Rzym-beatyfikacja Jana Pawła II (28.04-04.05.2011)
Dzień piąty – początek powrotu do domu
dodane 2012-01-13 21:32
I tak powoli zaczęliśmy kierować się w stronę domu. Ale bardzo powoli, ponieważ najpierw pojechaliśmy w kierunku przeciwnym – na Monte Cassino. Włochy, które zapamiętałam z całej podróży, nie tylko na Monte Cassino, to kraj srok, pinii i akacji. I winnic. Z Ziemi Świętej za to pamiętam wróble z Kafarnaum, pola bananowe i palmy.
Ale podróżowanie to nie tylko oglądanie tego, co wokół. To także możliwość innego spojrzenia na siebie. Podróżowanie stawia nas po prostu w innych niż co dzień sytuacjach, wytrąca z pewnych schematów zachowania, bo i okoliczności są całkowicie inne od tych, w których jesteśmy zanurzeni każdego dnia. Ale to dostrzega się raczej w sobie, nie można dostrzec u innych.
Ja mierzyłam się z modlitwą i czasem jej poświęconym. W czasie tej pielgrzymki odmawiałam właśnie Nowennę Pompejańską i potrzebowałam czasu na odmówienie 4 części Różańca – około 2 godzin. A tu czas zapełniony po brzegi zwiedzaniem, ludźmi, gwarem w autobusie czy na postojach.
Pomyślałam sobie, że to dobry czas, w którym najbardziej widać, że modlitwa nie może być jedynie zaliczaniem „zdrowasiek” i najmocniej widać, jakie są pragnienia serca. Jezus szedł modlić się rano, gdy jeszcze było ciemno. Często modlił się długo w nocy po zakończonym aktywnym dniu swojej posługi ludziom. Ciekawe, czy czasem Mu się „nie chciało”? Sądzę, że nie, mimo że na pewno musiał przełamywać zmęczenie, utrudzenie ciała i umysłu. Był Człowiekiem, a ludzkie ciało męczy się, nuży.
Ważne jest jednak, czym jest dla mnie modlitwa. Wiele potrafię zrobić, by spotkać się choćby na moment z kimś, kogo lubię, na kim mi zależy. Nie liczy się trud i zmęczenie, gdy mam spotkać się z ukochaną osobą. One są, ale ważniejsze jest spotkanie.
Czy patrzę tak na modlitwę?
Łatwo się modlić, gdy wokół inni ludzie się modlą, gdy są odpowiednie ku temu warunki: klimat ciszy, medytacji, kontemplacji. Dużo trudniej to idzie, gdy wokół gwar, harmider ludzkich głosów. Trudno było mi znaleźć czas na spokojną modlitwę, gdy wokół niewiele temu sprzyjało.
A to doświadczenie pokazało mi coś jeszcze: jak trudno jest przyjąć innych ludzi, gdy przez nich nie otrzymuje się tego, co – jak się uważa – jest słuszne i potrzebne; gdy inni nie liczą się z moimi pragnieniami czy potrzebami. Wtedy pojawia się niemal instynktowna niechęć. A przecież modlitwa nie może prowadzić do niechęci do drugiego człowieka. To na pewno nie jest owoc Ducha Świętego, tylko mojego niezadowolonego ego ;-)
Trudne doświadczenia, które nas spotykają, często interpretujemy jako niezgodne z wolą Bożą. Walczymy z nimi, walczymy o siebie, dajemy sobie prawo do swoich uczuć i emocji. Przyjęcie jednak tych doświadczeń jako zgodnych z wolą Bożą (przecież nic nie dzieje się bez Jego woli i wiedzy i choć zła nie czyni, dopuszcza, by człowieka zło i cierpienie spotykało) sprawia, że zmienia się patrzenie na moją rolę w trudnych dla mnie sytuacjach.
Wszelkie takie właśnie doświadczenia (niezaspokojone nawet najszlachetniejsze pragnienia; odrzucenie, wyśmianie w dobrym; lekceważenie i zamknięcie się na moje słowa i gesty, itp.) pokazują mi poprzez moje myśli i reakcje, które się we mnie w odpowiedzi pojawiają, co we mnie jeszcze potrzebuje nawrócenia. Im więcej we mnie cierpliwości, pokoju ducha, radości i dobrych uczuć, tym więcej już uporządkowanego patrzenia i odbierania świata i ludzi. Tym więcej zgody na to właśnie miejsce w cudzym świecie i życiu. Tym więcej pokory.
Klasztor na Monte Cassino jest cudowny, a samo miejsce – niesamowite. Benedyktyni potrafią wybierać piękne miejsca na swoje klasztory. Podjazd autobusem na sam szczyt góry u niektórych budził lęk. Bo faktycznie, stromo i serpentynami. Czasem trafili się i jacyś szaleni rowerzyści, szybko zjeżdżający w dół. A na zboczach góry rosną akacje, kwitnące na fioletowo :-) Pierwszy raz takie widziałam.
