Następnym przystankiem była Wenecja. Akurat tak się zdarzyło, że kilka miesięcy wcześniej nasza starsza córka była w Wenecji na zakończeniu karnawału i wróciła zachwycona miastem i ludźmi. Dlatego ucieszyliśmy się, że i nam dane będzie „rzucić okiem” (dosłownie! na nic więcej nie było czasu) na miejsce, które ją tak urzekło.
Najbardziej fascynują mnie ludzie. Tak naprawdę to oni są najważniejsi. Nie tylko ci, których znam, ale też ci spotykani zupełnie przypadkowo, przelotnie, na dłużej lub na krócej. W tej pielgrzymce też tak było.
Trzeciego dnia pielgrzymki pojechaliśmy do Rzymu, by przed dniem beatyfikacji troszkę pozwiedzać. Ale zanim tam pojechaliśmy, przed śniadaniem poszłam z mężem zwiedzić miejscowość, w której nocowaliśmy. Znajomi, zakochani we Włoszech, dali nam przed wyjazdem cenną radę: w tym państwie w każdej miejscowości jest coś zabytkowego i cennego, i warto tego poszukać. Mieli rację.
Dzień wcześniej, podczas zwiedzania Rzymu, jechaliśmy autobusem na Lateran. W autobusie przewodniczka opowiadała nam trochę o mijanych zabytkach. Obiecała wtedy, że na drugi dzień, po Mszy beatyfikacyjnej, jeszcze nas po Rzymie oprowadzi. Kiedy jednak chciała swoją obietnicę spełnić, napotkała opór pielgrzymów. Wszyscy byli zmęczeni, marzyli tylko o powrocie do hotelu i o odpoczynku.
Rzym – Wieczne Miasto. To dla mnie osobiście wielka radość, że mogłam w przeciągu roku zobaczyć Jerozolimę i Rzym :-) Przy czym mam świadomość, że zobaczyłam te miasta bardzo powierzchownie. Że spędziłam w nich bardzo mało czasu, by powiedzieć: „znam je”. No ale pierwszy krok został zrobiony ;-) Jak Pan Bóg zechce i pobłogosławi marzeniom, to jeszcze do nich wrócę :-)
Każda pielgrzymka zaczyna się od podjęcia decyzji. Motywy pielgrzymowania są różne. Czasem mniej religijne, czasem wyłącznie takie. Nasze były mieszane: religijno-patriotyczno-historyczno-wycieczkowe.
Ten dzień zaczął się w nocy. O wpół do pierwszej pobudka, 15 minut po 1 – wyjazd z Tarqini do Rzymu.
Pierwszy dzień podróży zakończył się noclegiem na terenie Czech w Strakonicach. Granicę polsko – czeską przekroczyliśmy późnym popołudniem, a na nocleg zatrzymaliśmy się ok. godz. 22-ej.
I tak powoli zaczęliśmy kierować się w stronę domu. Ale bardzo powoli, ponieważ najpierw pojechaliśmy w kierunku przeciwnym – na Monte Cassino. Włochy, które zapamiętałam z całej podróży, nie tylko na Monte Cassino, to kraj srok, pinii i akacji. I winnic. Z Ziemi Świętej za to pamiętam wróble z Kafarnaum, pola bananowe i palmy.
Czas powoli kończyć tę opowieść, bo czekają następne ;-) Nie pamiętam, niestety, nazwy miejscowości, w której spędziliśmy nocleg. Wcześnie rano ją opuściliśmy, bo przed nami była długa droga powrotu do domu, a jeszcze czekały na niej Padwa i Wenecja.