Nie zgadzam się!
dodane 2015-08-09 13:20
Jeśli chcesz Boga rozbawić, powiedz Mu o swoich planach.... Ile razy to już słyszałem? Zbyt wiele. Bo stanowczo się z nią nie zgadzam.
Jest w niej pewne ukryte założenie. że Bóg jest złośliwy. No bo – przepraszam tych, którzy poczują się tym co piszę dotknięci – czemu Boga miałoby bawić to, że moje plany się nie spełnią? Czy tak robi ktoś, kto kocha? W żadnym razie. Kogoś kto kocha słuchanie o planach, o których wie, że nie zostaną zrealizowane wprawia w zakłopotanie.
Jeśli np. twoje dziecko marzy, że pojedzie na kolonie, a ty wiesz, że nie ma na to pieniędzy, to ta sytuacja na pewno cię nie bawi. Raczej starasz się dziecko jakoś delikatnie przygotować na złą wiadomość. I serce ci się kraje. Jeśli planująca właśnie ślub koleżanka opowiada ci, jaka jest szczęśliwa, a ty wiesz, ze jej wybranek jest draniem, to na pewno nie przyprawia cię to o dobry humor. Nie, stanowczo Boga nie może bawić sytuacja, kiedy opowiadamy Mu o swoich planach, a On wie, że nic z nich nie wyjdzie.
No to jak to jest, że kochający Bóg pozwala, by człowieka dopadało straszliwe nieraz cierpienie?
Gdybym miał próbować opisać jakoś relacje łączące Boga z człowiekiem użyłbym pewnie obrazu górskiej wspinaczki. Partnerów, którzy związani jedną liną razem zmierzają ku szczytowi. Partnerów, z których jeden jest doświadczonym instruktorem, drugi żółtodziobem....
...Dół ściany (szczęśliwy początek życia) był łatwy. Dobrze urzeźbiona skała pozwalała na szybką wspinaczkę, wyznaczoną rytmem stukania młotka i kolejnymi powtarzanymi co jakiś czas jak zaklęcie „chooodź” – „iiidęęęę”. Potem zaczęły się łatwe trawki przetykane raz po raz skalnymi uskokami. I ciągle ten dwugłos „chooodź” – „iiidęęęę”. Nie zawsze prowadził Bóg. Nieraz na prowadzenie wychodził człowiek. Wtedy Bóg stawał się na asekuracyjnym stanowisku czujnie wypuszczając linę. I radził: „bardziej w prawo; na lewo masz dobre stopnie”. Gotów w każdej chwili zablokować linę, by jego partner nie spadł więcej, niż to nie do uniknięcia „dwa razy tyle, ile od ostatniego przelotu”.
W końcu potężny skalny uskok (krzyż, który człowiekowi przychodzi nieść). Pionowe, miejscami nawet przewieszone zerwy. I jakaś rysa z dyndającą gdzieś wysoko pętlą – nieomylny znak, że tędy puści, bo już ktoś tą drogą szedł.
– Mocne to – mówi kursant. – Może spróbujemy przetrawersować w prawo i tam będzie łatwiej?
– Trawersować? Tam straszne kruszyzny. Jeszcze coś nam na głowę spadnie. Lepiej pójść tędy!
– Ale ja nie dam rady!
– Dasz, dasz – powtarza Bóg.
– To jakieś szaleństwo! Tędy nie da się przejść! Zjeżdżamy, rezygnuję!
– Jesteśmy zbyt wysoko, by się bezpiecznie wycofać. Najsensowniejszą drogą ucieczki jest iść prosto do góry.
– Ale ja naprawdę nie dam rady!
– Dasz. Nie tacy jak ty już tu przechodzili. A Ty masz do tego dryg. Wierz mi, znam się na tym...
– A jeśli odpadnę?
– Przecież idę z Tobą. Asekuruję cię. I zawsze mogę cię na prowadzeniu zmienić. Damy radę. Naprawdę.....
Bóg wyznacza nam czasem bardzo trudną drogę. I na pewno nie bawi go nasz lęk, nasze przerażenie, ból czy nawet płacz. Ale wie, że to najsensowniejsza dla nas droga. I nigdy nas nie zostawia. Idzie ciągle razem z nami.