• wędrować z NIM...

    Byłam dziś w szkole po przekaz do lekarza. No, bo wracając do pracy muszę mieć na nowo aktualnie zrobione okresowe i wszystkie inne badania... Właśnie grupa nauczycieli będąca dziś w szkole zasiadała do kawy, którą stawiali ci, którzy "zdawali" egzaminy na nauczyciela kontraktowego. Przypadkiem załapałam się na ciacho wraz z członkami komisji i dyrekcją. Od słowa do słowa, przeszło na temat mojego remontu. Wszyscy mnie żałowali i współczuli, tylko nie za bardzo wiedziałam czemu.


  • poranna Msza święta

    Na czas remontu postanowiłam chodzić na najwcześniejszą Mszę, która jest w mojej parafii o 6:30. Ekipa pracuje, jak długo się da, więc z wieczorną Mszą mogłabym mieć czasem problem. Dziś miałam zaledwie 13 minut, by na nią zdążyć. Po prostu zagapiłam się. Widząc na zegarze 6:05, wydawało mi się, że mam jeszcze dużo czasu do 6:30. Doznałam nagłego olśnienia, że o tej godzinie zaczyna się już Msza, gdy zobaczyłam, że jest 6:17.


  • remontowe rozmyślania...

    No to remont zainaugurowany. Od kilku dni próbuję schować wszystkie rzeczy w workach, kartonach, siatkach. Gdzie to wszystko się wcześniej mieściło? To chyba tak, jak z moim sercem. Zawiera tyle rzeczy i niekoniecznie wyłącznie potrzebnych i wartościowych, dlatego powinnam i w nim od czasu do czasu zrobić remont, inwentaryzację jego stanu. Wyrzuć, co niepotrzebne, odkurzyć, co zabrudzone, odnowić, co przestarzałe, przemienić, co nieaktualne...


  • ta sama łaska...

    Wczoraj w moim mieszkaniu temperatura osiągnęła swój szczyt. Prawie 30 stopni Celsjusza. Każdy ruch okupowałam wyciskaniem siódmych potów. A ponieważ od dwóch dni usiłuję wszystko, co znajduje się w dwóch meblościankach upchnąć w kuchni i przedpokoju, wysiłek był co niemiara.


  • uzdrowienie zaburzonych relacji...

    Kilka razy doświadczyłam w swoim życiu łaski podjęcia natychmiastowej decyzji zerwania jakiejś relacji, rezygnacji z jakiejś działalności, czy zaangażowania w niej. Zawsze dotyczyło to spraw, które wprowadzały zamęt, niepokój i co gorsza wyzwalały słabości, złe emocje, nad którymi trudno było mi zapanować. Smutne, gdy dotyczyły mojej obecności w parafii, czy relacji z kapłanami, a to w przypadku mojej pracy cząstka mojej codzienności.


  • belferskie zamyślenia...

    Obserwuję na facebookowych fotografiach, jak potoczyły się losy niektórych moich byłych uczniów. O niektórych słuch zaginął, być może nie lubią tego netowego zgiełku, albo też coś nie tak poszło w ich życiu. Ileż to uczniów przewinęło się przez moje życie? Chyba nie jestem w stanie zliczyć. Były lata, że miałam do czynienia z ok. 500 dzieciakami. Pracowałam w dwóch szkołach i udzielałam się w parafii. Jest kilka małżeństw (związków?), gdzie jedną stronę znam z mojej parafii, a drugą z mojej szkoły, która leży w zupełnie innej części miasta.


  • zapalona świeca...

    Moja Mama ze względów zdrowotnych, a raczej chorobowych, leży od jakiegoś czasu w szpitalu. Trzeba zrobić wiele badań. Nie znamy jeszcze ich wyników. Mogą być różne, liczymy się z tym.


  • moje Boże drogi...

    Zwykłe, wydawać by się mogło, przeziębienie przerodziło się w anginę. Wczoraj dzień kryzysowy, z narastającą gorączką, sprawił, że musiałam zrezygnować z Mszy św., a i na modlitwę brakowało mi siły. Dziś mam prikaz leżenia w łóżku, tzn. niewychodzenia z domu. Może ten stan sprowokował do pewnych przemyśleń.


  • "a kupisz mi loda?"

    "Niy byda suchoł, możesz se godać" – burknął pod nosem na zwróconą mu przeze mnie uwagę, gdy jechaliśmy na Zieloną Szkołę. Mały łobuz, co wszystko robił po swojemu. Nikogo nie słuchał, pyskował i krzyczał. Czasem trzeba było zaryzykować i zostawiać go w miejscu, w którym postanowił, że nie idzie dalej i obserwować go z ukosa. Ostatecznie posuwał się za nami w pewnej odległości. Dał wychowawcy nieźle w kość. Był w innej klasie, nie tej, w której pomagałam.


  • powroty...

    Dobrze jest wracać do domu, do starych sprawdzonych przyzwyczajeń i organizacji różnych stałych czynności. Dla mnie to powrót do pewnej harmonii i spokoju. Takie poczucie bezpieczeństwa w swoich czterech ścianach. Nie wiem, czy wszystkie dzieciaki wracają do takiej właśnie stabilizacji, choć tęsknią wszyscy i cieszą się na spotkanie z najbliższymi, nawet ci, którzy tak naprawdę wracają do „rodzinnego piekła”.