szkolne zamyślenia, moje wędrowanie...
cząstka prawdy...
dodane 2012-05-09 22:26
Pracuję już wiele lat z dziećmi i wiem, że to, jak ja je oceniam nie znaczy, że takimi są naprawdę. Widzę zaledwie cząstkę prawdy o nich…
Trwa tzw. Biały Tydzień „moich” Wcześniaków. Do tej pory wszyscy Ojcowie, którzy głosili homilie podczas tychże Mszy nawiązywali do ich obecności w kościele. Jestem pełna uznania. Dziś, Ojciec, który mnie w niedzielę pobłogosławił, zaczął homilię od pytania skierowanego do mnie. Na szczęście zbyt duża odległość uniemożliwiła dialog. Zapytał, czy nie boli mnie, gdy po latach widzę, jak „moje” Wcześniaki stronią od Boga, od Kościoła… Pewno, że boli - skinęłam głową…
A jakże! Doświadczam czegoś takiego nie tylko od dzieci, które przygotowywałam do Komunii. Jest ogromna masa dzieciaków, z którymi łączyły mnie przez jakiś czas bardzo bliskie więzi, albo poprzez ich obecność w scholi, czy też w mojej klasie wychowawczej, a które spotykając mnie na ulicy zachowują się, jakby mnie nie znały. Bywa też odwrotnie. Największe łobuzy, co kosztowały mnie najwięcej zdrowia, witają się z daleka na cały głos.
Czasem bywam rozczarowana, że zaangażowanie, chęć działania w kościele były tylko zwykłym lizusostwem, albo gwiazdorstwem. Nie, nie sprawia mi przykrości uczeń, zwłaszcza taki, z którym częściej prywatnie rozmawiałam, wspólnie coś tworzyłam, gdy nie poznaje mnie na ulicy, raczej dopiero wtedy widzę, jakim był naprawdę.
Niektórzy byli moi uczniowie przyprowadzają już swoje dzieci do naszej szkoły. Bywa, że zaskakują pozytywnie, wtedy serce się raduje. Zdarza się, że odnajduję w nich potwierdzenie swoich obserwacji sprzed lat. Ale jest też tak, że rozczarowują i to chyba rzeczywiście boli…
Pracuję już wiele lat z dziećmi i wiem, że to, jak ja je oceniam nie znaczy, że takimi są naprawdę. Widzę zaledwie cząstkę prawdy o nich…