O spotykaniu Boga...
dodane 2015-06-26 13:17
Ostatnio po dłuższej przerwie trafiłem na takie bardziej klasycznie prowadzone spotkanie uwielbieniowe. Prowadzący regularnie, co kilka śpiewów powtarzał wezwanie "Przyjdź Duchu Święty". A mnie zastanowiło: jak to jest z tym Duchem? Ile trzeba Go prosić, żeby przyszedł? Czemu zwleka?
No bo skoro nas kocha, skoro chce być z nami, skoro potrafi pokonać nasze słabości, ograniczenia, zamknięcia, grzech, skoro cały czas szuka kontaktu z nami, to dlaczego miałby nie reagować na otwarte, wypowiedziane wprost wezwanie? Miałby z nami grać w "poproś mnie jeszcze", "powtórz to, tylko ładniej, a może posłucham"?
Co to by była za Miłość? Gdyby tak miał reagować na obiektywnie dobre wezwanie wprost, to co z modlitwami w innych intencjach? Byłyby jeszcze bardziej bez sensu.
I przypomniałem sobie, że przecież "Królestwo Boże jest w nas". Wyobraziłem sobie, że nasze wnętrze, nasze JA, to taki ogromny wiktoriański dom, z mnóstwem pokoi, korytarzy, dziwnych przejść. Wszystko zastawione mnóstwem gratów, które w zdecydowanej większości nas ograniczają, utrudniają życie, poruszanie się, ale nauczyliśmy się z nimi jakoś żyć. Tu się schylę, tam przecisnę, tu przejdę przez piwnicę i jakoś z pokoju do kuchni się przedostanę. I kiedy wzywamy Jezusa, żeby do nas przyszedł, to często spodziewamy się, że przyjdzie np. do kuchni i siądzie przy stole. Więc wzywamy, patrzymy, że krzesło puste i wzywamy dalej, bo pewnie nie usłyszał, albo jest zajęty, albo za mało się spiąłem (i brakuje mi wiary). A On już jest, przyszedł do nas, ale chce się spotkać np. w pokoju gościnnym! Tylko my już nie umiemy odnaleźć do niego drogi, bo od lat tam nie byliśmy, zamknęliśmy drzwi i postanowiliśmy w ogóle tam nie zaglądać. A może w tym właśnie "pokoju" jest coś, co pozwoli nam zacząć pełniej żyć. I Jezus, który to wie, chce, żebyśmy tam się z nim spotkali. Już nie wspomnę o tym, że pewnie wielu z nas ma takie miejsca, że wolałoby, żeby "akurat tam" Bóg nie zaglądał, bo po co? To miejsce i tak jest nieużywane.
Więc kiedy Go nie spotykamy, to nie dlatego, że On nie przyszedł, że nie wysłuchał. Wysłuchuje ZAWSZE. Tylko nie jest oswojony, przewidywalny. Jest BOGIEM, który zaskakuje, który uwalnia, który wie, a przede wszystkim KOCHA. Trzeba więc chyba szukać Go bardziej w sobie, niż poza nami. Wołać głośno nie na zewnątrz, tylko do wewnątrz. Pogodzić się z tym, że czeka nas przemeblowanie, że trzeba będzie wejść do KAŻDEGO pokoju, zrobić porządek i w ten sposób dać się zbawić.
Taka myśl :) Napisałem o domu, bo to łatwiej mentalnie ogarnąć, a może nosimy w sobie dosłownie całe królestwo? I życia (doczesnego) nie starczy, by je zwiedzić, poznać, zgłębić? To by naprawdę oznaczało Przygodę przez wielkie P :)