Rzym-beatyfikacja Jana Pawła II (28.04-04.05.2011)
01.05.2011r. - dzień beatyfikacji – ciąg dalszy...
dodane 2011-12-26 20:01
Dzień wcześniej, podczas zwiedzania Rzymu, jechaliśmy autobusem na Lateran. W autobusie przewodniczka opowiadała nam trochę o mijanych zabytkach. Obiecała wtedy, że na drugi dzień, po Mszy beatyfikacyjnej, jeszcze nas po Rzymie oprowadzi. Kiedy jednak chciała swoją obietnicę spełnić, napotkała opór pielgrzymów. Wszyscy byli zmęczeni, marzyli tylko o powrocie do hotelu i o odpoczynku.
Pani przewodniczka ze zrozumieniem przyjęła naszą postawę i wcale nie namawiała nas na zwiedzanie. Uprzedziła tylko, że musimy jeszcze trochę podejść do stacji metra przy Koloseum. Potem zorientowałam się, jak mądrze postąpiła ;-) my w swojej nieznajomości Rzymu zgodziliśmy się iść tam, gdzie ona chciała, a ona po drodze pokazała nam to, co sobie zaplanowała. Po drodze były bowiem jeszcze dwie inne stacje metra, ale my o tym nie wiedzieliśmy :-) Niewiedza czasem okazuje się zbawienna.
Myślę, że nasza przewodniczka postąpiła bardzo mądrze. Nie łamała naszego nastawienia, nie przekonywała, ot, wskazała, że musimy podjąć jeszcze pewien trud, by osiągnąć to, co chcieliśmy – odpoczynek. A że nie wspomniała, że mogliśmy to osiągnąć dużo szybciej? Cóż, mówiąc nam całą prawdę, zubożyłaby nas o to, cośmy mogli dzięki tej „wędrówce” zobaczyć i poznać. Z tego wniosek, że nie zawsze trzeba mówić całą prawdę – i że nie zawsze jest to złem.
Nie wszyscy i nie zawsze są gotowi na przyjęcie całej prawdy. Wiązałoby się to dla nich ze zbyt wielkim trudem, któremu w danym momencie nie są w stanie podołać. Jeśli zaś nie znają całej prawdy, nie mają obrazu całości, łatwiej im poddać się prowadzeniu, działaniu, konieczności.
I jeszcze jedna myśl – w grupie osób musi być ktoś, kto podejmuje decyzje, kto prowadzi. Do tego potrzebne są kwalifikacje i często właśnie te kwalifikacje, predyspozycje weryfikuje taka sytuacja, jak opisana wyżej.
Ruszyliśmy więc w stronę Zamku św. Anioła.
Zamek Anioła jest najbardziej charakterystyczną budowlą na nabrzeżach Tybru. Pierwotnie był on monumentalnym grobowcem Hadriana i jego rodziny. Wzniesiono go z rozkazu cesarza w latach 123-139 r. n.e. W średniowieczu zamieniono go w fortecę, która przez blisko tysiąc lat pozostawała najpotężniejszym punktem obronnym Rzymu. W czasach renesansu w dolnej części budowli mieściły się więzienia, a w górnej luksusowe apartamenty papieskie oraz archiwum i skarbiec Państwa Kościelnego. Od IX w. zamek jest połączony z Watykanem murem obronnym w celu ochrony bazyliki i całej dzielnicy Borgo Vaticano. W 1277r. powstał w nim ukryty korytarz, który zapewniał papieżom możliwość ucieczki do fortecy. Skorzystał z niego Klemens VII w czasie Sacco di Roma w 1527r. Zamek jest zwieńczony barokową figurą anioła – jest to nawiązanie do legendarnej wizji Grzegorza Wielkiego. Gdy zaraza pustoszyła miasto, papież ten podczas procesji pokutnej miał zobaczyć nad mauzoleum Hadriana postać archanioła Michała, który na znak wysłuchania próśb i ustania gniewu Bożego chował swój miecz do pochwy. Po upadku Państw Kościelnego forteca przeszła w ręce jednoczącej się Italii i straciła swoje dawne militarne przeznaczenie. Wnętrza zamku zostały udostępnione do zwiedzania: ściany pokryte freskami z XVI w., imponujący sprzęt militarny oraz przepięknie zdobione apartamenty i biblioteki papieskie. Z tarasu na szczycie można podziwiać wspaniałą panoramę Rzymu.
Myśmy Zamku nie zwiedzali, tylko weszliśmy na most na Tybrze, który do niego prowadzi. W starożytności nosił on nazwę pons Aelius(Helios – drugie imię Hadriana), w średniowieczu most św. Piotra lub most pielgrzymów, a w czasach nowożytnych most Anioła. Swój ostateczny kształt architektoniczny zawdzięcza interwencji artystów papieskich z okresu baroku – ozdobiono go wtedy posągami aniołów z narzędziami męki Chrystusa, rzeźbionymi według projektu Berniniego i jego naśladowców. Przez wiele stuleci przez ten most prowadziła główna droga z Pól Marsowych do Bazyliki św. Piotra.
Na moście, z Zamkiem w tle, zrobiono nam jedno z nielicznych wspólnych zdjęć z tej pielgrzymko-wycieczki :-) Tak to już jest, jak się ma fotografa za męża – ma się wiele swoich zdjęć, za to wspólnych, z mężem, niewiele ;-)
Znowu znaleźliśmy się na Piazza Navona i minęliśmy ruiny cyrku z czasów cesarza Dominicjana. Tu też straciliśmy trochę czasu na poszukiwanie jednej osoby, która skręciła w niewłaściwą ulicę, bo poszła za inną polską pielgrzymką. W Rzymie język polski w tym dniu rozbrzmiewał wszędzie.
