ON i ja..., moje wędrowanie...
poranna Msza święta
dodane 2013-06-28 10:15
Na czas remontu postanowiłam chodzić na najwcześniejszą Mszę, która jest w mojej parafii o 6:30. Ekipa pracuje, jak długo się da, więc z wieczorną Mszą mogłabym mieć czasem problem. Dziś miałam zaledwie 13 minut, by na nią zdążyć. Po prostu zagapiłam się. Widząc na zegarze 6:05, wydawało mi się, że mam jeszcze dużo czasu do 6:30. Doznałam nagłego olśnienia, że o tej godzinie zaczyna się już Msza, gdy zobaczyłam, że jest 6:17.
Zdążyłam. Latem mniej ubierania, a i ruch na drodze mniejszy o tak wczesnej porze. Samochodem byłam w 2 minuty. Weszłam równo z księdzem.
Był czas, że często właśnie o tej porze bywałam na Mszy. Powróciłam... może uda mi się w tej praktyce wytrwać? Niektórzy jej uczestnicy odeszli do Pana, niektórzy posunęli się w latach, ale nadal tu są, pojawili się też nowi bywalcy.
To krótka Msza, bo recytowana, niektórym kapłanom do ich odprawienia wystarcza zaledwie 20 minut, ale większość odprawia ją w normalnym (pobożnym) tempie.
Co mnie zawsze w niej uderzało i dziś również, że prawie połowa uczestniczących to mężczyźni. Było nas ponad 30, a mężczyzn było 14. Kobiety pewno przyjdą na godzinę 8:00 dopełniając statystycznej przewagi ;)
Było coś jeszcze... już wczoraj zauważyłam młodego mężczyznę, nie byłam pewna, czy to mój sąsiad. Dziś siedział w tym samym miejscu, ale z żoną. Nie miałam wątpliwości. To moi sąsiedzi. Dziewczynę kojarzę jeszcze z dzieciństwa, potem zetknęłam się z nią, jako uczennicą podczas moich szkolnych praktyk. Dziś mają dwójkę dzieci w wieku szkolnym (podstawowo-szkolnym). Bardzo mnie to zbudowało, bo według mojego rozeznania tylko nieliczni moi sąsiedzi chodzą do kościoła.
A najfajniejsze jest to, że po takiej Mszy dzień się bardzo wydłuża, a świadomość obecności w moim sercu Jezusa daje mi ogromną radość i sprawia, że dzień jest zupełnie inny. I choć mam takie doświadczenie, to jednak dopiero wymuszona sytuacja zmobilizowała mnie do tego, by wcześniej wstać.
Pan Bóg jest niesamowity, bo czasem właśnie przez taki przymus wewnętrzny, pokazuje jakąś wartość. A skoro wartość, tzn. że warto się wysilić.
Nie pierwszy raz doświadczam, że wysiłek, przełamanie siebie daje ogromną radość, a Pan Bóg pozwala się wówczas bardziej dotknąć, poczuć, przytulić. To także dotyczy przełamywania siebie w innych praktykach religijnych, z czym także mam ostatnio spory problem.
Jutro, jak w każdą sobotę, ta wcześniejsza Msza połączona jest z modlitwą brewiarzową, no i nie jest recytowana… A ponieważ robotnicy-remontowcy jutro też zamierzają pracować nad moimi ścianami, sufitem i podłogami, więc będzie i motywacja.