Codzienność

Ja czyli kto?

dodane 16:19

Jako człowiek mieszkający na Śląsku powinienem chyba się ekscytować tym, co dzieje się w sprawie - nazwijmy rzecz umownie - narodowości śląskiej. Tymczasem, o zgrozo, jakoś zupełnie mnie to nie rusza. Może jestem chory?

Zupełnie nie rozumiem dlaczego u niektórych komentatorów sprawa budzi takie emocje. I dlaczego  to niby takie ważne, czy Ślązak czujący się też  Polakiem jest tylko Polakiem czy może jednak Ślązakiem. A co za różnica?

Podobnie dyskusję na temat tego, czy istnieje narodowość śląska czy nie uważam za rozważania w stylu ile diabłów mieści się na główce szpilki. Przecież wszyscy jesteśmy mieszkańcami Polski. Czy to, że jestem przywiązany do tradycji swojego regionu czyni mnie "podejrzanym Polakiem"? A może jest odwrotnie: to, że identyfikuję się jako Polak (choć badania krwi tego by nie wykazały ;)) czyni ze mnie zdrajcę sprawy śląskiej? Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że u źródeł emocjonalności tych dyskusji leży z jednej strony lęk, z drugiej kompleks niższości.

"Polacy" boją się, że "Ślązacy" albo zaczną żądać przyłączenia do Niemiec (bo nie sadzę, by bali sie przyłączenia do Czech czy Austrii) albo że "Ślązacy" zażądają daleko idacej autonomii od centrali w Warszawie. To byłoby wielkie upokorzenie dla ich narodowej dumy: ich kraj straciłby kolejny kawałek swojego terytorium (tyle że nie zamieszkały w takim razie przez polską większość). "Ślązacy" natomiast irytują się nieudolnymi rządami "centrali" i tym, że gdy tylko chcą wziąć mocniej sprawy w swoje ręce zaczyna się ich uważać za element podejrzany; element, który najbezpieczniej byłoby pozbawić wszelkich wpływów łącznie z prawem wyborczym. I jak tu się dogadać?

Jestem człowiekiem i chrześcijaninem. Do sprawy swojej narodowości podchodzę z realizmem i przymrużeniem oka. No bo skoro jestem wychowany w kulturze polskiej, mówię po polsku (i godom po śląsku) to czy mogę nagle poczuć się Szkotem albo Grekiem? Pewnie mi wolno, ale to byłby absurd. Obca jest mi też znana raczej z krajów Afryki czy Środkowego Wschodu mentalność plemienna. Silne identyfikowanie się z narodem ma sens, gdy ktoś chce nam zrobić krzywdę. Gdy sąsiedzi raczej wyciągają do nas ręce w geście przyjaźni, czemu mam (mentalnie) chronić sie przed nimi wśród swoich? Czy kulturowe tygle nie przynoszą wspaniałych owoców nieszablonowych pomysłów?

"Nowoczesne państwa narodowe" nie sa już się dziś tak nowoczesne jak sto pięćdziesiąt lat temu. Coraz większe znaczenie ma to, co nazywa się często "wspólnotą miedzynarodową". To dobrze, że potrafimy się upominać o prawa chrześcijan w Indiach czy zatroszczyć o wodę dla mieszkańców Kenii. Przecież wszelka wspólnota jest po to, żeby lepiej żyło się pojedynczemu człowiekowi; żeby ten człowiek miał wokół siebie bliskich) nie wrogów), by nikt mu nie robił krzywdy, by mógł twórczo się rozwijać i cieszyć życiem. Jakie znaczenie, z perspektywy przyjaxni ma to, że jeden mówi w jednym a drugi w innym języku?

Pewnie błądzę. Pewnie jestem wstrętnym kosmopolitą. Ale myślę, że skoro w niebie nie będzie narodowych państw, to po co na ziemi problem przynależności narodowej traktowac z tak śmiertelna powagą?

 

nd pn wt śr cz pt sb

25

26

27

28

29

1

2

3

4

6

7

8

9

11

12

13

14

15

16

17

18

20

21

22

23

24

25

26

27

29

30

31

1

2

3

4

5

6

Dzisiaj: 29.03.2024