nauka która nie jest nauką

O chodzeniu za...

dodane 23:52

tatry.jpgDziwne, że w tym Zakopanem nie było nikogo z Gdańska..., w ogóle nikogo dalej niż z Łodzi ;) Ale to przecież nieważne.

Nieustannie fascynują mnie te rekolekcje, gdzie nie ma rekolekcjonisty, gdzie nie jest ważne miejsce, gdzie nie przerywa się modlitwy... właśnie gdzie przerywa się życie dla tej modlitwy. Pamiętam jak pierwszy raz spotkałam się z tą formą rekolekcji, właściwie pamiętam moje zdziwienie, że tak można ba! że tak wychodzi ;) A potem już zasmakowało, pochłonęło...

...i za każdym razem dzieją się cuda - raz większe, raz mniejsze, ale zawsze są. Cuda doświadczania, widzenia czy współuczestnictwa, dotykania, odkrywania albo zmieniania się. I właściwie nie ma w tym granic, poza tą jedną - moją - którą wyznaczę swoją hojnością wejścia w ten czas, moją umiejętnością stania na linii dawania-odbierania bez mówienia "ale". Nawet trud i ból, które przecież są obecne nieustannie przestają się liczyć.

Tak naprawdę tym razem pojechałam na rekolekcje w skrajnym umęczeniu, ostatnie pół roku to mój mały koszmarek, o którym tutaj niewiele było słychać bo to zbyt osobiste, ale zatruwało mi życie bardziej niż skutecznie. Tak jest jeżeli damy się przestraszyć raz za to skutecznie, to potem już tylko pozwalamy się smyrgać lękiem. Właściwie wiedziałam, że nie mam już nic do stracenia, że zły może sobie na mnie szczekać ile chce, ale już bardziej się mnie nie da przestraszyć, ot... doszłam do mrówczej granicy lęku więc cokolwiek by się stało w tym czasie gorzej już być nie mogło. Na tydzień przed dostałam od Przyjaciela przykazanie, którego złapałam się jak pijany płotu i jakoś dotrwałam do rozpoczęcia ćwiczeń. I mimo, że była we mnie pokusa "nastawianie się" na jakiś konkretny efekt to jednak udało mi się jej wywinąć.

Sam czas tych rekolekcji... hmm... działo się dużo, właściwie bardzo dużo bo się Panu Bogu spodobało przebudować mi życie jeszcze raz. Więc tak chodziliśmy za sobą w różne strony. Z premedytacją piszę to w liczbie mnogiej bo mi też się spodobało w połowie zwiać gdzie pieprz rośnie (a co?!) i to jeszcze w momencie kiedy wydawałoby się, że już najgorsze miałam za sobą. Trochę śmieszne jest takie poznawanie swoich "zakamarków", doświadczanie siebie w skrajnych sytuacjach, dotykanie swojej kruchości, a z drugiej strony przyjmowanie zadań wielokrotnie człowieka przerastających. Zastanawiam się jakby najkrócej ująć ten tydzień i chyba najlepiej pasuje, że to takie moje "chodzenie za".

A to co się nazywa szumnie owocami? Hmm... wypisywać na pewno nie będę, ale po tym tygodniu to bardzo długa lista ze szczegółowo określonymi instrukcjami: co, gdzie, jak. Noszę ją w sobie i od powrotu nieustannie coś z niej wyciągam bo skoro potwierdziłam, że chcę inaczej to teraz to inaczej trzeba wprowadzić w życie.

hmm... zaraz po rekolekcjach jeszcze w Zakopanem napisałam smsa do Frienda, że mrówcza kosa wpadła na jezuicki kamień, life... SI mnie nawrócili (a miałam się im nie dać ;> )

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 02.11.2024

Ostatnio dodane