Opowieści pani Gritty
Rozdział 6. Fizyk (Opowieści pani Gritty)
dodane 2012-09-02 00:49
Samolot przechylał się raz po raz to na lewe, to na prawe skrzydło niknąc w potoku słonecznego blasku spływającego na starą wędzarnię. - To Włodek – stwierdziła rezolutnie mama Józefa. - Skąd pani wie? – spytała Kaja spoglądając wciąż za niknącą na słonecznym okręgu plamką. - Zawsze stara się przelecieć nad naszymi wzgórzami, a tych kilka machnięć skrzydłami to pozdrowienie dla żony – kobieta uśmiechnęła się, a w tym uśmiechu tkwiła pewna stałość i pewność tak bardzo pożądana w ziemskich małżeństwach i rodzinach. - Pan Włodzimierz poleciał do Iraju w sprawie naszego taty? - Kochanie, na to będzie jeszcze czas – mama Józefa mówiła te słowa jakby nie troszcząc się zbytnio o to jak zareaguje na nie dziewczyna. Po kilku chwilach spojrzała mimowolnie na Kaję i zauważyła smutek, który zagościł na jej twarzy.
Samolot przechylał się raz po raz to na lewe, to na prawe skrzydło niknąc w potoku słonecznego blasku spływającego na starą wędzarnię.
- To Włodek – stwierdziła rezolutnie mama Józefa.
- Skąd pani wie? – spytała Kaja spoglądając wciąż za niknącą na słonecznym okręgu plamką.
- Zawsze stara się przelecieć nad naszymi wzgórzami, a tych kilka machnięć skrzydłami to pozdrowienie dla żony – kobieta uśmiechnęła się, a w tym uśmiechu tkwiła pewna stałość i pewność tak bardzo pożądana w ziemskich małżeństwach i rodzinach.
- Pan Włodzimierz poleciał do Iraju w sprawie naszego taty?
- Kochanie, na to będzie jeszcze czas – mama Józefa mówiła te słowa jakby nie troszcząc się zbytnio o to jak zareaguje na nie dziewczyna. Po kilku chwilach spojrzała mimowolnie na Kaję i zauważyła smutek, który zagościł na jej twarzy.
- Przepraszam… – powiedziała odkładając kosz i pochylając się – Przepraszam cię bardzo, to już taki nawyk. My tutaj z doświadczenia wiemy, że zawsze najlepiej jest postępować tak jak chcą tego Władający Jerozolimą. Po tak wielu doświadczeniach staram się wypełniać Ich wolę i już wiem, tak bardzo wiem, że tak jest najlepiej.
Mama Józefa pogładziła jasne włosy Kai.
- Nie martw się, już wkrótce przyjdzie czas na Krzysztofa. Wróci do nas, na pewno do nas wróci! – uśmiechnęła się, a Kaja z miną nad wyraz poważną zapytała:
- Jest pani pewna? Często wracają takie osoby jak mój tata?
- Sama jeszcze dziś zobaczysz – odparła z uśmiechem kobieta. Kaja utkwiła wzrok w jej jasnych oczach, a przy koszach lawendy zaczęło się rodzić zaufanie.
***
Włodzimierz wychylił lotki skrzydeł tak, że samolot przechylił się na lewą stronę. Zaczął obracać się powoli łagodnym łukiem w kierunku rzeki. Tomek zauważył, że maszyna zniża się łagodnie. Ciemne, purpurowe wzgórza zbliżały się z każdą chwilą. Tuż za nimi rozpoznał piaszczystą połać na której wraz z Kają pojawili się w tym świecie. Rzeka o tej porze dnia już tylko od czasu do czasu zapożyczała od słońca żółto – pomarańczowy kolor, ale na pozostałej powierzchni była już brudnozielona, mętna. Chłopak rozpoznał po drugiej stronie znajomą niby kleistą, ciemną maź. To mgła przepływała z jednej doliny w drugą na przeciwnym brzegu rzeki.
- Jak mgła może być taka brudna, prawie czarna? – krzyknął do pana Gritty.
- Tak ona wygląda gdy widzimy ją z naszej perspektywy – odkrzyknął pastor – Uważaj co się będzie działo teraz, obserwuj mgłę uważnie.
