ON i ja...
spragniona ciszy...
dodane 2011-12-02 20:22
Nie wiem, skąd się wzięło tyle dzieci na Roratach w tym roku. Jestem zdruzgotana. Dziwne? Właśnie. Przecież powinnam się cieszyć, że jest ich prawie 200.
Mam wrażenie, że niektóre z nich w kościele są po raz pierwszy. Rozmowy prowadzone na głos nie tylko przez dzieci, ale także ich rodziców. W czasie wchodzenia, a przede wszystkim wychodzenia gwar, jak po spektaklu teatralnym. Jednak z tą różnicą, że w teatrze podczas spektaklu wszyscy siedzą w ciszy i skupieniu, a na Mszy rozmowy nie milkną i to prowadzone nie szeptem, a półgłosem. No i w to wszystko przekaz, którego jedynym celem jest uzyskanie wykrzyczanych chóralnie odpowiedzi. Sztuką nie jest rozbawić dzieci, ale je wyciszyć. Tego akurat dziś nie było. A dzieci i tak treścią przekazu nie były zainteresowane. Wyszłam rozdrażniona. Cały czas komuś zwracałam uwagę, oczywiście bez odzewu…
No i super zaproszenie na niedzielną Mszę - kto przyjdzie w niedzielę, ten zobaczy, ile zebraliśmy korków. No cóż, szkoda, że nie po to, by spotkać się z Jezusem, który czeka na to spotkanie z utęsknieniem. Ale fakt, Pan Jezus dziś za mało atrakcyjny...
I tak sobie myślę, choć sama na to pomysłu nie mam, że może warto wykorzystać tę ilość dzieci, by uczyć je właściwych postaw w kościele? Małe dzieci nie powinny uczestniczyć w Roratach z dala od rodziców, ale w ich towarzystwie. Mamy zajęte „klachami”, nawet nie są zainteresowane zachowaniem dziecka, które w najlepsze rozrabia z przodu kościoła i nie reaguje na niczyje upomnienia.
Tyle mówimy o ewangelizacji, ale nie będzie ona skuteczna, jeśli ludzie nie doświadczą ciszy. Ucząc wyciszenia, skupienia można dopiero uwrażliwić na sacrum i zachwycić obecnością Boga. W tym rozgardiaszu jest to niemożliwe dla nikogo, nawet dla tych, którzy są tego spragnieni…