Dziennik pokładowy
siedząc na parapecie
dodane 2018-02-04 21:39
piłam kawę i patrzyłam jak śnieżny front przesuwa się z północy na południe zatoki.
[zdjęcia chwilowo nie będzie bo serwer odpowiada 500 :/ ]
Byłam wręcz zahipnotyzowana tym jak wzburzone morze, będąc cały czas w ruchu w niedostrzegalny sposób, bardzo płynnie przechodzi w rozmytość i miękkość opadu śniegu.
Ale usiadałam na tym parapecie bo potrzebowałam pomyśleć. Strawić słowa i obrazy, których byłam częścią podczas minionego weekendu. Wśród wielu treści, tak naprawdę poruszyła mnie 15min narracja sceny Kaina i Abla, bo poczułam jakby ktoś opowiadał kilka lat mojego życia. Bo to, że brat zabił brata to wszyscy wiemy. I nawet to, że zabił go dlatego, że właśnie w nim upatrywał przyczynę swojego niepowodzenia może i też wielu z nas umie przewidzieć. Ale my chcieliśmy popatrzeć na tą scenę całościowo i osobiście - tak jakby oni dwaj w nas byli. Bo przecież nie raz jest tak, że próbujemy coś w sobie zmienić, a nawet czasami jest tak, że w niektóre obszary swojej duszy nawet nie chcemy się zapuszczać. A dążenie do wyrugowania z siebie jakiś postaw, bywa i obsesyjne i idziemy na zapadłe. Walczymy przeciw sobie mimo, że... to niechciana część nas jest... nami. W dodatku tak na niej się skupiając, bez problemu patrzymy na nią jak na złą. Dlaczego złą? Ano bo nieakceptowaną - i to nawet nie przez nas. Najpierw przez otoczenie - rodzinę w której się wychowujemy, środowisko gdzie wzrastamy. To w konfrontacji ze światem zewnętrznym, gdy dostajemy nagany powoli przekonujemy się, że to "coś" musi być "złe" bo... jest nieakceptowalne. Więc i jak nie będę tego akceptować, a to wszystko w imię bycia przyjętym w tym środowisku/grupie. Zaczyna się morderczy bój by zabić to co jest "nie takie", "niepoprawne", albo zwyczajnie "inne". Jak jesteśmy wytrwali to nawet osiągamy to co chcemy. Stajemy nad tym zmaltretowanym ciałem Abla i mamy poczucie triumfu... tylko, że mordując go, my sami stajemy się niekompletni - dla siebie przestajemy być bratem bo... tego brata już nie ma.
W zeszłym roku w okolicach majowego weekendu pojechałam na kolejny tydzień rekolekcji ignacjańskich, gdzieś na jakąś zapadłą wieś w Borach Tucholskich. Świadomie wybierałam Ojca, który miał mi być przewodnikiem w ćwiczeniach. Jednym z wyraźnych owoców tych rekolekcji było poczucie integracji, zrozumienie, że każdy mój kawałek jest chciany przez Pana Boga, zawsze był chciany i to tylko ja muszę go pokochać, bo dopiero w całości mojego kolorytu mogę być tak jaką On mnie chce, jaką mnie stworzył. Wtedy zrozumiałam, że oddałam się w formację niewłaściwym osobom ale pogodziłam się i z tym kawałkiem swojej historii. Dziś siedząc na tym parapecie zrozumiałam dokładnie co było niewłaściwego w mojej formacji.