocznie w sam środek stada.
- Gdybym się zatrzymał... nie chcę o tym nawet myśleć - szepnął do siebie zdyszany. Nie oglądając się za siebie skierował się już w stronę drzew, a do jego uszu dochodziły tylko odgłosy podniebnej walki rozgrywającej się nad wysuszonym leśnym ostępem.