Był koniec maja, początek Czerwca. Z wielkie litery, bo TEGO Czerwca. Stałem pod szczytem Zamarłej. Pełno jeszcze było w górach śniegu. Zaśnieżone żleby, kominy, piarżyska. Zaśnieżone też górskie szlaki. Na Orlej Perci jedne tylko ślady, prowadzące na krawędź urwiska i tam się urywające... Andrzeja, mojego kolegi od tatrzańskich spaszt, jeszcze nie było. Stałem i chłonąłem to wszystko całym sobą. To wtedy mocno postanowiłem sobie żyć "zanim". "Zanim się przerwie srebrny sznur i stłucze się czara złota, i dzban się rozbije u źródła, i w studnię kołowrót złamany wpadnie...".
Żyję więc już 34 lata "zanim". I pewnie dlatego, choć przecież pesymista, patrzę na życie ciągle oczarowany jego pięknem. Także pięknem tak wielu spotkanych dobrych ludzi... I ciągle myślę, że "warto żyć, pięknie być". A kiedyś, w niebie...