Narzekania, Codzienność, Znaki nadziei
Słowa, słowa, słowa....
dodane 2013-03-19 22:50
No to mamy nowego papieża. Na razie wzbudza zachwyt. Swoją prostotą, szczerym uśmiechem. To niewątpliwie papież wymodlony. Ale...
Może to wina tego, że z wykształcenia jestem teologiem. Nie mogę się jednak nadziwić, że ludzie tak chwalą jego wystąpienia (na razie było ich kilka). Że jasne, że proste. Oczywiście to może się podobać. Tak powinno być. Tylko wydaje mi się, jże w podtekście tych wypowiedzi tkwi zarzut wobec Benedykta XVI. Jkby chcieli powiedzieć, że poprzedni papież mówił ponad głowami. A mnie sie wydawało, że jego nauczanie bylo wyjatkowo jasne. I przy tym trafiało w samo sedno.
Może to dlatego, że papież Franciszek mówi nam, co chce robić on sam, co powinien robić Kościół, a papież Benedykt mówił nam co powinien robić każdy chrześcijanin? Na dodatek często powracał w swoich występianiach do tego, co chyba trudne do zaakcetpwania: do wiary rozumianej jako spotkanie z Bogiem. Łatwiej przyjąć, że powinniśmy to albo że powinniśmy tamto. Taka czy inna postawa to konkret. A spotykanie się z Bogiem? Jakaś odpowiedź dawana Mu swoim życiem?
Pamiętam rekolekcje, które kaznodzieja zaczął od wyjaśnienia, że będzie mówił o tym, co podstawowe. Dlatego oprze się na Ewangelii Marka, która jest Ewangelią katechumenów. Czyli tych, którzy o wierze wiedzą jeszcze niewiele. Mówił sporo wyjaśniając właściwie podstawy. O relacji uczeń - Mistrz. Na koniec pewien światły podobno człowiek podsumował, dziękując za tak wspaniałe rekolekcje, że to były wyżyny duchowości, które nam, maluczkim trudno będzie wprowadzić w życie. Gorzko się uśmiechnąłem. Jeśli osobista relacja z Bogiem, z Chrystusem jest dla wielu światłych i zaangażowanych chrześcijan wyższą szkołą jazdy, to o czym my w ogóle mówimy? To czym jest wiara? Światopoglądem? Jakąś ideologią?
Sądząc po zachwycie, jaki wywołała homilia papieża Franciszka o konieczności naśladowania św. Józefa w chronieniu świata i człowieka, całkiem sporo chrześcijan tak właśnie wiarę traktuje. W tym świetle przestaje dziwić, że tak często my, uczniowie Chrystusa, widzimy świat w logice "swój - obcy". Swój jest oczywiście zawsze cacy, obcy zawsze zły. Jeśli u podstaw naszej wiary nie leży spotykanie się z Bogiem na modlitwie, jakieś spieranie się z Nim, dojrzewanie do zrozumienia Jego nauki, pokorne przyjmowanie, ze jeszcze nie rozumiem wszystkiego, to nic dziwnego, że nie potrafimy patrzyć na sprawy świata Jego oczyma... Trudno mi to ująć w słowa....
Chodzi o to, że nie widzimy człowieka, którego roztropnym działaniem trzeba doprowadzić do Jezusa. Człowieka, w którego ból czy krzyk trzeba się z pokorą wsłuchać. Bo choćby nie miał racji, zasługuje na wysłuchanie. Tymczasem my widzimy zasady, które on łamie. Nie jego ból i krzyk. Gdyby Bóg z nami tak postępował.. Eh...
A swoją drogą jestem ciekaw ilu tych, którzy zachwycali się słowami papieża o jego pragnieniu Kościoła ubogich brało te słowa do siebie. Najczęściej pokazuje się palcami: o ten jest bogaty, ten powinien mieć mniej. Niech sprzeda samochód i rozda pieniądze ubogim. Ale czy ja mogę o sobie powiedzieć, że jestem człowiekiem ubogim? Wolne żarty. Dla świętego Franciszka większość z nas byłaby bogaczami...
Na dodatek ubóstwo w rozumieniu świętego Franciszka to chyba nie tylko brak środków materialnych. To także stanie się człowiekiem bez znaczenia. To śmianie się z tymi, którzy się ze mnie śmieją, to zgoda na to by mną poniewierali, to odpłacanie uśmiechem błogosławieństwem na zadane razy. Przepraszam, ale mam wrażenie, że tak naprawdę wcale takiej postawy nie chcemy. Przecież nie przestaliśmy jeszcze zwierać szyków w walce z inaczej myślącymi. A na środowiska katolicyzmu otwartego, katolicyzmu podejmującego dialog z inaczej myślącymi, wielu z nas patrzy jak na odszczepieńców.
Marzy się nam Kościół ubogi i dla ubogich? Wolne żarty. Dziennikarz, który z entuzjazmem pisze o tej wypowiedzi papieża Franciszka wraca ze spotkania z papieżem do drogiego hotelu, a potem zjada na koszt redakcji wykwintnie podaną kolację. Wracając do kraju robi zakupy, najlepiej w klepie wolnocłowym, bo okazja. Na żebraka tylko warknie, że powinien pójść do pracy (bo faktycznie pójść powinien), ale ani mu nie w głowie pocałowanie jego cuchnących rąk (jak zdarzało się św. Franciszkowi). Na dodatek wróciwszy do redakcji będzie dalej walczył o swoją pozycję, sławę i ani mu do głowy nie przyjdzie, że mógłby żyć inaczej....
Dziś papież Franciszek budzi entuzjazm. Ale od "Hosanna" do "ukrzyżuj go" wystarczy kilka dni...