W Gdańsku dzieją się różne rzeczy, które nie do końca mi się podobają. 2-4 razy do roku organizuje się targi ezoteryczne w stylu "od wahadełka do gwiazd", oraz dwa razy do roku spędza się Gdańszczan na warsztaty medytacyjne. Te ostatnie mają odbyć się pod koniec tego tygodnia. Tego typu wszystkie mroczne przedsięwzięcia zazwyczaj ograniczały się do zaplakatowania 2/3 miasta przed imprezą, ale widocznie ta metoda musiała przynosić marne żniwo i ezoterycy zainwestowali w nowsze formy marketingowe.

Wracałam dziś z uczelni. Centrum miasta, godziny szczytu, ludziów jak mrówków naprzystanku czekając aż przyjedzie ten jeden upragniony numer autobusu. Gwar rozmów, warkot silników, jakieś dźwięki z pobliskiego centrum handlowego i nieodłączne trąbienie co bardziej zdesperowanych kierowców na niekończące się korki. W tym wielkomiejskim hałasie nagle widzę 4 młodych ludzi którzy niemiłosiernie krzyczą przez megafon: "Wycisz się! Przyjdź na naszą medytację! Odnajdź spokój!".

Nie wytrzymałam... odkrzyknęłam dziewczynie, żeby pysia nie darła bo reklamuje medytację i ciszę... Dlaczego tak często forma przekazu rozmija się z treścią? Czy już nikt nie zwraca na to uwagi a ludziom nie zależy na zrozumiałej komunikacji? Ech nie pasuję do tych czasów.

Ledwo weszłam do domu zasypano mnie pracą tłumacza, nie zdążyłam zjeść a już musiałam dogadywać się w sprawie jutrzejszego wylotu dodatkowej zmiany, nie zaczęłam nawet nauki a dostałam norweski "Firmaattest" do przetłumaczenia na polski... ile razy mam powtarzać, że nie znam się na norweskim? W dodatku musiałam zrobić szybki kurs obsługi komputera rodzicielce i skonfigurować jej komórkę wg upodobania właścicielki. Jutro mam 6h laboratoriów - ja muszę naprawdę do książek usiąść. Na piątek muszę zrobić jakąś pracę na lab. z elektroniki, a raczej nie będzie mi się chciało tego po powrocie pisać tj  po 22 pisać. Jedynym pocieszeniem dziś jest muzyka jaką Krzysiek mi dał - The Love Hall Tryst - miodzio.