Rzym-beatyfikacja Jana Pawła II (28.04-04.05.2011)
Dzień drugi, część pierwsza
dodane 2011-05-16 20:14
Pierwszy dzień podróży zakończył się noclegiem na terenie Czech w Strakonicach. Granicę polsko – czeską przekroczyliśmy późnym popołudniem, a na nocleg zatrzymaliśmy się ok. godz. 22-ej.
Czechy to piękny kraj, zadbany i czysty. Rzuciło nam się w oczy [zwłaszcza gdy zjechaliśmy z autostrady], że w tym kraju jest bardzo mało przydrożnych krzyży, figurek i kapliczek. Czasem jednak widać było kapliczkę postawioną w szczerym polu.
Pani pilot bardzo ciepło opowiadałam nam o historii tego państwa, także o zawirowaniach religijnych, związanych z osobą Jana Husa i reformacją.
Pierwszy dzień męczył bardziej fizycznie – nieustanne siedzenie nie wpływa dobrze na krążenie krwi w nogach. Drugi dzień to męczenie psychiczne.
W autobusie niemalże cały czas było słychać muzykę. Do tego dochodził nieustanny gwar 42 osób. Jak nawet ktoś spał, to ktoś inny akurat nie i skracał sobie czas podróży rozmową. A kiedy już wydawałoby się, że i muzyka, i rozmowy ucichną, to pilotka włączyła film o Janie Pawle II. Nieustanny gwar i szmer, i otaczające dźwięki.
Bardzo mnie to męczyło; marzyłam o ciszy, by spokojnie pomyśleć, posłuchać samej siebie, posłuchać ciszy.
Z podziwem patrzyłam na osoby siedzące przed nami: małżeństwo, a przed nimi nasza wspólna znajoma. Mężczyzna zatopił się w lekturze „Przewodnika Katolickiego”, a kobiety nieustannie rozmawiały. Naprawdę podziwiałam; mnie brakowałoby po pewnym czasie weny. Ochoty pewnie też :D no i okazało się dzięki temu wyjazdowi, że doskonale pasuję do mojego milczącego męża ;-) że nie muszę mówić; że wolę słuchać. Za nami siedziała pani Wanda (osoba początkowo nam nie znana), a obok niej moja przyjaciółka. Nie miałyśmy więc daleko do siebie, by się przesiąść [tzn. męża wyekspediowałam do tyłu, do pani Wandy :D ] i spokojnie podzielić się początkowymi wrażeniami.
Kolejna refleksja dotyczyła tego, jak bardzo staramy się dobrze wypaść w gronie innych ludzi. Mogliśmy posłuchać rozmaitych dowcipów, głównie związanych ze stereotypowym podejściem do relacji damsko – męskich. Tak sobie pomyślałam, czy taki „opowiadacz” opowiedziałby taki dowcip papieżowi, na którego beatyfikację jedzie? Czasem naszym słowom brakuje takiej właśnie wewnętrznej cenzury. W trakcie „zabawiania” innych łatwo utracić kontrolę nad dobrem przekazywanych treści. Zaczyna liczyć się tylko efekt: czyjś śmiech, który często uznawany jest za aprobatę. Niestety, jedyny sprzeciw, jaki zastosowaliśmy, to milczenie i nie śmianie się z takich dowcipów, co przy śmiechu innych przeszło niezauważalnie, a w nas pozostawiło niesmak wobec naszej inercji...
Podczas podróży obejrzeliśmy jeszcze jeden film: „Generał Nil”. Trudny to był dla mnie czas – ze względu na tematykę filmu. Znam historię Polski, wiele czytałam o czasach stalinowskich, znam historię generała, tzn. wiedziałam, że nie będzie tu happy endu. Nie chciałam słuchać wrzasków oprawców, nie chciałam oglądać bicia i torturowania. Nie miałam ochoty na zmierzenie się z czyjąś bezsilnością i bezradnością. Starałam się na miarę swoich możliwości „wyłączyć” się z oglądania, ale do końca się nie dało.
I dobrze. Bo to wszystko, co napisałam wyżej, a dotyczące ludzkiego cierpienia, nadal się dzieje i nadal jest obecne w świecie. I nie można od tego uciekać. Nie muszę tego oglądać czy chodzić do kina na takie filmy, ale cieszę się, że akurat na tej pielgrzymce musiałam skonfrontować się z tematem obecności zła i cierpienia na świecie. I z ciągle aktualnym problemem ludzkiej niecierpliwości, która pojawia się w człowieku, gdy napotyka on zło. „Jak długo jeszcze? Kiedy to się w końcu skończy?” - to dominujące w nas pytania, gdy dotyka nas coś, co boli, co męczy, co obezwładnia i prowadzi do rozpaczy i zwątpienia, zakwestionowania dobra w świecie, w drugim człowieku.
Wraca do mnie ten temat co jakiś czas, ale na razie brak mi możliwości, by się z nim zmierzyć na spokojnie i go gruntownie sobie przemyśleć. Ale temat dla mnie ogromnie ważny, dlatego cieszę się, że i na pielgrzymce mnie „dopadł”.
W tym gwarze i szumie Pan Bóg ma swoje metody, by pokazać człowiekowi, co drzemie w głębi jego serca, a co najchętniej człowiek zakopałby i nie dopuścił do głosu. We mnie też są takie sprawy, które akurat na tej pielgrzymce „wylazły”. Zresztą zawsze wyłażą, teraz jednak, w tym czasie bezczynnego siedzenia w autokarze, poprzyglądałam im się z bliska. Nie wiem, co z nimi zrobię, cieszę się, że je zobaczyłam, że zobaczyłam, jak działają w moim życiu, a raczej jak ja działam pod ich wpływem, mimo że wcale nie mam na to ochoty ;-)
Tak, podróże naprawdę kształcą, tylko że nie do końca mamy wpływ na wiedzę, jaką nabywamy. Możemy często poczuć się bardzo zaskoczeni tym, czym podróż nas ubogaci.