Tomek patrzył w dół to na mgłę, to na rzekę, to znów na wzgórza Iraju. Samolot wleciał nad wodę, a rzeka szeroka przecież na kilkadziesiąt może metrów zmieniła nagle swój wygląd. Zdawało mu się, że wygląda z tej perspektywy niczym duże jezioro, albo nawet morze. Znajomy brzeg oddalał się niesamowicie szybko, drobne zmarszczki na rzece zmieniły swoją formę na morskie wręcz bałwany bijące o wszystko co mogłoby spróbować przedostać się po ich grzbietach z brzegu na brzeg.
- Odwróć głowę – krzyknął pan Gritty.
Tomek odwrócił się w kierunku lawendowych wzgórz. Jaśniały one coraz bardziej blaskiem, wręcz łuną blasków. Nie sposób było teraz odróżnić poszczególnych elementów krajobrazu. Zlewały się one ze sobą błyszcząc tak bardzo, że Tomek musiał osłonić dłonią oczy by go nie oślepiły.
- A teraz spójrz na mgłę! – pastor skierował uwagę chłopaka w przeciwną stronę.
- Nie ma mgły! – odkrzyknął Tomek ze zdumieniem. Swordfish wyraźnie obniżał lot. Jego koła zaczynały przelatywać niebezpiecznie nisko nad czubkami drzew w kolorze niebieskoszarym. Rzeka za nimi znów wróciła niby do swoich poprzednich rozmiarów. Po kilku minutach chłopak dostrzegł między drzewami polanę. Włodzimierz skierował dwupłatowca w tą stronę. Koła, czy też może raczej podłoże wydało podczas lądowania dziwny odgłos, jakby jęk lub głuche, pełne bólu wzdychanie. Swordfish zatrzymał się, a Włodzimierz szybko wyskoczył na grunt.
- Chodźcie, mamy bardzo mało czasu! – wydał krótki rozkaz towarzyszom, którzy równie sprawnie opuścili samolot. Tomek szedł tuż za tatą Józefa, za nim kroczył pastor.
- Dokąd idziemy? – przerwał ciszę chłopak. – Gdzie się podziała mgła? – odwrócił się do pastora.
- Granica między piekłem a niebem wydaje się cienka i łatwa do przejścia – odparł pan Gritty – ale tak naprawdę jest ona nie do przebycia ludzkimi siłami. Patrząc z nieba widziałeś prawdę o krainie zła. Rozejrzyj się. Teraz, będąc tutaj, nie widzisz czarnej mgły. Ten zgniły świat jest dla ciebie normalny. Za to niebiańska rzeczywistość po drugiej stronie rzeki jest zbyt jasna byś mógł cokolwiek tam wyraźnie dostrzec…
- Rzeczywiście! – zawołał Tomek – Gdy zniżaliśmy się do lądowania Iraj za nami jaśniał coraz bardziej!
- To nie Iraj jaśniał coraz bardziej, tylko zobaczyłeś go z perspektywy uwięzionych tutaj ludzkich istot – odpowiedział Włodzimierz.
- Czy oni wiedzą jak Iraj wygląda naprawdę?
- Wiedzą na tyle, na ile nauczyli się patrzeć oczami duszy na Ziemi – dodał pan Gritty – Na życie w piekle decydują się ludzie, którzy zdławili swoją zdolność postrzegania dobra już w tamtym życiu. Decydują się ci, którym do egzystencji wystarczają ochłapy zamiast uczty przygotowanej na tamtym brzegu rzeki.
- Spora część ludzi zaczyna żyć jakby w piekle już na Ziemi – dodał Włodzimierz – Już tam żyją sprawami, które naprawdę nie mają żadnego znaczenia, trwonią czas zatracając potrzebę czucia czegoś więcej niż zmęczenie, zazdrość i wszelkie żądze. Tracą swoje człowieczeństwo…
Pan Gritty dał znak, żeby przerwali rozmowę. Po zagłębieniu się w leśny zagajnik słyszeli jedynie swoje szepty oraz odgłosy kroków tłumione czymś w rodzaju spleśniałego mchu porastającego ów las.
- Skierujmy się w prawo, chyba stamtąd dobiegł mnie odgłos o którym mówili aniołowie.
Cała trójka mężczyzn udała się poprzez rosnące między drzewami krzewy o drobnym, zlepionym wilgocią igliwiu smagającym co chwila podróżnych po dłoniach i okryciach. Słońce skryło się już pod horyzontem, ale wilgoć rozpraszała wciąż jego bladoniebieskie blaski w całym lesie. Po chwili zza konarów wyłoniła się drewniany kształt czegoś w rodzaju chaty lub niewielkiego domu. Przed nim tuż obok żarzącego się ogniska siedział mężczyzna w wieku około pięćdziesięciu lat dorzucając coś do płomieni. Obok niego sterczała upiornie wyglądająca przygarbiona niska postać. Na widok przybyszów owa postać cofnęła się kilka kroków w stronę chatki. Z mniejszej odległości budynek okazywał się być zbudowanym z częściowo zbutwiałego i spróchniałego drewna i w pewien sposób współgrał z garbatym osobnikiem, który z kolei na widok przybyłych wycedził przez zaciśnięte usta:
- Odejdźcie ze świątyni nauki i wiedzy niegodni!
