ON i ja...
wycieczka-niewycieczka
dodane 2011-05-25 07:08
Wiem, że nie zawsze wszystko musi być tak, jak sobie wymyślę, zaplanuję... to kolejny dzień, gdzie Pan Bóg przez pewną nieodpowiedzialnośc innych ludzi, chce mi coś powiedzieć - tylko co?
„Dałabym wam medal” usłyszałyśmy z ust wice –dyrektor, gdy wróciłyśmy do szkoły wczoraj wieczorem z wycieczki –niewycieczki.
Po raz kolejny były problemy z autobusem, choć jakoś wewnętrznie czuję, że tym razem to wina przewoźnika. Mniejsza o szczegóły, przyczyną i tak był przegląd autobusu przez policję…
Mieliśmy jechać w góry, na Rajd dla szkół naszego miasta. Ja byłam kierownikiem i organizowałam ten wyjazd z uczniami mojej szkoły. Na boisku 90 dzieci, a my bez autobusów. Przez godzinę obdzwanialiśmy na 4 telefony różne firmy przewozowe – bez rezultatu. W końcu zdecydowaliśmy pójść przez park do sąsiedniego miasta, do SCC, by tam zobaczyć film w kinie. Bardzo mnie zresztą wyluzował w tej napiętej sytuacji. Po drodze kilka odpoczynków na trawie i placach zabaw. W drodze powrotnej małe co nieco w Mc Donald’s. Wróciliśmy też pieszo, około 18ej. Dzieci były padnięte. Dziś czuję się, jak kretynka. Całą drogę wmawiałam dzieciom, że jest fajnie.
W dodatku incydent z kradzieżą pieniędzy przez jedną z moich uczennic. Nie wiem, czy dobrze rozwiązałam go, ale tylko taki miałam na to pomysł. Sandra. Niemal złapana na kradzieży pieniędzy z portfela koleżanki, natychmiast uciekła. Podążyłam za nią. Wyszła zza słupa, zapłakana, że to nie ona. Gdy zapytałam, skąd wraca, odrzekła z WC. Wiedziałam, że to niemożliwe, za krótki czas, by pójść tam i wrócić z powrotem. Od razu przebłysk w mojej głowie – musiała te pieniądze gdzieś wyrzucić, ukryć, stąd ta ucieczka, by nie znaleźć ich przy niej. A gdy sprawa ucichnie, będzie można je zabrać z ukrycia . I nie pomyliłam się. Nacisk z mojej strony i pewny głos, złamał dziewczynkę. Przyznała się ze łzami w oczach, pokazała miejsce, gdzie ukryła pieniądze – na ziemi, w rogu kolumny. Prawie na widoku, lecz nie rzucając się w oczy.
Poprosiłam poszkodowaną dziewczynkę. Sandra wymyśliła kolejne kłamstwo, że te pieniądze wypadły tej koleżance, gdy coś kupowała i ona je podniosła i zabrała. Nie oponowałam. Wiedziałam, że jak przed całą klasą powiemy, że to zrobiła Sandra – będzie spalona na zawsze. I tak jak cokolwiek ginie, ją wszyscy posądzają. Może faktycznie, to ona kradnie?
Druga dziewczynka schowała pieniądze, zostało na tym, że jak będą pytać, powie, że znalazła je w plecaku. Jakby nie było to kłamstwo i nie mam pewności, że w końcu nie puści pary. No cóż, zrobiłam, jak uważałam. Obawiałam się „linczu”. Nie powiadomię też mamy, bo nie ma to większego sensu. Mama z siódemką dzieci, z chorobą nowotworową, sprawia wrażenie, jakby nie wiedziała, co się dzieje. Sandrę – najstarszą, urodziła mając 16 lat… Jest niedojrzała i niezaradna życiowo… Oprócz wrzasków na córkę – nic więcej nie zrobi. Porozmawiam dziś na ten temat z pedagogiem szkolnym, by jednak jakoś tę sprawę wobec samej Sandry rozwiązać, by nie myślała, że ujdzie jej to w jakiś sposób bezkarnie. Teraz muszę baczniej obserwować dziewczynkę…
Ech, nie lubię w takich sytuacjach być nauczycielem…
Tylko, Panie Boże, ja nie wie, co chcesz mi w tych ostatnich wydarzeniach powiedzieć... ale ufam Ci, mimo wszystko ;o))