Codzienność, Znaki nadziei, Złośliwości,
Mieć właściwą miarę
dodane 2020-12-08 00:02
No i znów stało się. O. Rydzyk rozpalił lekko przygaszone już namiętności.
Przeglądam wpisy na Fejsie. Osoby, wydawało mi się, mocno swego czasu zaangażowane w życie Kościoła. Tymczasem czytam, jak szydzą z księży. Jakie to nieuki, jak teologii nie znają, nic nie widza, jakie to głupoty wygadują. Czytam i przykro mi. Nie żebym nie wierzył. Sądzę, że wszystkie przytoczone tam błędy teologiczne księży w kazaniach przynajmniej z grubsza oddają prawdę. Przykro mi, że to tak publicznie. I przykro mi, że w ogóle nie ma w ty cienia refleksji, że może ten czy ów ksiądz mógł się przejęzyczyć. Kto pracuje żywy słowem - nie pisanym wielokrotnie poprawianym - wie, że się zdarza. Nie, po prostu natrząsanie się. Z poczuciem wyższości, jak to my wszystko wiemy lepiej... Z postulatem "niech nas księża już nie pouczają"... Do Balaama Bóg przemówił kiedyś przez oślicę. Co szkodziłoby tak potraktować niektóre kazania? To przecież w końcu głoszenie Bożego słowa. W każdym, nawet nieporadnym, może być jakieś ziarno, które pomoże wierze wzrastać. Tylko trzeba by inaczej słuchać... Ale teraz moda być wobec księży na "nie"... Niech się zamkną i tylko czytają (z ksiąg liturgicznych)
Co to ma wspólnego z wypowiedzią o. Rydzyka? Wbrew pozorom wiele. Moim zdaniem to, co powiedział, jest skandaliczne. Nie można z tego, kto winien jest nie tylko ewidentnych zaniedbań, ale i jakiegoś wspierania niemoralności robić bohatera (jeśli wyraziłem się za ostro przepraszam, ale nie o niuansowanie win w tej chwili mi idzie). Tu chodzi o prawdę, o sprawiedliwość, o zwykłą uczciwość. Z drugiej strony widzę jednak, jaki jest kontekst tej wypowiedzi. Widzę, że ta krytyka biskupów, księży, ba, nawet sióstr zakonnych, bywa mocno przesadzona. Winni czy niewinni, są źli, bo są biskupami, księżmi czy siostrami zakonnymi. A tu też powinna się liczyć prawda, sprawiedliwość i uczciwość. Tymczasem za prawdę bierze się złośliwe podejrzenie pomijające fakty, a za sprawiedliwość zrównanie sprawcy wykorzystywania małoletnich z tym, kto współżył z dorosłymi albo i tylko niezbyt dobrze poradził sobie z ukaraniem winnego nadużyć. Czy to uczciwe? Moim zdaniem nie.
Przykłady? Ot, oskarżenia pod adresem kardynała Dziwisza. Opublikowany przez Stolicę Apostolską bodaj dzień po emisji filmu "Don Stanislao" raport w sprawie McCarrica zadaje kłam niektórym zawartym tam tezom. "No ale innym nie zaprzeczono". No, nie w raporcie. Do wielu odniósł się ks. Węgrzyniak na swoim blogu. Ale atmosfera podejrzliwości została, prawda? Bo obejrzeliśmy film... Tymczasem jeśli tylko kilka oskarżeń pod adresem kardynała Dziwisza okazuje się naciąganych, to naturalną rzeczą powinno być nie gadanie "ale były tez inne oskarżenia", ale konstatacja, ze ktoś próbuje obrzucić go błotem. Zwłaszcza że te "inne oskarżenia" nie są specjalnie mocniejsze. Kto wie na przykład, że sprawa z diecezji bielsko-żywieckiej, w której miał nie interweniować jak należy, do prokuratury zgłoszona została już kilkanaście lat wcześniej? Głupio spytam: jeśli biskup - nawet biskup diecezjalny - znając i oskarżenia i postawę prokuratorów wyciąga z tego wniosek, że ta sprawa to jakieś pomówienia, to znaczy że ukrywa sprawcę? Bądźmy sprawiedliwi: jeśli to zrobił po dacie, po której miał procedować tak a nie inaczej, uchybił prawu kościelnemu. Ale to nie jest to samo, co ukrywanie sprawcy takiego przestępstwa. Tuszować sprawę mógłby jedynie wręczając prokuratorom łapówki albo naciskając na nich w inny sposób. I bądźmy też uczciwi: jak napisał też kiedyś ksiądz Węgrzyniak, zanim o sprawie dowiaduje się biskup, wie o niej zazwyczaj już kilka osób. Jak w ogóle można myśleć, że biskup może skuteczni wpłynąć na ich decyzje, czy zgłosić to prokuraturze czy nie? Co: uwięzi ich? Utnie i języki, by nie mogli mówić?
Niestety, taka zapanowała moda, że biskupów, księży (i zakonnice) się oskarża. Że robią to zadeklarowani wrogowie Kościoła, rozumiem. Dziwi się, ze gorliwie, i to niby w imię prawdy, w tych kampaniach pomówień i półprawd uczestniczą ludzie wierzący. I marzę o tym, by umieli na te trudne sprawy spojrzeć właśnie w prawdzie, sprawiedliwie i uczciwie. Nie każę nikogo wybielać. Ale chciałbym, by nie przyłączali się do głosu oszczerców czy rzucających pochopnymi sądami...
Jak już pisałem mam chyba inne niż spora część świeckich spojrzenie na Kościół. Wielu z nich narzeka, ze Kościół jest klerykalny, ale jednocześnie ten klerykalizm w Kościele umacnia. Tak, jeśli nawet takie rzeczy, o jakich pisałem na początku, tak nas oburzają, to znaczy, ze mamy klerykalną wizję Kościoła. Klerykalną i konsumpcyjną: należy nam się najlepszy towar słowa Bożego, należą nam się kapłani zawsze chętnie służący nam w różnych potrzebach, należą nam się kapłani nieskazitelni. Taka moda... A ja chyba głupi jestem. Bo ciągle myślę, że to, jaki jest Kościół, zależy także ode mnie. Rzadko, ale zastanawiam się, co sam zrobiłem, żeby ten czy ów ksiądz mógł rozwinąć skrzydła? Nie chodzi nawet o pomoc w tej czy innej inicjatywie. Często o zwykła życzliwość. Wiem, jak ważne jest, by ksiądz we wspólnocie parafialnej czuł się otoczony życzliwymi mu ludźmi. Jak ważne jest, by błędy, które popełnia, wpadki, które zalicza, a czasem i jakieś wady charakteru, pomóc mu przezwyciężyć życzliwością, nie bezpardonową krytyką. Doskonale wiemy, jak sami się czujemy, gdy to nas spotyka nas ciągłe besztanie za wszystko. Od księży wymagamy wiele, a na dodatek tego, by byli wobec krytyki jednocześnie chłonni - to znaczy, żeby dostosowywali się do naszych życzeń - a jednocześnie nieprzemakalni - to znaczy, żeby nie dotykała ich złośliwość, jaką się kierujemy.... Po prostu, zacznijmy też wymagać od siebie. Czegoś więcej niż udzielania mądrych rad, jacy powinni być inni.