Po godzinie wędrówki po mieście mieliśmy ok. godziny przerwy. Ja, Piotr i nasza przyjaciółka odeszliśmy w boczną uliczkę, szukając pizzerii lub kafeterii, by skorzystać z WC, napić się dobrej włoskiej kawy i nacieszyć się atmosferą miasta.
Znaleźliśmy takie miejsce. Usiedliśmy przy 4-osobowym stoliku w ogródku przed restauracyjką. Podeszła do nas właścicielka, która ze znajomą siedziała przy sąsiednim stoliku, i zaczęła nakrywać stolik obrusikami, postawiła kwiat w doniczce, zaczęła rozkładać talerze i sztućce. Wprawiła nas swoim działaniem w konsternację, bo my nie byliśmy głodni. My chcieliśmy tylko wypić kawę. Gdy ułomnym włoskim (uno espresso, duo cappuccino, per favore) to powiedzieliśmy, skrzywiła się nieznacznie i zaczęła ze stolika zbierać: sztućce, talerze, kwiatka doniczkowego i serwetki. :D 3 kawy to za mały zarobek na tak bogate nakrycie stołu :D
Okazało się, że przyszliśmy po prostu w porze obiadowej, gdzie przy sąsiednich stolikach Włosi zajadali pyszne jedzonko. I za chwilę przyszły 3 Włoszki, ale nie miały gdzie usiąść. Wolny był tylko malutki stoliczek. Właścicielka spytała grzecznie, czy moglibyśmy się tam przesiąść, na co my równie grzecznie odpowiedzieliśmy, że oczywiście, nie ma sprawy. Bardzo nam dziękowała, tak samo jak głodne Włoszki :-)
Kawa była przepyszna i postawiła nas na nogi. Nie mieliśmy jednak zbyt wiele czasu na odpoczynek, bo zbliżał się już czas powrotu do naszej grupy.
Nie opowiem o wszystkich wspaniałościach, które mijaliśmy, bo było ich zbyt wiele. Wspomnę tylko o Placu Weneckim z Ołtarzem Ojczyzny - pomnikiem króla Emanuela II i Grobem Nieznanego Żołnierza. Jest to gigantyczna marmurowa budowla, przez wielu złośliwych nazywana „tortem weselnym”, czy też porównywana do maszyny do pisania. Oddaje ona cześć pierwszemu królowi zjednoczonych Włoch, za którego panowania odrodzono jedną ojczyznę wszystkich Włochów (Patrie Unitati) i wyzwolono jej obywateli od obcego panowania (Civiem Libertati). Tu pochowano także Nieznanego Żołnierza z okresu I-ej wojny światowej oraz stworzono we wnętrzu ołtarza muzeum historyczne, poświęcone zjednoczeniu Włoch. Budowa tego pomnika pociągnęła za sobą zniszczenie części starożytnego Kapitolu i wielu okolicznych domów.
A co do zjednoczenia Włoch, mała ciekawostka. W tym roku w marcu obchodzono 150-lecie tego wydarzenia. Jednak okazało się, że i sami parlamentarzyści włoscy o tym nie pamiętają. To pokazuje, jak bardzo istota zjednoczenia Włoch nie przeniknęła do świadomości jej mieszkańców. Włochy mentalnie nadal są podzielone, nie tylko na część południową (biedniejszą) i północną (bogatszą), ale i na miasta (dawniej księstwa). Jeśli kogoś zainteresował ten problem, polecam do przeczytania artykuł Piotra Kowalczuka: „Odmienni na jednej ziemi”.
Ten przebogaty we wrażenia dzień nie skończył się wraz z wyjazdem z Rzymu. Po powrocie do Tarquini z zachwytem w oczach rzuciłyśmy się z przyjaciółką do straganu starego Włocha, na którym sprzedawał suszone owoce, suszone pomidory i rozmaite orzechy. Chciałyśmy już dzień wcześniej coś tam zakupić, ale zobaczyłyśmy go wcześnie rano, gdy dopiero zaczynał rozkładać towar, a my musieliśmy wyjeżdżać do Rzymu. A że wtedy wróciliśmy bardzo późno, to i stragan był już nieczynny. Tym razem wróciliśmy ok. 17.30, więc zakupiłyśmy suszone pomidory, daktyle (niesamowicie smaczne), śliwki, morele, wiśnie, papaje oraz trochę orzechów. Na drugi raz, zanim gdziekolwiek wyjadę, muszę nauczyć się w danym języku przydatnych słówek, jak: „trochę”, „spróbować”, „odrobinę”, „połowę” itp. :-) To znacznie ułatwia komunikację i osiągnięcie porozumienia przy zakupie lokalnych smakołyków.
A kolacja w hotelu to był wariant na temat: „frutti di mare” z makaronem. I wino. I rozmowy, które pozwoliły nam się między sobą lepiej poznać. Gdy „wygonili” nas z hotelowej restauracji (w końcu chcieli dokończyć sprzątania i pójść spać), zostaliśmy zaproszeni przez nowych znajomych z pielgrzymki na ciąg dalszy dyskusji do ich pokoju. I tylko jedno wino tam wypiliśmy ;-) A było nas 9 osób ;-)
Syci wrażeń poszliśmy z Piotrem spać z mocnym postanowieniem powrotu do Rzymu, by go poznać lepiej, pełniej, po swojemu. To przepiękne miasto, z cudowną atmosferą, mające nam ogromnie wiele do zaoferowania. Coraz lepiej rozumiem naszych znajomych z Warszawy, którzy Włochy odwiedzają rokrocznie i nigdy się tam nie nudzą.