Pismo święte uczy, że mamy mówić tak, tak i nie, nie. Tłumaczymy to sobie często jako wezwanie do czarno-białego postrzegania świata.
Codzienność zaciska się wokół mnie coraz mocniejszą obręczą... Coraz mniej przestrzeni. Wzrok coraz bliżej ziemi, ciało coraz bardziej skulone...
No to jest czytanie, które rozwala głowę. Abraham dostaje polecenie zabicia swojego syna Izaaka. Syna, który miał być zaczątkiem wielkiego narodu, liczniejszego niż gwiazdy na niebie. Polecenie od Boga, który (niby) jest MIŁOŚCIĄ!
Ostatnio po dłuższej przerwie trafiłem na takie bardziej klasycznie prowadzone spotkanie uwielbieniowe. Prowadzący regularnie, co kilka śpiewów powtarzał wezwanie "Przyjdź Duchu Święty". A mnie zastanowiło: jak to jest z tym Duchem? Ile trzeba Go prosić, żeby przyszedł? Czemu zwleka?
Ja wiem, że "miłość" to zwrot wyeksploatowany. To słowo używane tak często, że już naprawdę nie kojarzymy czym prawdziwa Miłość jest. A dziś tak tematycznie nasuwa się pytanie czym jest miłość "ojcowska".
Spotykam się od czasu do czasu w kazaniach z taką charakterystyczną interpretacją zachowań współczesnych Jezusowi ludzi. Chodzi o wykorzystywanie ich do pokazania jak NIE POWINNIŚMY robić, reagować, interpretować, przeżywać…
Też się kiedyś nad tym zastanawiałem... Że w porównaniu z latami czy miesiącami cierpień ludzi w gułagach czy obozach koncentracyjnych, albo tortur w koreańskich więzieniach te 3 dni Jezusa nie mogły być takie ciężkie.
Krzyż... Pojęcie, które stanowi swego rodzaju zadrę. Niepokoi, drażni. Gdyby nie on, kto wie, może szeregi chrześcijan, katolików byłyby o niebo liczniejsze?...
Ostatnio obejrzałem kawałek jakiegoś filmu o Jezusie. I pokazali tam scenę z "niewiernym" Tomaszem. On często przestawiany jest jako taki arogancki buc, który patrzy z góry na pozostałą dziesiątkę apostołów myśląc sobie "ale debile, wierzą w omamy, gdzie wasz rozum, koledzy?!".
Przez długi czas zastanawiałem się jak to jest, że Bóg nas kocha. Jak to jest, że ma nieskończoną cierpliwość, że jest w stanie wybaczyć nam wszystko, że patrzy na nas z życzliwością, nawet gdy mamy go w nosie, gdy go nie słuchamy, ignorujemy, a nawet sprzeciwiamy. Standardowe odpowiedzi oczywiście znałem, ale mnie one nijak nie przekonywały.