Z całą świadomością wybrałam się tam na Mszę, choć wiedziałam, że potrwa ponad godzinę. Rzeczywiście, trwała grubo ponad godzinę...
Kiedy byłam mała i jeszcze trochę większa, w mojego Tatę wpatrzona byłam, jak w obrazek. Był i nadal jest dla mnie autorytetem. Zawsze był kimś, kto potrafił wszystko naprawić. Zadziwiał i nadal zadziwia mnie swoimi racjonalizatorskimi pomysłami. Przywraca do życia rzeczy, które nadają się jedynie do wyrzucenia. Trochę (w namiastkowej ilości) odziedziczyłam po nim te umiejętności, dlatego radzę sobie na co dzień z męskimi pracami w domu. Jedynie do grubszych potrzebuję wsparcia. Patrząc na moje mieszkanie większość rzeczy zrobionych jest tu przez mojego Tatę z moją pomocą.
W dniu, w którym Kościół wspomina papieża Piusa X, moje myśli biegną ku dzieciakom, z którymi Pan Bóg złączył mój los poprzez przygotowywanie ich do Wczesnej Komunii. Przez te wszystkie lata zebrała się już niemała grupka. Spora ich część założyła już rodziny i czekać, aż przyjdą z własnymi dziećmi. Może doczekam takiej chwili.
Bywają takie dni, gdzie mimo tłumu ludzi doświadczam samotności i im bliższe mi to osoby, tym bardziej mnie boli. Zapewne mają na to wpływ błędy, które kiedyś popełniłam, czy też nadal popełniam, nie zaprzeczam. Gdy sięgam pamięcią wstecz, widzę, jak w wielu sprawach, o czymś, co mogłam zrobić, a nie zrobiłam, w ogóle nie pomyślałam. Może inni czuli się przeze mnie ranieni?
W rozmowie z koleżanką, która jest w sanatorium poza naszą diecezją, zażartowałam, że ja dziś z racji piątku i uroczystości św. Jacka nie muszę pościć, a ona tak. Wprawdzie nie jestem takim jadaczem mięsa, że trudno mi się bez niego obejść, czasem nie jem go cały tydzień, bo muszę pozjadać to, co mam w lodówce, a niekoniecznie jest mięsne ;), to jednak dziś pozwoliłam sobie na wędlinowe śniadanie...
Wolność dziecka Bożego była tematem dzisiejszej homilii. Wolność jest trudna do zdefiniowania. Usłyszałam, że człowiek wolny to ten, który w sposób wolny potrafi wybierać. W sposób wolny wybieramy wówczas, gdy kierujemy się większym dobrem. Pomyślałam, że nie tylko większym dobrem, ale po prostu dobrem, a w sytuacjach ekstremalnych największym dobrem.
Planowany wyjazd w Jurę nie wypalił z powodu deszczu. W związku z czym trzeba było zmodyfikować plany. W efekcie wylądowaliśmy w kinie. Znajomi zaproponowali film „Nietykalni”, który także im został przez kogoś zarekomendowany. Film, który zapewne w telewizji nie przyciągnąłby mojej uwagi, choćby z powodu kolorystyki. Po prostu nie lubię filmów w tej buro-szaro-żółtej i ciemnej kolorystyce, zwłaszcza, że i bohaterzy ubierali się w takie kolory.
Straszono mnie, że będzie bolało. Do badania musiałam się przygotowywać już od wczoraj. Nie bolało, a i diagnoza okazała się nie najgorsza. Objawy, jak stwierdził lekarz mogą być wynikiem trudnych doświadczeń, przeżyć. Hmmm... obawiałam się najgorszego, dlatego, choć skutki trzeba wyleczyć, może nawet operacyjnie, to wyszłam uspokojona. Idąc na badanie nie było we mnie lęku, mówiłam Bogu, że będzie, jak zechce, a jednak to, co usłyszałam bardzo mnie ucieszyło. Badanie się opóźniło, stąd dzielę się moimi przemyśleniami, jakie towarzyszyły mi w trakcie oczekiwania. Nie są one związane z badaniem, czy chorobą, a dotyczą relacji z drugim człowiekiem...
Pan Bóg jest dżentelmenem – usłyszałam w komentarzu wstępnym do Mszy św. – czeka, aż człowiek Mu odpowie. Hmmm…