Codzienność
Przemijanie
dodane 2022-11-15 11:31
Czyli spacerowe myśli
Przechodzę tam właściwie prawie codziennie. To z pół kilometra od miejsca, w którym mieszkam. Obok ruchliwego targowiska. Dom, w którym mieszkałem do czwartego roku życia. Właściwie od wielu już lat miejsce po nim. Popękał przy wybuchu gazu (już wtedy tam nie mieszkałem, ponoć nikomu nic poważnego się nie stało) i go wyburzyli. Potem zresztą wyburzone zostały inne domy tym ciągu. Nie tylko te lichę familoki jak ten mój, na parapecie okien których czasem przysiadali przechodnie, ale i na oko lepsze, porządniejsze i z parterem nad ulicą wyższym....
Na miejscu tego mojego domu stoi dziś... śmietnik. Patrzę i próbuję sobie wyobrazić, gdzie były te dwa pokoje z kuchnią, w których z rodzicami, dwoma siostrami i dziadkiem mieszkaliśmy. Strasznie ciasno musiało być. Tylko ja, maleńki, tego nie odczuwałem. Dla mnie to była przestrzeń całkiem spora. Pokój -"ostatni", w którym spaliśmy. Z wielki piecem ozdobionym od góry jakimś "straszydłem". Pokój rodziców. No i kuchnia.... Nie mam do tego miejsca jakiegoś sentymentu. Ot, tu mieszkaliśmy. Pamiętam, jak przed klatką schodowa próbowałem kopać piłkę. I jak zupełnie mi nie wychodziło. I jak dziwiłem się, że mama bała się, że mógłbym wyjść na ulicę... I te czerwone, okrągłe korytarzowe czy łazienkowe - nie wiem - okna w domu obok (już ich nie ma, musieli je w ciągu tych lat zamienić na normalne)...
Wbrew temu co czasem się mówi o pamięci dzieci sporo scen z tego domu pamiętam. Wizytę ciotki, która przyniosła mi moją ulubioną potem zabawkę - plastikowy pociąg z wiernie odwzorowanymi detalami parowozu. Zdziwienie odnalezieniem pogniecionej straży pożarnej - podobno jak byłem młodszy wrzuciłem ją do gotującego się prania. I to zastanawianie się czemu byłem taki głupi. I mam wrażenie, że pamiętam, jak stawiałem pierwsze kroki. Jak pod stołem przechodziłem od nogi do nogi ta, żeby mama nie zauważyła. A ona tak się ucieszyła, jak zobaczyła, co robię...
Nie mam jednak do tego miejsca jakiegoś sentymentu. Podobnie jak do tego domu, w którym dorastałem i mieszkałem w sumie do początku lat dziewięćdziesiątych, gdy dostałem mieszkanie w największym w tel dzielnicy bloczysku. I mama z siostrą szybko się potem stamtąd wyprowadziły (dziadek i ojciec w międzyczasie zmarli). Wiele dobrych wspomnień, zabaw na podwórku z kolegami, ale... nie ma. Minęło. Kilku z tych kolegów, starszych i młodszych, już zresztą przeprowadziło się na cmentarz, widuję zaś czasem tylko jednego...
Obok mieszkania w tym wielkim bloczysku, w którym szczęśliwie przeżyłem pierwszych 20 lat w małżeństwie też przechodzę bez emocji. Jakby nie było to przez lata mój dom. A trochę się tego bałem. Wszak razem z przeprowadzką skończył się dla mnie jasny czas radości, a rozpoczęła, trwająca zresztą do dziś, krzyżowa droga... Mógłbym więc tęsknić do tego "przedtem", bo kojarzy się z radością. Ale nie, jest dobrze. Bez żadnych emocji. Było, minęło. I będzie coraz bardziej znikać z pamięci. Jak wszystko inne...
Wszystkie te miejsca, w których mieszkałem, mieszczą się w promieniu... Hm. Promieniu to chyba 300 metrów. Odległość między nimi niewielka, nie wiem, chyba ten pierwszy od drugiego może być trochę dalej, z jakieś 800 metrów... Moje miejsce na ziemi. Wcale nie piękne, nie eleganckie. Ale przywykłem. Najbardziej chyba do parafialnego kościoła. Nie zamieniłbym go na inny...
Czeka mnie w życiu chyba już tylko jedna przeprowadzka. Trochę dalej. W tej chwili to z jakieś 800 metrów do mojego domu. Na cmentarz. Którą kwaterę z tych którymi się zajmujemy sobie wybrać? Nie wiem. Niech się tym martwią już inni.