ON i ja..., moje wędrowanie...
już za mną...
dodane 2012-05-06 22:49
Sześciu księży odprawiało dzisiejszą Mszę św, podczas której pięcioro dzieci w wieku przedszkolnym przyjęło po raz pierwszy Pana Jezusa...
Już za mną wydarzenie, do którego przygotowywałam się z dzieciakami i ich rodzicami od września. Nie ukrywam, że czuję się lżej, zwłaszcza, że wszystko przebiegło sprawnie, a ja usłyszałam wiele ciepłych słów i doświadczyłam wielkiej życzliwości od dzieciaków i ich bliskich. W tym roku grupa była zgrana i zorganizowana, a przede wszystkim bardzo otwarta i radosna. To sprzyjało temu, że mniej się stresowałam jednoosobową odpowiedzialnością za całą uroczystość. Po błogosławieństwie dzieci przez rodziców, jeszcze przed kościołem, jeden z naszych Ojców (ten, który był u mnie na kolędzie) zrobił mi na czole krzyżyk, błogosławiąc mnie na tę uroczystość. I nie mam wątpliwości, że to była JEGO uroczystość, ON nad wszystkim czuwał, a ja mogłam wejść całą sobą w to, co się działo.
Jednak ta dzisiejsza uroczystość różniła się od innych tym, że przewodniczył jej sam arcybiskup diecezji kijowsko-żytomierskiej - franciszkanin, który w dniu dzisiejszym głosił kazania w mojej parafii. Mówił do nas piękną polszczyzną, a słowa o Eucharystii proste w swoim przekazie, były zarazem głębokie, że do teraz je dobrze pamiętam.
Ja osiągnęłam swój cel, doprowadziłam wraz z rodzicami ich dzieciaki do stołu Pańskiego. Teraz już od nich zależy, co z tym darem zrobią. Chciałabym, by Pan Jezus na zawsze zagościł w sercach tych dzieciaków i zawsze był witany tak radośnie, jak dzisiaj. A to, co zrobiłam źle i niewłaściwie, by Pan Bóg wyprostował.