Na cmentarzu polskich żołnierzy uczestniczyliśmy we Mszy Świętej. Potem był czas na zadumę i indywidualną modlitwę. Patrząc samemu na to wzniesienie dopiero można dostrzec, jak niebywałej rzeczy dokonali Polacy, gdy je zdobyli.
Wikipedia spieszy z pomocą:
Główną siłę atakującą czwartego natarcia (operacja Diadem, 11-19.05.1944r.) stanowił II Korpus Polski pod dowództwem gen. Władysława Andersa. Kryptonim operacji, jeśli nie przypadkowy, został dobrany wyjątkowo trafnie. "Honk" w języku angielskim to krzyk dzikich gęsi wracających do swych gniazd. "Honker" to coś lub ktoś wydający takie dźwięki. Dla polskich tułaczy było to wyjątkowo wymowne.
Atak rozpoczął się o godzinie 1:00 12.05.1944r., poprzedzony nawałą artyleryjską od godziny 23.00 poprzedniego dnia. Żołnierze szli do nocnego ataku w zaminowanym, niemal nieosłoniętym terenie, pod niemieckim ostrzałem prowadzonym z bunkrów, stanowisk artylerii i moździerzy, których nie był w stanie zniszczyć ponad godzinny ostrzał 1060 dział.
Do natarcia na wzgórza "593" i "569" ruszył 2. batalion ppłk. Tytusa Brzoski z 3 Dywizji Strzelców Karpackich. Na prawym skrzydle wchodził w "Gardziel", z zadaniem zdobycia Massa Albaneta, 1 batalion ppłk. Raczkowskiego wzmocniony czołgami, działami samobieżnymi i saperami. Oba bataliony wyposażone były w granatniki i piaty dla rozbijania bunkrów. Mimo silnych ogni zaporowych artylerii niemieckiej i ostrzału z broni małokalibrowej z doskonale zamaskowanych bunkrów, 2. batalion opanował wzgórze "593" i ruszył na "569", ale został zatrzymany tracąc wielu zabitych i rannych. Nieco później doszlusował 1. batalion, który w drodze stracił 2 czołgi i prawie wszystkich saperów próbujących prowadzić rozminowanie pod ogniem.
Nieprzyjaciel próbował kontratakować z rejonu San Lucia i Castellone batalionami spadochroniarzy, ale wszystkie te uderzenia zostały odparte. Najdłużej walczył 2. bat. 3 DSK tkwiący na "593", który do godz. 6:18 odparł cztery uderzenia. Dla wzmocnienia podciągnięta została kompania kpt. Radwańskiego z 3. bat., ale sytuacja była nadal ciężka. Do 8:30 polegli dowódcy obu czołowych kompanii i dowódca rzutu obronnego mjr Rawicz-Rojek, a dowódca batalionu ppłk Brzosko był ciężko ranny. O godz. 8:30 wyszło kolejne, piąte niemieckie kontrnatarcie, które – choć odparte – nie wróżyło nic dobrego na przyszłość.
W południe na "593" było już tylko 17 żołnierzy i 1 oficer. Resztę w miarę możności ściągano w tył, by obsadzić przynajmniej pozycje wyjściowe. Straty 3 DSK w dniu 12 maja wyniosły 700 ludzi, głównie z 1. i 2. batalionu.
Do ataku na "Widmo" szły bataliony 13. i 15. z 5 Brygady Wileńskiej płk. Kurka z 5 Kresowej Dywizji Piechoty gen. Sulika, oba wzmocnione przez saperów i miotacze ognia. Żołnierze bardzo dotkliwie odczuwali ostrzał artyleryjski w kamienistym terenie. Gdy między 2:30 a 3:00 wdarli się wreszcie na "Widmo", straty sięgały 20%. Siły nacierających topniały coraz szybciej. Kompanie lewoskrzydłowego 15. bat. zostały poderwane o 3:30 przez mjr. Gnatowskiego do ataku na "575", ale pod silnym ogniem zaległy. Prawoskrzydłowy 13. bat. ppłk. Kamińskiego bardzo ucierpiał od bocznego ognia z "San Angelo". Po opanowaniu szczytu kompanie ruszyły ku "San Angelo", ale po 200 metrach dotarły do głębokiej rozpadliny, która była pełna pułapek minowych i gniazd karabinów maszynowych. W obliczu całkowitej zagłady dowódca nakazał odwrót na "706", gdzie 14. bat. trzymał stanowiska wyjściowe. O godz. 14:00 dowódca Korpusu dał rozkaz wycofania na pozycje wyjściowe.
Załamane natarcie, choć dotkliwe, przyniosło jednak pewne korzyści. Rozpoznano walką większość punktów ogniowych nieprzyjaciela, zlokalizowano baterie jego moździerzy. Jeńcy niemieccy informowali o bardzo złej sytuacji zaopatrzeniowej ich czołowych oddziałów i wyraźnym upadku morale. W tej sytuacji zapadła decyzja o powtórzeniu natarcia.
