ON i ja...
jak się ma real do wirtuala?
dodane 2009-06-07 12:52
Od dłuższego już czasu obserwuję i coraz bardziej utwierdzam się, że relacje nawiązywane w necie nijak się mają do reala. Niedawno moja koleżanka uświadomiła mi dlaczego.
W realu człowiek poznaje się według właściwej kolejności – poznajemy się, rozeznajemy swoje reakcje, zainteresowania, upodobania i podejmujemy decyzję, czy się otworzyć przed kimś, czy nie. W necie bardzo często znajomość zaczyna się od końca, czyli nadmiernego otwarcia się wobec drugiego człowieka, przy jednoczesnym braku rozeznania kim jest. A przekaz początkowo nieco anonimowy powoduje, że to otwarcie jest bardzo wielkie, takie, jakiego nie byłoby w realu. To troszkę komplikuje. Dlaczego? Bo emocjonalnie wchodzimy bardzo mocno w kogoś, w kogo być może, nie weszlibyśmy w ten sposób, zachowując właściwą kolejność zawierania znajomości, w kogoś, kogo tak naprawdę nie znamy.
Powoduje to całą sferę zaburzeń emocjonalnych w tym kontakcie. Wchodzę w wyobrażenie kogoś. I nawet późniejsze doświadczenie tego człowieka w realu nie jest w stanie zmienić mojego wyobrażenia o nim. Czyli utrzymuję iluzoryczne kontakty… to może prowadzić do zakłamania. Możemy nie chcieć uznać, że ta osoba jest inna, ale możemy również tego nie zauważać, bo wpatrujemy się w iluzoryczny obraz kogoś. A nasze otwarcie się wobec niego powoduje nawet pewnego rodzaju uzależnienie od tej osoby – takie, że nie umiem bez niej żyć. Nawet, gdy już utrzymuję kontakty głównie w realu. To nie jest problemem tylko samotnych osób... No i zakładam, że mogą być wyjątki ;)
(fragment skasowany - temat przeniesiony na kiedyś, na inną notkę, chyba był trochę nie na ten temat ;) )
Zauważam również, że w necie jesteśmy odważniejsi niż w realu. To też pewnego rodzaju komplikacja. Bo konfrontując to z rzeczywistością, okazuje się, że wielu słów, których używamy w necie nie mielibyśmy odwagi powiedzieć komuś w twarz.
Próbuję przeanalizować moją „rozmowę” na blogu jotki. To fakt, że pewnych emocji nawet pisząc nie jesteśmy w stanie ukryć. Dotyczy to obydwóch stron. I być może coś tam ze mnie wyszło, co zostało zauważone, a z czym ja się nie utożsamiam, co może wynikać z nieznajomości do końca siebie, z jakiegoś wewnętrznego zakłamania.
Hmmm… gdyby te same sformułowania padały w realnej rozmowie, jestem przekonana, że zostałyby odczytane zupełnie inaczej niż w formie pisanej. Wielu słów nie użyłybyśmy w normalnej rozmowie. Gdzie jesteśmy bardziej autentyczne? W necie pozwalamy, by wyszło, co jest w nas – to fakt. I poprzez to jesteśmy bardziej autentyczni, ale odbiór drugiej strony nie jest autentyczny. Dlaczego? Bo nie widzimy np. wyrazu twarzy rozmówcy. Bo tworzymy sobie własne teorie na podstawie subiektywnego odbioru treści. W spotkaniu, te same słowa brzmiałyby inaczej lub też wielu z nich nie użylibyśmy.
Od kilku lat miotam się w tych moich netowych odczuwaniach hipokryzji i nieszczerości. To niestety niesie konfrontacja poznania w necie z poznaniem w realu. I całkiem możliwe, że i ja jestem w ten sam sposób postrzegana, choć oczywiście się z tym nie utożsamiam ;) A hipokryzja tylko bardziej z nas w tym wirtualnym świecie wychodzi? Bo tam często reagujemy prawdziwie?
Choć to, czy mówić prawdę, czy raczej zamilknąć, trzeba właściwie rozeznać. Nie zawsze jest dobrze ‘otwierać komuś oczy’, o czym już pisałam wcześniej. W necie przychodzi nam to o wiele łatwiej, dlatego bardziej się w tej komunikacji możemy ranić, jesteśmy odważniejsi :(
I zgadzam się z Tobą…, że nie ma chyba czegoś takiego jak duszpasterstwo internetowe. Można wskazać, pokierować, ale nie duszpaterzować. Właśnie z tego powodu, że ten świat, na pozór prawdziwy, niesie ze sobą całe mnóstwo iluzorycznych relacji, opartych na silnych emocjach, ale niekoniecznie prawdziwych… co zapewne jest trudne do rozeznania...