Codzienność, Narzekania, Znaki nadziei
Szukam prawdy czy potwierdzenia?
dodane 2023-03-13 09:41
To nie problem, gdy chodzi o większość spraw na tym świecie. Ale robi się nieprzyjemne, gdy chodzi o oskarżenia.
Kiedy czytam Ewangelię, konkretniej mam tu na myśli tę na przyszłą niedzielę, zauważam, jak bardzo przeciwnicy Jezusa byli ślepi. Ot, uzdrowił niewidomego od urodzenia. A oni zderzając się z tym oczywistym faktem, po ustaleniu, że nie chodzi o mistyfikację... zostają przy swoim. Jezus jest dla nich dalej tym, który zwodzi tłumy. Żaden znak, żaden cud ich nie przekona. Posuną się przecież nawet, co czytamy w innej Ewangelii, do oskarżeń, że działa mocą Belzebuba...
Podobnie było potem, już po zmartwychwstaniu, po powstaniu Kościoła, gdy uznając Go za zwodziciela nie wahali się rozpowiadać, że był nieślubnym dzieckiem swojej matki... Łatwo o to oskarżyć, prawda? Zwłaszcza gdy nie ma testów genetycznych. Minęło od narodzin Jezusa kilkadziesiąt lat, ale oni wiedzą co i jak było z Jego poczęciem....
Dlatego niespecjalnie się dziwię, gdy dziś widzę coś podobnego. Gdy to, co nazywa się szukaniem prawdy, w istocie rzeczy jest tylko próbą uzasadnienia wcześniej przyjętych tez. Nie chodzi mi tylko o oskarżenia pod adresem Jana Pawła, że jest winny chronienia pedofilów. Choć napisałem co napisałem: TUTAJ. Widzę to w wielu dziedzinach naszego życia. Sądzę, że i ja nie jestem w tej dziedzinie bez winy. Trudno zresztą osobiście badać każdą sprawę, w której pojawiają się jakieś kontrowersje. Ale wydaje mi się, że zwłaszcza gdy chodzi o oskarżenia, trzeba zachować umiar. I nie tak łatwo dawać im wiarę. Zwłaszcza że prawda jest najczęściej nieco bardziej skomplikowana, niż to ukazują czarno-białe przekazy.
Ze smutkiem patrzę, jak ludzie, wydawało mi się, myślący, łatwo na takie czarno-białe przekazy daj się nabierać. Ot, jak bez żadnych zastrzeżeń w szczepieniach widzą same dobrodziejstwa, ale i jak bez zastrzeżeń widzą w nich samo zło. Jak wszędzie widzą spiski różnych tajemniczych gremiów, ale i jak zupełnie takie zakulisowa działania lekceważą. Ze smutkiem też patrzę, jak niedawno wynoszony na piedestał Jan Paweł II staje się dla całkiem sporej grupy wierzących wspólnikiem zbrodni. Bo "prawda leży pośrodu", bo "coś w tym musi być". I to wbrew ewidentnym faktom, które przynajmnij w jednym z tych wypadków pokazały wzrocowe wręcz działanie przyszłego papieża. Ale no tak... Wyrok nie był dożywociem. A oskarżyciele innej kary z karę nie uznają. Tylko za "tuszowanie".
Prawda nie leży pośrodku, a tam gdzie leży. A w kwestii kardynała Karola Wojtyły jest tam, gdzie dostrzega się, że problem seksualnego nieuporządkowania za jego czasów wśród, księży, owszem zdarzał się, ale też widzi się, że starał się temu problemowi zaradzić. Że nie wedle dzisiejszych standardów?
Mocno mi się wydaje, że te dzisiejsze standardy, a właściwie to, co uważa się za dzisiejsze standardy, to wyraz jakiegoś przeczulenia. Nie, nie chodzi mi o cierpienie ofiar, o zło takiego postępowania itd. Choć, warto o tym pamiętać, istnieje wiele różnych niezwiązanych z wykorzystaniem seksualnych działąń, które też potrafią nieprawdopodobnie człowieka zniszczyć. Ale co tam, tego sie nie widzi, prawda? Bo to dzieje się za blisko nas. W rodzinach, w pracy, w naszej wspólnocie itd. Łatwiej jest pokzac palcem an to, co dzieje się dalej. O tam tam ! Patrzcie!...
Ale chodzi mi o stawianie sprawy zachowań pedofilskich tak, że sprawcę takich zachowań całkiem się skreśla. A przecież, nawet jeśli przesiedziałby 10 lat w więzieniu, kiedyś wyjdzie, prawda? Nikt, żadne prawo moralne ani państwowe, nie karze tych ludzi dożywotnim więzieniem. A tak stawia się sprawę, jakby ten, który raz takiego czynu się dopuścił, nie miał już żadnych szans na zmianę postępowania. Skreśla się go raz na zawsze. Ma to sens, racja, wobec notorycznych sprawców preferencyjnych. Ale nie ma w odniesieniu do niepreferencyjnych. Tymczasem w takie rozgraniczenia nikt w publicystyce się nie bawi. Z wszystkich robi się bestie. I to właśnie jeden, najwyraźniejszy argument za owym przeczuleniem....Nawet mordercy, nie mówiąc już o tym, kto zabił nie do końca chcąc, wybacza się, wierzy się w poprawę, ma nadzieję, ze zszedł ze ścieżki zła. Tutaj osąd działa nie tylko do końca życia, ale i po śmierci...
Wykorzystywanie seksualne dzieci to bez wątpienia ciężki grzech. Jeden z cięższych, jakie człowiek może popełnić. Jestem jednak przerażony tym, co wyprawia on z ludźmi deklarującymi sie jako wierzący. Jak nagle sprawca przestaje być dla nich człowiekiem. Jak wystarczy podejrzenie także podejrzenie o "tuszowanie" - by już uznać za winnego. I odciąć się - nie , ja jestem lepszy, ja należę do czystych. To on, to oni są winni... Wszyscy, którzy nie przyłączą się do głosów totalnego potępienia, o które trudno zwłaszcza gdy posądza sie o "tuszowanie" - też są winni. Bez dwóch zdań. Jak śmią nie krzyczeć razem z nami. Jak smią mieć jakieś wątpliwości? Niejasności interpretować na korzyść obwinionego? Wskazywać na jakieś uwarunkowania historyczne! Jaki ból sprawia to pokrzywdzonym! Obrońca pedofilów!
Dotarła do mnie niedawno plotka - hmmm, jak najmniej szczegołów... Powiem więc tylko tak: raz, nie chodzi o pedofilię; dwa: gdybym nie ustalił kto jest jej źródłem, gdybym nie poznał bliżej okoliczności, a zaraz zrobił z tego aferę, mógłbym narobić ludziom strasznych kłopotów. Niesprawiedliwie. Tak, wiem, jak przy drodze leży pobity, to trzeba dlań okazać się troskliwym Samarytaninem. Ale żeby wskazać, kto jest winny pobicia, to trzeba czegoś więcej iż samej wyobraźni sklejajace w całość to, co wydaje sie pasować, o wyrzucając to, co nie pasuje.