Rzym-beatyfikacja Jana Pawła II (28.04-04.05.2011)
Dzień drugi, część druga
dodane 2011-06-07 12:54
Najbardziej fascynują mnie ludzie. Tak naprawdę to oni są najważniejsi. Nie tylko ci, których znam, ale też ci spotykani zupełnie przypadkowo, przelotnie, na dłużej lub na krócej. W tej pielgrzymce też tak było.
Najważniejszym człowiekiem był Jan Paweł II – w końcu to „z jego powodu” wybraliśmy się w tę wędrówkę.
Potem jest mój mąż, przyjaciółka, znajomi z poprzedniej pielgrzymki do Ziemi Świętej. A potem mnóstwo nowych ludzi.
Znajomi znajomych są naszymi znajomymi. Okazało się, że coś w tym jest. Znajomi ludzi, których polubiłam poprzednio, okazali się ludźmi łatwymi do polubienia. Inna rzecz, że w tym wszystkim dobrze mieć świadomość, że nie jest trudno lubić ludzi, których się rzadko widuje i krótko zna. Dopiero poznając ich głębiej i stykając się mocniej z niektórymi cechami ich charakteru następuje weryfikacja tego „lubię”. Wtedy dopiero wchodzi się na poziom miłości chrześcijańskiej, która nie kieruje się uczuciami i zachciankami, tym, co mi pasuje a co nie, tylko wymaga ode mnie, bym świadomie decydowała o byciu dla kogoś miłą uprzejmą, cierpliwą, wysłuchującą, nie oceniajacą – mimo że nie do końca mam na to ochotę lub gdzieś w tle pojawia się we mnie rozdrażnienie, niechęć, opór, chęć poprawiania i zmieniania.
Ale podczas tej pielgrzymki był czas jedynie na zwykłe „lubię” i łatwe obdarzanie się dużo większą porcją sympatii niż dzieje się to w dłuższej, głębszej relacji. Tak po prostu jest i nie ma co na tym budować nie wiadomo jakich oczekiwać wobec ludzi lub wobec jakiejś relacji. Jeśli jest to zamysłem Pana Boga, to świeżo poznani ludzie z czasem staną się bliżsi. Jeśli jednak tak się nie stanie, to też dobrze.
Byli też pielgrzymi zupełnie „obcy”. Tak to już jest, gdy wyjazd organizowany jest przez biuro podróży. Byli ludzie z Gdańska, Torunia, Bydgoszczy. I była duża grupa spod Lublina z „własnym” księdzem. Oni trzymali się razem, ale tylko podczas pierwszego dnia, bo w drugim dniu zaczęła się wymiana myśli, wrażeń. Wielkim podziwem darzę „naszego” znajomego księdza – wiele czasu poświęcał na to, by innych poznać, zintegrować z tymi, których sam znał. Zainicjował wspólne śpiewanie kanonów z Taize i innych piosenek religijnych i przy okazji ukazały się talenty śpiewacze: wspaniały tenor Mariana, sopran Wandy, alt Renaty.
I są jeszcze poznawani podczas pielgrzymki ludzie z różnych mijanych miejsc.
Pierwszego dnia do Strakonic w Czechach dojechaliśmy bardzo późno. Poszliśmy do jadalni, a tam obsługiwała nas bardzo miła i uśmiechnięta dziewczyna. Każdemu życzyła „smacznego”, podając posiłek. Pomagał jej młody chłopak, który cały czas żuł gumę i nie raczył się odezwać do nikogo. A punktualnie o 22ej poszedł do domu i zostawił koleżankę samą z grupą 42 osób do obsłużenia. Mimo to ta dziewczyna do końca była miła i uśmiechnięta, a na drugi dzień rano przy śniadaniu również powitała nas uśmiechem i dobrym słowem.
Ponieważ drugi dzień upłynął nam wyłącznie na podróży, żeby ten czas skrócić, oprócz filmu o generale Nilu obejrzeliśmy też film o św. Franciszku z Asyżu w reżyserii Michele Soavi z głównymi rolami Raoula Bova i Amélie Daure. Zaznaczam to, bo filmów o tym świętym jest wiele. Widziałam już ten film, ale teraz niektóre sceny przemówiły do mnie w sposób bardzo mocny.
Franciszek trafił do więzienia i spotkał tam ludzi, których skazywano na śmierć za to, że tłumaczyli Ewangelię na język włoski. Franciszek czyta taki egzemplarz Ewangelii i widać, jak słowa Jezusa żyją i przemieniają go. Franciszek, nic sobie nie robiąc z ludzkich spojrzeń, rozebrał się do naga i chodzi na rękach przed zebranym tłumem, chcąc pokazać ludziom, że pragnie być Bożym kuglarzem [jakież to nieroztropne zachowanie ;-) ]. Scena, gdy ojciec odnajduje Klarę z obciętymi włosami po złożeniu ślubów, przykłada miecz do gardła Franciszka i pyta, czy zna ból ojca, któremu zabrano dziecko, na co ten odpowiada, że zna, bo widział jego oczy.
Scena w Rzymie, u papieża, gdy ubrudzony gnojem Franciszek tłumaczy papieżowi, dlaczego jest tak ważne, by otrzymał zgodę na sposób, w jaki chce żyć, a papież nie przejmując się brudem i zapachem rozmawia z nim, kucając obok niego, „zniżając” się do jego poziomu.
Dużo było tych scen, dużo przemyśleń odnośnie tego, jak odległe miejsce w moim życiu zajmuje Jezus i jak bardzo w głębi serca pragnę tej Franciszkowej prostoty w patrzeniu na świat, ludzi i Boga. A do tego prowadzi najprostsza z dróg: czytanie Ewangelii. Bo to do mnie Jezus wypowiedział wszystkie te zapisane tam słowa. Osobiście do mnie.