Pan Gritty i Tomek przystanęli, ale Włodzimierz jakby nie słysząc tych słów podszedł bliżej ogniska.
- Witaj Robercie. Jestem Włodzimierz, syn rolnika z Kujaw.
Brak jakiejkolwiek reakcji nie zniechęcił go. Po chwili milczenia kontynuował.
- Zawsze chciałem poznać tak wielkiego fizyka jakim jesteś i zawsze chciałem odwiedzić kraj za oceanem o którym u nas w Polsce opowiadano cuda – uśmiechnął się, ale garbata postać ożywiła się nagle mówiąc:
- Jak śmiesz rozmawiać z Robertem o fizyce! Nie skończyłeś nawet szkoły elementarnej głupcze! Zachowaj ciszę, gdy rozprawia się o sprawach wielkich…
Włodzimierz pominął milczeniem ów wybuch złości.
- Robercie, Władający Jerozolimą zapraszają cię do miejsca od wieków dla ciebie przygotowanego.
- Nie słuchaj go! – syknęła postać – Czyż nasza rozprawa dotycząca ostatecznego rozerwania całej materii Wszechświata nie dowodzi, że życie wieczne nie istnieje? Nie ma żadnego wiecznego życia! Bądź realistą…
Milczący dotąd mężczyzna wstał nakazując gestem dłoni ciszę.
- Witajcie. Jestem Robert. Ladon – tutaj mężczyzna wskazał swego towarzysza – przeprowadził całą rozumną i rzeczową argumentację dotyczącą braku życia wiecznego. Muszę przyznać, że jako fizyk nie znajduję w jego rozumowaniu błędu i na tej podstawie oferta, którą otrzymałem po przybyciu w Zaświaty jest do odrzucenia. Fizyka jednak to nie tylko eksperymenty, nazwijmy je – myślowe. Całe moje życie mówi mi… nawet nie… woła do mnie, że między tymi drobinkami materii i czasu którymi zajmowałem się na Ziemi znajduje się inna rzeczywistość. Pomimo braku dowodów nie znajduję przyczyny dla której nie miałbym sprawdzić czy ta inna rzeczywistość aby nie istnieje Ladonie.
Tu mężczyzna urwał odkładając na bok coś w rodzaju pogrzebacza.
- Jestem gotowy. Duch fizyki szeptał mi do ucha że istnieje nie tylko wszechświat. Szeptał między eksperymentami a konferencjami naukowymi, że istnieje też Wszechświat. Ostatecznie chcę pójść drogą nauki do samego końca…
Robert spojrzał na trzech mężczyzn z Iraju.
- Jestem gotowy. Wierzę. Już prawie wiem, ale przede wszystkim wierzę – urwał uśmiechając się.
***
- Zajmiesz moje miejsce obok Tomka – stwierdził pan Gritty wskazując Robertowi siedzenie w dwupłatowcu.
- A pan? – odparł Tomek – jak pan wróci do Iraju?
- Mam tu jeszcze coś do załatwienia – odpowiedział pastor mrugając okiem do chłopca w typowy dla siebie sposób.
***
Samolot zataczał ostatnie koło przed podejściem do lądowania nieopodal miasta York. Nieco za jego murami znajdowało się obszerne wzniesienie. Na nim lśnił przestronny dom o siedmiu kolumnach. Wokół owego domu przebywało bardzo wielu ludzi. Można było wśród nich rozpoznać zarówno uniwersyteckich dostojników czy nauczycieli, ale także wybitnych inżynierów, muzyków, architektów, ekonomistów i wielu słynnych na Ziemi ludzi nauki. Zmierzając do owego okazałego domu rozmawiali, a może wręcz dyskutowali z ludźmi bez żadnego wykształcenia. Robert rozpoznał wśród nich swoją ciotkę, która gdy był jeszcze dzieckiem prowadziła hotel. W tym hotelu wciąż psuło się radio, a Robert doszedł do tego jak je naprawić. I tak zaczęła się jego przygoda z fizyką.