Radość. Czasem trudna
dodane 2023-05-31 14:52
Jak to ktoś śpiewał? Że miłość po błocie chodzi i często jej plują w twarz...
Tak, byłem też w tym roku na męskiej pielgrzymce w Piekarach. Dumny jak paw, bo z racji braku towarzysza do jazdy rowerem wybrałem się pieszo. A to, jak na mój wiek, kawał drogi. Najbardziej zdziwił mnie pęcherz na stopie, bo i buty, w których chodzę od dawna no i zaprawiony w trochę krótszych marszach jestem. No ale, bywa. W samych Piekarach... Podobało mi się kazanie kardynała Nycza. Zwłaszcza ten moment - jedyny przerwany oklaskami - kiedy mówił o potrzebie polsko-ukraińskiego pojednania. No bo jeśli teraz jeszcze nie czas, to kiedy? Reszta zresztą też. Mądry człek, widać. Podobało mi się tez wystąpienie abp. Skworca. Ale i to, co mówił krótko dziś już nowy arcybiskup katowicki, Adrian Galbas SAC - do nas, pielgrzymów, ale i to jak zwracał się do odchodzącego na emeryturę arcybiskupa Wiktora. Cieszyli mnie spotkani ludzie. Zwłaszcza Jacek, dawny współtowarzysz w kształtowaniu młodych w jednej ze szkół i ten, który uczył mnie jeżdżenia na nartach (nauka z czasem poszła w las ;)) l bo tego strasznie dawno nie widziałem. Ale i Zenek, i Leszek, i Irek, i Brunon... Tych ostatnich widuję przynajmniej co rok właśnie w Piekarach. No i jeszcze paru innych, których spotykam znacznie częściej. Łącznie z ministrantami... Fajnie było.
Co najbardziej mnie uderzyło? Dawniej, od lat, te ciągnące w jedną stronę rzesze płci męskiej. Starych i młodych. Nieraz "pokoleniowo" - dziadek, ojciec, syn. Ilość nas - w tym roku ponoć koło 80 tysięcy. Ale w tym roku samo wejście do Piekar...
Szedłem sam, więc nie szedłem nową drogą, ale stara, dziś już... no, właściwie nieużywaną. Był tam zawsze taki wiadukt, z którego widać było wieże piekarskiej bazyliki. Teraz też fajnie je stamtąd było widać. I przypomniały mi się różne Psalmy Wstępowań. Jak pielgrzymi cieszyli się na widok Jeruzalem. I nuciłem Jeruzalem, Jeruzalem, to miasto na które czekamy... Niedawno o tym pisałem na Wiara.pl: Kościół jako Nowe Jeruzalem. Już jest, ale jeszcze czekamy. Taki paradoks... Mijają lata i wiem, że choć ono jest, to widzę coraz wyraźniej, że czekam...
No cóż.. Dziś na Mszy w redakcji ks. Rafał (Bogacki) wspomniał o radości prawdziwej. W ujęciu św. Franciszka. Myśl o niej towarzysza mi często w młodości, a od pewnego czasu znacznie wyraźniej. Odkrywam, jak bardzo przestało to dla mnie być teoretyzowaniem, a stało się koniecznością codziennych wyborów. Radość prawdziwa, mimo wszystko. Radość, że z Chrystusem jest się przybitym do krzyża... Radość taka inna od wszystkich, także tych z ducha jak najbardziej chrześcijańskiego. Radość, która wykluwa się w samotności niezrozumienia, obojętności, lekceważenia... Której chyba nie pojmują nawet ci, którzy uważają, że chrześcijanin powinien być radosny... Tak, radość prawdziwa. Prawdziwa jak ta miłość, która chodzi po błocie i często jej plują w twarz...
Czekam więc na Nowe Jeruzalem. I powolutku, coraz bardziej zmęczony i obolały ku niemu człapię. Twarz miewam ponurą, wiem, za to serce chyba ciągle tak jak dawniej się uśmiecha.
Tak, Marana tha, przyjdź Panie Jezu.... Prawda. Cały czas jesteś...