ON i ja..., moje wędrowanie...
zaprosić Boga, by błogosławił...
dodane 2014-08-07 13:51
Czas spędzony w sanatorium był bardzo owocny i to nie tylko pod względem zdrowia. Czas wielokilometrowych, codziennych spacerów po wybrzeżu i okolicy, zabiegów i spokoju, mimo wielkich tłumów wokół. To był także czas walki ze swoją słabością, zabiegania o to, by trwać przy Bogu i być w stałej z Nim relacji, co okazywało się czasem niełatwe.
Sąsiadki w pokoju, też belferki, to był kolejny dar od Boga. Przetrwałyśmy 3 tygodnie bez kłótni i sprzeczek, bez złośliwości i w zgodzie. Choć był taki moment napięcia i tym chciałam się dziś podzielić.
Wobec jednej z nich pojawiły się we mnie w pewnym momencie negatywne emocje i myślę, że ze wzajemnością. Nie chcę się tu wgłębiać w ich przyczyny, bo to temat na najbliższą spowiedź ;) Trwało to może 3 dni, tak mniej więcej w środku naszego pobytu, choć zapewne narastało od początku. I właśnie w tym momencie wpadł mi w rękę artykuł z GN, który przeczytałam, jak potem stwierdziłam, po raz drugi. Czytałam go już wcześniej, ale stwierdziłam to dopiero po ponownym przeczytaniu całości.
Artykuł M. Jakimowicza o tym, by prosić Boga o błogosławieństwo w trudnych relacjach, czy sytuacjach. Postanowiłam spróbować i tak właśnie zrobić. I kiedy pojawiały się we mnie niewłaściwe emocje przypomniało mi się, by prosić Boga, aby tę sytuację pobłogosławił. Przypomniało mi się też o tym, gdy wczesnym rankiem spacerowałam brzegiem morza.
Kiedy wróciłam po porannych zabiegach do pokoju, moje koleżanki właśnie piły kawę, wcześniej chyba nie nadażyła się taka okazja. Przyłączyłam się do nich zaparzając i sobie kawę. Normalnie rozmawiałam z obydwiema, bez uprzedzeń i złości. W jednym momencie zniknął we mnie opór, a i koleżanka, która miała trudności, by swobodnie rozmawiać ze mną, rozmawiała jakby nigdy nic.
To było niesamowite doświadczenie dotknięcia Boga. Od tego momentu przestało mnie drażnić i irytować to, co wcześniej wzbudzało we mnie niechęć. Dla mnie był to cud. Bo przecież ta druga strona nie zmieniła się. Poza tym, że zaczęła ze mną normalnie rozmawiać, nadal robiła, a raczej mówiła rzeczy, które drażniły. To także, oczywiście mogło być spowodowane moją postawą, z której zniknęła pewna irytacja.
I tak sobie po raz kolejny uświadomiłam i przypomniałam, że nawrócenie to nie dążenie do zmiany tego drugiego, ale siebie. Tu Pan Bóg zadziałał w sposób namacalny i tak naprawdę bez mojego wysiłku. Pomyślałam, jak wiele złych emocji, niewłaściwych słów można było uniknąć w moim życiu, zapraszając do trudnych relacji Boga, by je pobłogosławił...