- Co tam się dzieje?- najpierw pomyślalam, a potem dopiero zadałam to pytanie na głos. Była sobotnia noc, sam środek tej nocy. Sobota okazała się jedym z tych dni, który miał od rana mieć swój porządek (weekend przecież!), a były w nim zaplanowane i godziny pracy i odpoczynku ( a nawet modlitwa i zabawa), a potem kilka naglących, pełnych wyrzutów telefonów rozwaliło ten misterny plan.
Zerkam do modlitewnika Starszej Pani, która jest moją sąsiadką w kościelnej ławce.
Może gdzieś tam, daleko stąd, jedzą dziś ciastka, które mają wyglądać jak piersi świętej Agaty. Ale gdy tylko przyjechałam na polską wieś, uświadomiono mnie, kiedy ją trzeba wzywać.
Człowiek ma w planie cudowny wolny tydzień. Wyjazd na narty z rodziną i przyjaciółmi. Śledzi prognozę pogody: będzie śnieg czy nie będzie? Ma zaklepany samodzielny domek z kominkiem i wystrojem takim, jak lubi najbardziej.
W sobotę (cała zziębnięta, a nie dość, że mialam lodowate stopy, to byłam w podłym nastroju) dostałam radę, żeby przeczytać coś głupiego. Wzięłam do ręki "coś" z najbliższej półki. Wczytałam się...
Kasia odpoczywa w górach, a ja wspominam moją pierwszą sesję, pewną czytelnię i piękne teksty.
Mam fazę na pieczenie. Najpierw bułeczki maślane. Robię pierwszy raz.
Doświadczenia wiary, przeżywania wiary są różne, bardzo różne. Im jednak bardziej zbliżamy się do Jezusa, tym bardziej, mam wrażenie, te doświadczenia są podobne w tym najgłębszym wymiarze. Bo przecież Jezus jest jeden, jedna jest Ewangelia. Muszą być podobne, bo dotyczą relacji z tą samą Osobą.