Rzym-beatyfikacja Jana Pawła II (28.04-04.05.2011)

Dzień pierwszy

dodane 13:03

Każda pielgrzymka zaczyna się od podjęcia decyzji. Motywy pielgrzymowania są różne. Czasem mniej religijne, czasem wyłącznie takie. Nasze były mieszane: religijno-patriotyczno-historyczno-wycieczkowe.

 

Chcieliśmy i w tym roku coś zobaczyć za nieduże pieniądze. Ze względu na finanse planowaliśmy, że tylko ja wybiorę się na jakąś wycieczkę z przyjaciółką. Ale gdy papież Benedykt ogłosił datę beatyfikacji Jana Pawła II, gdy dostaliśmy sms-a od zaprzyjaźnionego księdza o pielgrzymce i gdy przyjaciółka nieśmiało wspomniała, że również zastanawia się nad wyjazdem na beatyfikację – bardzo łatwo było podjąć decyzję: my też jedziemy. Taka „okazja” nie trafi się prędko za naszego życia [jeśli w ogóle ;-)]: żaden polski kardynał nie zostanie już za naszego życia papieżem, że nie wspomnę o byciu świętym papieżem, byśmy mogli raz jeszcze z tego powodu wybrać się do Wiecznego Miasta.

A poza tym i dobre towarzystwo w podróży, i dość ciekawa oferta biura turystycznego. Cena też do zaakceptowania dla naszej rodzinki, toteż mogliśmy pojechać razem. To wszystko ułatwiło nam podjęcie decyzji o wyjeździe.

 

Postać papieża Jana Pawła II była gdzieś w tle całego naszego dotychczasowego życia. Dosłownie i w przenośni. W tle – bo Karol Wojtyła został papieżem, gdy mieliśmy 8 lat, więc i dzieciństwo, młodość i wczesne lata dojrzałe upłynęły nam wraz z nim na Stolicy Piotrowej. Ale i w tle, gdyż nie był postacią dla nas ważną. Coś tam czytaliśmy, coś tam słuchaliśmy, ale bez większego zaangażowania. Częściej pojawiała się irytacja, gdy za jego życia i po jego śmierci ruszyła budowa pomników, modlitw o rychłą beatyfikację, bez podjęcia jakiejkolwiek refleksji czy przybliżenia ludziom jego nauczania na poziomie parafii. A we mnie (w mężu też) jest dużo dystansu do tej całej uczuciowości i czułostkowości; poczucia narodowej dumy i elementu wyższości z tego faktu, że Polak został papieżem i to takim papieżem. Emocjonalnie bliższy jest mi obecny papież :-)

Ale dzisiaj jestem Bogu głęboko wdzięczna za Jana Pawła II...

 

Pielgrzymka zaczęła się w czwartek rano ponad godzinnym czekaniem na autokar. Dzięki temu opóźnieniu mogliśmy zacząć naszą wędrówkę Mszą Św.

Po raz pierwszy jechaliśmy autokarem na pielgrzymkę (wycieczkę). Wcześniej nie podejmowałam się takich wojaży z obawy przed długością podróży, uciążliwością, trudem siedzenia w autokarze i męczenia się z innymi ludźmi w jednym pomieszczeniu przez dłuuuugi czas.

 

Tymczasem okazało się, że owszem, trudności i uciążliwości były, ale – jak zawsze – mniejsze, niż człowiek sobie wyobrażał. Poza tym w zamian otrzymał rzecz bezcenną – wgląd w samego siebie w sytuacji innej niż dotychczasowe. Dodatkowym atutem okazała się możliwość oglądania świata zza szyby autokaru.

 

Kiedy jest się kierowcą, człowiek skupiony jest na prowadzeniu samochodu i nie może rozkoszować się widokami. Kiedy leci się samolotem, oszczędza się wprawdzie czas, ogranicza się zmęczenie podróżą, ale pozbawia się możliwości zaobserwowania tylu różnych sytuacji codziennego życia w mijanych miejscowościach. Nie można dostrzec różnic podczas przekraczania jednej czy drugiej granicy państwa. Nie można też porozmawiać z „autochtonami” chociażby w sklepie czy na stacji benzynowej. A to bardzo fajne doświadczenia. Tak że kolejny raz się potwierdziło: zawsze jest coś za coś :-) nie można mieć wszystkiego ;-)

 

Wspólnie stwierdziliśmy też, że największe zasługi w dziedzinie zdobywania wiedzy („podróże kształcą”) uzyskaliśmy dzięki rozmaitym urządzeniom w WC :D Pomysłowość i inwencja ludzka nie zna granic, nawet jeśli idzie o spłuczkę w toalecie.

 

Tak więc podróż - pielgrzymka się rozpoczęła – w Imię Boże...

 

Pierwszą silną refleksją, jakiej doświadczyłam, było zauważenie, jak ogromna jest w człowieku chęć gromadzenia. I to nie tylko rzeczy materialnych. Człowiek chciałby zamknąć, zatrzymać, zachować ulotność chwili, błysk piękna, moment zadziwienia obcością, innością, cudownością. Robi to najczęściej za pomocą zdjęć. Ale żadne zdjęcie nie odda, nie zatrzyma całej gamy uczuć, myśli, przeżyć, które dostarczają człowiekowi jego zmysły, zwłaszcza wzroku czy dotyku. Zdjęcie może jedynie służyć przypomnieniu tego, czego się doświadczyło. Może przywołać wspomnienia, ale już np. nie pozwoli całkowicie podzielić się z drugim człowiekiem tym, co się w danej chwili widziało i czego się doświadczało; co się przeżywało. Dlatego tak ważne było dla mnie, że jestem na tej pielgrzymce z mężem. Mogliśmy na bieżąco rozmawiać o tym, co nas dotyka, co nam się podoba, co czujemy i co przeżywamy, nie tylko w sensie pozytywnym, ale też negatywnym (oczywiście takie dzielenie się jest w ograniczonym zakresie :D faceci nie cierpią mówić o czuciu i przeżywaniu :D). Ale czasem wystarczył ruch ręką, by wskazać coś, co zachwyca, by zwrócić uwagę na coś, o czym wcześniej rozmawialiśmy. Dzięki rozmowie uczyliśmy się wzajemnej wrażliwości na to, co widzimy i jak odbieramy to, co widzimy – mogliśmy spojrzeć na mijane cuda oczami drugiego człowieka. Tego nie odda żadna opowieść, żadne, nawet najlepiej zrobione zdjęcie.

 

W pierwszym dniu podzieliłam się tą refleksją z Piotrem – a mimo to narobił prawie 2.000 zdjęć :D Z tym, że bardziej niż chęć gromadzenia, kierowała nim przyjemność fotografowania. Lubi robić zdjęcia, więc je robił – jak mi później wyjaśnił. Zastanawiam się jednak, dlaczego lubi robić zdjęcia? :D Chyba namówię go dzisiaj na wieczór przy włoskim winie i będę namawiać go na zwierzenia duchowe :D A przy okazji pooglądamy sobie zdjęcia :D

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 05.11.2024

Ostatnio dodane