Przez następne cztery dni artyleria bez przerwy ostrzeliwała pozycje nieprzyjaciela. Nie próżnowało też lotnictwo. Nic też dziwnego, że drugi atak (rozpoczęty późnym wieczorem 16.05.1944r.) wreszcie przyniósł przełom na polskim odcinku: zdobyto i utrzymano "593", "Monte Castellone" i "Massa Albanetta". Jednocześnie francuski Korpus Ekspedycyjny dokonał znacznych postępów na zachód od Doliny Liri i zmusił Niemców do odwrotu na Linię Hitlera. Niemiecka 1. Dywizja Spadochronowa po całodobowych walkach otrzymała rozkaz wycofania się. Polacy przechwycili meldunek niemiecki o wycofaniu się z klasztoru. Nakazano artylerii ostrzeliwać drogi odwrotu nieprzyjaciela. W nocy 17/18.05.1944r. Niemcy całkowicie opuścili klasztor, obawiając się okrążenia przez wojska alianckie z powodu przełamania ich linii obrony na zachód od Doliny Liri.
Nad ranem zobaczono na ruinach klasztoru białą flagę. Wysłano patrol 12 Pułku Ułanów Podolskich, pod dowództwem ppor. Kazimierza Gurbiela, który wkroczył do ruin klasztoru, zajmując, zupełnie już opuszczone, obiekty. Wziął do niewoli ok. 20 rannych żołnierzy niemieckich i zatknął na murach najpierw proporzec 12 Pułku Ułanów, uszyty przez plut. Jana Donocika, a następnie polską flagę. Dopiero w kilka godzin później, na wyraźne polecenie gen. Andersa, została obok polskiej flagi wywieszona flaga brytyjska. 18.05.1944r. w samo południe na ruinach klasztoru Monte Cassino polski żołnierz, plutonowy Emil Czech, odegrał na ruinach klasztoru hejnał mariacki, ogłaszając zwycięstwo polskich żołnierzy.
Droga na Rzym została otwarta. Wieczne Miasto Amerykanie zajęli 4.06.1944r., a więc w dwa tygodnie po bitwie. Pod Monte Cassino siły niemieckie wiązały aliantów przez ponad cztery miesiące.
Polskie walki pod Monte Cassino były niezwykle krwawe, w natarciu zginęło 924 żołnierzy, 2930 zostało rannych, a za zaginionych uznano 345.
Polski Cmentarz Wojenny na Monte Cassino powstał na przełomie 1944 i 1945 r., według projektu architektów Hryniewicza i Skolimowskiego. Zbudowano go na płaskim odcinku terenu pomiędzy Monte Cassino i wzgórzem "593", a więc w miejscu najbardziej wymownym. To właśnie tamtędy szły główne natarcia 3 Dywizji Strzelców Karpackich. Uroczyste oddanie nastąpiło 1.09.1945r. Zbudowali go żołnierze, uczestnicy bitwy. Spoczywa na nim 1072 poległych żołnierzy Rzeczypospolitej wszystkich narodowości (Polaków, Białorusinów, Ukraińców, Żydów...), wyprowadzonych przez Władysława Andersa z "nieludzkiej ziemi", z sowieckich obozów koncentracyjnych Archipelagu Gułag.
Generał Władysław Anders, który zmarł w 1970r. w Londynie, w swej ostatniej woli prosił, by pochować go wśród swoich żołnierzy pod Monte Cassino. Jego grób stanowi dziś centralny punkt cmentarza.
Cmentarz ozdabiają sentencje: „Przechodniu powiedz Polsce, żeśmy polegli wierni w jej służbie” oraz „Za naszą i waszą wolność my żołnierze polscy oddaliśmy Bogu ducha, ciało ziemi włoskiej, a serca Polsce”.
Wielu z tych żołnierzy to byli młodzi, dwudziesto-, trzydziestoletni mężczyźni... Pomyśleliśmy z mężem o naszym synu. Wojna to straszna rzecz...
Po wizycie na Monte Cassino skierowaliśmy się na północ, w kierunku Padwy. I znowu pół dnia w autobusie. Ale teraz już atmosfera była inna – ludzie lepiej się poznali, bardziej zintegrowali. Były wspólne śpiewy, mówienie wierszy. Okazało się, że nowo poznana znajoma sama pisze wiersze i uproszona kilka z nich przeczytała. Faktycznie, drugi człowiek potrafi zaskoczyć :-) trzeba mieć wiele cierpliwości i dać sobie nawzajem czas, by się lepiej poznać. A i tak może się okazać, że drugi człowiek nas czymś zaskoczy. Oby tylko pozytywnie ;-)
Późnym wieczorem zjedliśmy obiadokolację i potem znowu długo w noc rozmowy, śmiechy, wino. I znowu musiano nam dać delikatnie do zrozumienia, że czas iść spać :D