Wydaje mi się, że temat zmiany przepisów dotyczących aborcji wymaga dokończenia w związku z odrzuceniem tego projektu przez Sejm. Tytuł mówi co o tym sądzę. I jestem świadom, że to nie oznacza "dobrze dla wszystkich".
Znów jest głośno o aborcji. Na fejsie widzę kolejne fotki znajomych kobiet popierających akcję czarny czwartek. Nie protestuję.
Jak mnie wkurza widok babć, wujków czy innych życzliwych, którzy za wszelką cenę chcą stłumić płacz dziecka, którym się opiekują!!!!!
Z jednej strony - jestem ojcem malucha, którego trzeba odprowadzić do przedszkola, pocieszyć, zachęcić, ośmielić, żeby te pierwsze dni adaptacji przebiegły jak najmniej boleśnie. Bo to będzie dla niego dobry czas. Z drugiej - czuję, że sprawiam mu zawód, jakbym go porzucał, powodował cierpienie i sam potrzebuję pocieszenia, zachęty, ośmielenia...
Na pierwszy rzut oka, jak się słucha przypowieści o robotnikach, to zazdrości się tym "spryciarzom", którzy pracowali tylko godzinę. I rodzi się pytanie - po co być tym "porządnym", który pracuje cały dzień?
Nie wiem, jak inni, ale ja przez większość życia przyzwyczajałem się do tego, że nie mogę tego, co mi się mówi traktować dosłownie. Że zawsze jest jakieś drugie dno. Że jest coś niedopowiedzianego, że wszędzie jest jakaś gwiazdka i drobny druk. Że trzeba być czujnym i szukać haczyków.
Ostatnio zastanawiam się, jak mogłyby brzmieć niektóre Jezusowe przypowieści albo zachowania osadzone w dzisiejszych realiach...
Maria Magdalen spotyka dziś Jezusa nad grobem i myśli, że to ogrodnik. I pojawia mi się taka myśl...
Niedawno usłyszałem fajne zdanie na jakimś nagraniu rekolekcyjnych konferencji sprzed lat. W bardzo ciekawej perspektywie ustawia kwestię oceniania bliźniego.
Nie wiem, czy oglądaliście "Mustanga z Dzikiej Doliny" - animację z 2002 roku. Nie jest zbyt znana (choć to produkcja Dreamworks), ale kapitalna jeśli chodzi o pewne - duchowe nawet - prawdy.