On nie kłamie
dodane 2016-08-09 10:25
Nie wiem, jak inni, ale ja przez większość życia przyzwyczajałem się do tego, że nie mogę tego, co mi się mówi traktować dosłownie. Że zawsze jest jakieś drugie dno. Że jest coś niedopowiedzianego, że wszędzie jest jakaś gwiazdka i drobny druk. Że trzeba być czujnym i szukać haczyków.
Ciężko jest oczywiście w takiej sytuacji budować prawdziwe relacje. Ale najgorsze, że to moje podejście przenosiłem na postrzeganie Boga. Niby mówi, że kocha, ale pewnie oznacza to, że "mógł zabić, a tylko nogi połamał". Jeśli obiecuje "słuchaj Mnie, a będziesz szczęśliwy", to pewnie oznacza "tak ci wypiorę mózg, że będziesz stał za milion lat w 1841 rzędzie, jako 78435 od lewej w chórze niebiańskim i będziesz patrzył na mnie z daleka jak siedzę na tronie słuchając jak ty i tobie podobni wyśpiewujecie godzinami, dniami i miesiącami na moją cześć i oczywiście uważacie, że to dużo lepszy los, niż tych, co trafili do piekła". Jak modlę się o dobrą żonę, to chyba jasne, że nie będzie i piękna i mądra i pracowita i kochająca i zdrowa, tylko lub... lub... lub... Itd.
I jak spoglądam w przeszłość to widzę, z jaką cierpliwością, życzliwością, delikatnością pokazywał mi jaki jest naprawdę. Składał kolejne obietnice, a potem spełniał je z taką hojnością i obfitością, że aż oszałamiało. Bezwarunkowo, jednocześnie okazując swoją przeogromną moc i gasząc lęk przed nią... To było tak, jak za dawnych dziecięcych czasów, gdy wszystko było proste i oczywiste. Jak ktoś był dobry, to był też piękny, spokojny, życzliwy, łagodny, budzący zaufanie. Jak był zły, to był agresywny, brzydki, nieprzyjemny, odpychający. Pół prawdy było już kłamstwem, a kłamanie było złe. A potem daliśmy się omamić, że mogą istnieć jakieś chore połączenia tych cech. Że niby agresja może być dobra, a spokój i życzliwość to tylko poza, albo głupota utrudniająca czynienie "prawdziwego" dobra. (btw: pisząc "piękno" nie mam na myśli zewnętrznej urody)
Najbardziej mnie cieszy, że gdy pojawia się we mnie jakaś myśl podejrzliwa i nieufna wobec Niego, wobec tego co się dzieje, to od razu uruchamia się kontr-myśl, która przypomina mi jakąś podobną sytuację z przeszłości, jakby mówiła: "Nigdy cię nie opuszczę. Pamiętasz, wtedy też myślałeś, że cię zostawiłem, a okazało się, że to nieprawda". Taka myśl to zaledwie mgnienie, ale staram się ćwiczyć w jej wyłapaniu, pielęgnowaniu i jednak dziękowaniu i budzeniu wdzięczności za wtedy i za teraz...
Idzie jak po grudzie. Ale od czego jest życie? :)