ON i ja...
odnaleźć radość w codzienności...
dodane 2011-12-10 10:12
Dziś wolnego miejsca na parkingu przed kościołem nie było, choć wychodząc z domu, prawie na styk czasowy, wzbudziłam w sobie intencję, by Pan Bóg mi je tam załatwił. Musiałam jednak postawić samochód tak, jak robią to inni, gdy brakuje miejsc, czyli na środku parkingu. Właściwie i takiego miejsca mogło tam nie być, wtedy musiałabym nieco poobjeżdżać osiedle, a to znaczyłoby, że spóźniłabym się na Mszę.
Ta sytuacja (wydawać by się mogła, że bagatelna) uświadomiła mi po raz kolejny, że Pan Bóg nie zawsze musi mi dać to, o co proszę, albo w taki sposób, jak tego oczekuję. Że może jednak trzeba wstać wcześniej, by nie musieć wystawiać GO na próbę…
Na Mszy Roratniej kotłowało się we mnie sporo myśli i nie wiem, czy to Zły, czy Boże natchnienie podsuwało różne pomysły. Jeśli nie spróbuję ich zrealizować – nie dowiem się. Często staję przed takim dylematem. Jeśli to Boże myśli, to pewno otrzymam jeszcze inny, bardziej wyraźny znak, a jeśli to tylko mój egoizm podszeptuje pomysły, to, Panie Boże, zamieszaj i nie dozwól, bym je zrealizowała…
Kończący się dziś tydzień był dobry, choć bardzo męczący – sprawdzanie zeszytów, sprawdzianów (a to na razie początek), wieczorne Roraty. Udało mi się w końcu, za namową koleżanki, dotrzeć na basen, na który wybierałam się od września i jak w wakacje przepłynąć swój km, choć w odrobinę słabszym czasie. Lubię, gdy mam sporo zajęć, ale lubię też leniuchować, dlatego tak trudno realizować mi zadania, które nie leżą w zakresie moich obowiązków… Wyraźnie widzę, z jakim trudem muszę wtedy przełamywać siebie.
A to ciągłe przełamywanie siebie (z różnym skutkiem) i podejmowanie bez narzekań obowiązków może stać się źródłem radości… Tak, dziś mogę rzec, że wróciła radość…
Przybądź, Panie Jezu!