Na pewnej grupie dyskusyjnej ktoś zadał pytanie: co byś powiedział/a Jezusowi, gdybyś się z Nim spotkał/a. Padało tam wiele różnych odpowiedzi. Sam się zastanawiałem, co bym rzekł do Pana, gdybym Go spotkał tutaj, dziś, już. Po dłuższej refleksji przyszła jednak do mnie złota myśl: Jezus jest z nami już dziś! Dlaczego nie porozmawiamy z nim od razu? Dlaczego nie zaprosimy Go na przysłowiową kawę albo herbatę? Pomysł ten wydaje się może szalony, ale nie jest taki…
Każdy ma w swoim życiu takie chwile, gdy czuje się opuszczony, samotny lub czegoś się boi. Na nasze troski i zmartwienia jednoznacznie odpowiada Jezus. On chce byśmy przyszli do Niego, już "od progu" woła do nas "witajcie!". Przyjmijmy więc jego zaproszenie.
W życiu każdego człowieka przychodzą takie chwile, kiedy jest naprawdę trudno, gdy tracimy nadzieję. Często wtedy odchodzimy od Boga mając pretensje o brak pomocy, a wracamy dopiero jak nam przejdzie. Można jakoś lepiej znosić ciężkie czasy? Okazuje się, że tak!
Ostatnio pisałem o potrzebie i sensie życia, a dziś o umieraniu. Wszyscy przecież kiedyś odejdziemy z tego łez padołu. Pytanie brzmi, jak najlepiej umrzeć. Spróbuję poszukać na nie odpowiedzi, choć z góry wiem, że nie ma żadnego złotego środka, jednej prawdy.
W Wielkim Tygodniu warto na chwilę spojrzeć na nas z punktu widzenia wymagań, jakie sami powinniśmy sobie postawić. Potrzeba wybaczania wrogom, przeciwnikom, potrzeba ich miłowania jest nam już dobrze znana. Jednak często zostajemy z tymi wielkimi hasłami w miejscu, w którym byliśmy i wczoraj, i rok temu. Co powinno być naszym przewodnikiem w drodze do Ojca?
Cały Nowy Testament, Dobra Nowina, działania Boga powinny nas wprowadzać w niepowstrzymaną radość, oto, któż przeciw nam, jeśli Bóg z nami? Możemy skupić się na cieszeniu się ze zmartwychwstania Chrystusa, z piękna natury, z cudów. Mimo to, wciąż po głowie chodzi mi drugi aspekt tego wszystkiego: obrzydliwa ludzka natura.
Jesteśmy zniewoleni, ślepi i ubodzy. Czy jest jakiekolwiek wyjście z tej sytuacji? W dodatku na każdym kroku wypominamy sobie nasze błędy lub inni robią to skuteczniej niż my. Co na to wszystko mówi Bóg? Czy naprawdę mamy katować samych siebie jednym błędem aż do śmierci?
Bardzo często zdarza się w naszym życiu, że czegoś nie zauważamy, nie doceniamy. Nasze oczy są jakby na uwięzi. Później już po czasie plujemy sobie w brodę, że nie zrobiliśmy czegoś, chociaż wiedzieliśmy, iż byłoby to konieczne. Jak unikać takich sytuacji?
Czasami, zwłaszcza w chwilach, gdy dzieje się wielkie zło, czujemy się lepsi niż ci, którzy to zło popełniają. Czujemy się na tyle lepsi, że śmiało ubliżamy naszym bliźnim uznając ich za niegodnych bycia człowiekiem, za pasożyty, robactwo, za kogoś, kto jak najszybciej musi umrzeć. Bo my przecież jesteśmy lepsi…
Bóg jest duchem. Bardzo często spotykam się z twierdzeniem (powątpiewaniem) ludzi, którzy pytają, gdzie jest Bóg? Gdzie On przebywa? Gdzie trafią zmarli? Choćby i takie twierdzenie widziałem: kiedyś ludzie sądzili, że Bóg jest w niebie, nad ziemią, gdy ludzie zaczęli latać samolotami, Boga przeniesiono poza Ziemię do Wszechświata, teraz odkrywamy Wszechświat, więc Boga przenosimy gdzieś indziej. A co, gdy odkryjemy gdzieś indziej? Takie twierdzenie ma być koronnym dowodem na nieistnienie Boga.