Inspiracje, Znaki nadziei
Wyniośle
dodane 2024-11-07 10:17
Źle patrzyć na innych z góry. Ale patrzyć z góry na świat...
Wspomniał dziś (w czwartek 7 listopada) ks. Włodzimierz Lewandowski w swoim rozważaniu do czytań liturgicznych o wyniosłości. Źle się kojarzy, prawda. Sam nie lubię, gdy ktoś patrzy na mnie z góry. Ale...
Tatry kojarzą się dziś chyba wielu z tłumami. Sam przez lata z tego powodu unikałem ich polskiej strony. Mnie jednak Tatry kojarzą się głównie z... samotnością. Prawda, bywałem w nich w innych latach, w innych okolicznościach. I to wrażenie mi pozostało: ja, skały, trawa, wiatr, mgły, czasem słońce... I niewidoczne ptaszyska kraczące gdzieś z boku tego wszystkiego; znak, że jestem w ich świecie.
Ten górski świat to dla mnie nie tylko widoki. To dotknięcie twardej prawdy, dotknięcie prostego piękna, otarcie się o wieczność. Widoki... Nie chodzi o ich „widokówkowość”. Żadne zdjęcie nie odda zresztą tego, co człowiek chłonie całym sobą na żywo. Było jednak dla mnie w tych obrazach widzianych z góry dolin coś więcej. Konstatacja, jak małe i liche jest to wszystko, czym człowiek żyje na co dzień. Jak niepoważne bywają nasze wielkie niby problemy. Jak śmiesznie międzyludzkie rozgrywki...
Bardzo rzadko dziś o tym wszystkim piszę. Rzadko jak na znaczenie, jakie dla mnie miało i ciągle ma. Traktuję to trochę jak swój skarb. Jeśli nawet wspominam, piszę dość zdawkowo. Zresztą słowa nie są w stanie oddać tego wszystkiego... Dziś, gdy czytałem o tej wyniosłości... Troszkę się tym skarbem podzielę. Ale skąpy jestem :) Tylko trochę :).
To był czerwiec. TEN czerwiec. Pogoda była, delikatnie mówiąc, nieszczególna. Szlaki – jeszcze zalodzone. Wyżej było więc pusto. Szliśmy z Andrzejem z Koziego w stronę Przełęczy nad Buczynową Dolinką. Czyli - bardziej chyba znanego - Żlebu Kulczyńskiego. Podniebną ścieżką pod granią, przekraczając w pojawiających się i znikających chmurkach kolejne zalodzone żleby. Odgrodzeni od dna Pięciu Stawów stromymi zbetoniałymi niemal do lodu śniegami. Świat w dolinach i na dalekich równinach... Tyle się tam działo, ale mnie wydawał się nierealny. W tych odcieniach dominującej nad wszystkim szarości codzienne problemy, choć tak poważne, ukazywały swoją miałkość i jałowość. Znaczyły niewiele więcej niż wiosenny kwiat na łące wobec życia patrzącego w wieczność starca... Gdzieś tam były, momentami było je widać, ale... Słowa i tak nie są w stanie tego wszystkiego oddać... Jak mając w pamięci coś takiego, nie patrzyć na codzienność wyniośle? Jak nie uważać, że dane mi było zobaczyć więcej, dalej, szerzej? Nie tylko przecież wtedy. I nie tylko w związku z górami...
Nie wiem czy ludzie uważają mnie za wyniosłego. Bardzo staram się taki nie być. I nie neguję, że wielu mogło w życiu doświadczyć czegoś podobnego: dotknąć nieskończoności, dotknąć wieczności. Tyle że na co dzień zdajemy się być generalnie ludźmi z nosami opuszczonymi i patrzącymi w ziemię. Ludźmi nie widzącymi gwiazd. A ja, pamiętając tamten podniebny spacer, staram się patrzyć wyżej. Żeby to patrzenie w ziemię mnie nie dobiło...
Chyba nie jestem wyniosły. Raczej po prostu często chodzę z głowę w chmurach...