luźne zapiski
Mt 7,1-5
dodane 2009-06-22 20:41
Tak to już z nami jest, że znamy się na wszystkim. Wiemy, jak nauczyciel powinien uczyć i jak leczyć lekarz. Wiemy, jak wychowywać powinni rodzice swoje dzieci i jak powinna nas obsłużyć ekspedientka. Na wszystkim się znamy, a jak czytam tu i ówdzie to okazuje się, że najlepiej to się znamy na kapłaństwie.
Sorry, ale wkurza mnie, jako nauczyciela, gdy słyszę mędrkowanie innych na temat tego, jak to nauczyciele są niedouczeni. Jako siostra lekarza, znając nieco realia tejże pracy, bulwersuje mnie ciągła krytyka służby zdrowia.
Oczywiście punkt widzenia zależy do miejsca siedzenia i dlatego wciąż nie rozumiem, dlaczego zawsze wie lepiej ten kto "widzi" od tego, co "siedzi", na co wskazują wszelkie krytyki, a raczej krytykanctwo…
To jedna strona medalu. Nie jesteśmy w stanie zrozumieć pewnych postaw, decyzji, zachowań, gdyż nigdy nie dane nam będzie w takiej, czy innej rzeczywistości funkcjonować, dlatego nie mamy prawa, zwłaszcza w sposób publiczny, wyrażać, często bardzo krzywdzących, bo uogólnionych, opinii. I myślę, że i ja muszę to sobie uświadamiać zanim kogoś skrytykuję.
A druga strona medalu? To kompletny brak świadomości, a raczej brak poczucia odpowiedzialności za to, że na wiele postaw innych ludzi mamy wpływ my sami. Bo jeśli tysiąc osób będzie mi wmawiać, że jestem świetna, niezastąpiona, jedyna, to w końcu w to uwierzę. Tylko bardzo uformowany człowiek jest w stanie się do takich sytuacji zdystansować. Najlepszy dowód, jak wiele zła może zrobić prasa komuś, kto staje się sławny, kto odniósł jakiś sukces. Ilu ludzi zniszczyła? Zniszczyło wmawianie, że są popularni, bo są świetni. Oni w to uwierzyli…
Zazwyczaj najwięcej krzyczą ci, co sami niszczą w ten sposób ludzi. Ten, co włazi bez wazeliny lekarzowi, nauczycielowi, a zwłaszcza księżom, najwięcej ich krytykuje. Dlaczego? Tego nie wiem…
Nie mam nic przeciw krytyce niewłaściwych zachowań, ewidentnych naruszeń, ale jeśli krytykuje się zwykłe ludzkie słabości, których przecież i w nas nie brakuje, to uważam, że niczemu i nikomu to nie służy. Zwłaszcza, gdy jest to robione z pozycji lepiej wiedzącego.
Smutne, że spotykam się z takim krytykanctwem kapłaństwa, Kościoła w mediach katolickich. Jakie w tym widzę niebezpieczeństwo? Zamiast wpływać na wzrost zaufania i budowania autorytetu, podważa się go. To jakby rodzaj autodestrukcji. A przecież ten autorytet i tak jest już bardzo naruszony przez inne środowiska wrogie Kościołowi.
Może jednak z racji Roku Kapłańskiego zamiast decydować, kto się nadaje na proboszcza, a kto nie, kto powinien mieć takie, a nie inne stanowisko, kto powinien brać w czymś udział, a kto nie, warto zastanowić się, czy przypadkiem to nie ja niszczę kapłanów swoimi nieuregulowanymi relacjami.
Może to z mojego powodu niejeden kapłan żyje jak świecki, bo ja go do takich zachowań zachęcam. Może to przeze mnie niejeden kapłan uwierzył, że jest niezastąpiony i jako kapłan jest lepszy od świeckich. Może to przeze mnie nie żyje duszpasterstwem, bo za wiele we mnie kokieterii, udawania słabej istotki, bezbronnej, zagubionej, potrzebującej wsparcia, by wzbudzić jego zainteresowanie sobą? Może ciągle zajmuję mu czas sobą kosztem czasu, który powinien poświęcić na swoje kapłańskie zobowiązania?
Może zdziwimy się, gdy staniemy kiedyś przed Bogiem i dowiemy się, że to przez nas jakiś kapłan miał problemy ze swoim kapłaństwem?
Może warto jednak zastanowić się nad swoimi relacjami wobec kapłanów, zanim któregokolwiek skrytykuję i zanim ogarnę ich modlitwą?
Może warto jednak zacząć od siebie...