Kończyłam pierwszą klasę liceum, a więc było to wiele lat temu. Geografii uczyła mnie naprawdę świetna nauczycielka. Mieliśmy obowiązek czytania geograficznych artykułów i sporządzanie z nich notatek. Postanowiłam moje przyozdobić obrazkami z różnych zakątków świata. Napracowałam się i w moim odczuciu zrobiłam coś więcej niż trzeba było, co raczej rzadko mi się w tamtym czasie zdarzało. Bardzo zależało mi na ocenie bardzo dobrej.
Do szkoły przyjechała firma robiąca dla chętnych dzieci zdjęcia w gadżetach z Euro 2012. W mojej klasie zdecydowały się na nie głównie dzieci, które zazwyczaj tych zdjęć nie kupują, bo ich na nie stać. Potem je oddały, bo rodzice nie chcieli ich kupić. Kiedy kolejna osoba oddała mi zdjęcia, wyraziłam opinię na temat jej nieodpowiedzialności i tego, że nie mogę dać zachowania wzorowego komuś, kto jest nieodpowiedzialny, zresztą nie po raz pierwszy.
To był dobry mecz, mimo iż mój ulubiony dziennikarz dostał czkawki w drugiej połowie pierwszego meczu Polski z Grecją ;o)) Gdybym ten mecz oglądała z Tatą, to bym się nasłuchała na temat niewykorzystanych szans, a mnie się podobał. I to, że tak dobrze o nim mówią dziennikarze, też podbudowuje, oby tylko znów nie przegięli w drugą stronę i nie zachłysnęli się za bardzo. Tyle, że nie o meczu chciałam pisać, a moich dylematach w związku z oceną z zachowania dla moich wychowanków na świadectwie ukończenia szkoły.
Wczoraj to Pan Bóg zadbał o to, bym była na Mszy. Rano w pełnej świadomości (chciałam jeszcze poleniuchować) nie wstałam wcześniej, by na nią zdążyć. Potem plan dnia tak się potoczył, że wylądowałam na Mszy ślubnej. Zazwyczaj unikam takich Mszy, ale patrząc na radość młodej pary, zwłaszcza dziewczyny i mnie się ona udzieliła. Na domiar podczas Komunii utwór Panis Angelicus sprawił, że poczułam się, jak w niebie. Zwłaszcza w momencie włączenia się chóru w śpiew solisty, ten fragment mnie zauroczył.
Pierwsze mecze piłki nożnej oglądałam z moim Tatą. On wprowadzał mnie w tajniki i zasady obowiązujące na boisku. Emocje przychodziły dopiero, gdy zdecydowałam jakiej drużynie będę kibicować, oprócz tych, co do których nie trzeba było podejmować takiej decyzji, jak np. wczoraj w meczu inaugurującym Euro. Zresztą był czas, że trenując piłkę ręczną sama interesowałam się różnymi dyscyplinami sportu. I choć nie wyrosłam na takiego kibica, jakim jest moja siostrzenica Kasia, to zdecydowałam się pośledzić co nieco te nasze Mistrzostwa Europy.
Pisząc poprzedni wpis, nie miałam zamiaru narzekać, czy pisać o swojej bezradności wobec swoich uczniów. W zbyt wielu sprawach czuję się bezradna, zwłaszcza w relacjach z ludźmi. Ta bezradność nie oznacza, że przestaję mieć pomysły, jak działać, a to, że działam sobą, z całym bagażem swoich zranień, słabości i czasem trudnych doświadczeń. Dlatego zakładam, że popełniam błędy, czasem zawinione, bo np. nie panuję nad złą emocją, czasem zupełnie niezawinione, bo działam tym, co jest we mnie, a na co tak do końca nie miałam wpływu.
Kilka dni temu wpisywałam do dziennika w jednej z szóstych klas oceny z zeszytów, potem ołówkiem przewidywane oceny na koniec roku szkolnego. W tym czasie grupa uczniów zabawiała się rzucaniem przyborami szkolnymi po klasie. Musiałam ich kilkakrotnie upomnieć. Za którymś tam razem poleciłam wpisać rozrabiającym do dzienniczków uwagi.
Rano zazwyczaj sięgam na krótką chwilkę po jakąś lekturę. Dziś zaintrygował mnie z GN artykuł M. Jakimowicza „Święta załoga”. W necie nie ma go w całości...