Dziennik pokładowy, Zielono mi na co dzień
Dzień 12
dodane 2007-07-15 23:22
Ledwo minęły dwa dni od pamiętnego opieprzania Mrówki, że jej "szczęść Boże" nie przechodzi przez otwór paszczowy... a tu znów. Wróciłam dziś z Mszy Świętej z okolicznej parafii (wszak uważam, że choć od niedzieli niekoniecznie z emerytami muszę się na Mszy spotykać). Wchodzę do domu, witam się z panem na portierni i lezę korytarzem do siebie. Widzę księdza dyrektora domu (po cywilu, ale wszak wiadomo, że on to on) i pokornie mówię mu: "szczęść Boże" szczerząc się od ucha do ucha (a co?!). Na co ksiądz dyrektor odwzajemniając uśmiech odpowiada: "no witaj!". A idźcie Wy wszystkie pieruńskie hanysy! nijak Wam dogodzić się nie da!
* * *
Odwieźli mnie wieczorem do domu. Zmęczona położyłam się na łóżku aby przeczytać całą masę wiadomości z długiego wieczoru. Ostatni sms był najkrótszy - cztery trzy-wyrazowe zdania. Zmroziło mnie bo aż nadto w nich treści... jak najszybciej odpisałam, zarzucając sobie, że trwało to aż 20min... teraz pozostaje mi wyczekiwanie następnej choćby najbardziej lakonicznej informacji. Czekam...
* * *
Umyłam się i nadal nie mogłam znaleźć sobie miejsca - biurko, łóżko, fotel, kąt, taras... biurko... W końcu telefon: "znajdziecie dla mnie kąt jakiś?"... dość krótka rozmowa i kilka możliwych miejsc, obiecana modlitwa. Jeśli tylko będzie to konieczne rzucam wszystko i jadę. Boże jak dobrze, że mam przyjaciół właściwie w całej Polsce... Czekam...