Codzienność, Narzekania

Dziwacznie o Biblii

dodane 12:55

Nie zawsze rozumiem, czemu komuś coś w głowi skleja się w całość. Ale czasem widzę, że posklajały si części do siebie nie pasujące.

Historia egzegezy ma prawie tyle lat, co sam Kościół. I różnie to bywało. Niespecjalnie odpowiada mi, co czasem znajduję czytając starszych autorów, interpretacja alegoryczna Biblii. Gdzie alegoria jest, tam jest, ale nie wszystko tak przecież można tłumaczyć. No ale to było dawno. Dziś...

Dziś nieraz się dziwię. Ot, dziwiłem się w czasie studiów niemieckojęzycznym autorom różnorakich komentarzy do tekstów biblijnych. Sporą część z nich zajmowały rozważania dotyczące zagadnień literackich. I to nie krytyki tekstu (czyli wybrania wśród wielu wariantów rękopisów tego najbardziej właściwego) i nie próby zrozumienia gatunku czy struktury tekstu, ale rozważania nad "tradycją i redakcją". Że niby autorzy nie byli autorami, a jedynie do prostego tekstu pierwotnego wstawili to i owo i wyszło jak wyszło. Wszystko po to niby żeby dotrzeć do owego "pierwotnego tekstu", a jednocześnie zobaczyć, przez zobaczenie "dodatków", co było opracowaniem redaktora tekstu. Ma to od biedy sens, gdy porównuje się teksty synoptyczne, ale idąc dalej wchodzimy tak pole tak grząskich spekulacji, że aż strach. Każdy tekst, także to, co teraz piszę, można takiej obróbce poddać i uznać niektóre zdania za dodatek do "pierwotnego tekstu". A wartość takich rozważań... W zasadzie żadna. A uderzało mnie przed wszystkim to, że po omówieniu tych wszystkich zagadnień literackich na zastanowienie się nad sensem tekstu już niespecjalnie znajdowano miejsce. O jakiejś pogłębionej refleksji teologicznej już nie mówiąc. Po co tyle miejsca poświęcać analizie literackiej tekstu, jeśli wyjaśnienia egzegetyczne sprowadzają do paru odniesień do realiów kulturowych tamtego czasu, a teologii nie ma  w tym prawie wcale? Ot, w takiej scenie uciszenia przez Jezusa burzy ja jeziorze. Sprowadzenie tego wszystkiego do wniosku, że chodziło o okazanie, że "tu jest coś więcej niż Jonasz" świadczy - moim zdaniem - o bardzo powierzchownym rozumieniu tej sceny. Choćby dlatego, że zdanie to występuje tylko u Łukasza (o ile się nie mylę), a scena z uciszenie burzy u Marka czy Mateusza siłą rzeczy nie bardzo może się do tamtego stwierdzenia odwoływać.

A przecież to nie takie trudne. Wystarczy śledzić myśl autora, prawda? Patrzyć, jak rozwija on swoja myśl. Czyli czytać w kontekście. Podobnie jak czyta się każde inne opowiadanie czy coś w innym gatunku. Niestety, niespecjalnie w tamtym czasie trafiałem na takie podejście do tematu. Podobnie zresztą z tzw teologiami biblijnymi. W moim odczuciu grzechem pierworodnym wielu z tych, które poznałem, było zamiast wyciąganie wniosków z tekstu, wtłaczanie myśli autorów biblijnych w jakiś przyjęty schemat. Dlatego z tak wielką radością przyjąłem dzieło Benedykta XVI, który w swojej książce o Jezusie przyjął perspektywę autorów Ewangelii....

To było dawniej, dziś jest lepiej? Nie śledzę na tyle literatury, by móc tak powiedzieć. Ciągle jednak widzę, że te błędy bywają powielane.  Ot, koncentrowanie się źródłosłowie tego czy innego pojęcia, na niuansach znaczeniowych. Ot, Słowo stało się Ciałem i zamieszkało między nami czy "rozbiło między nami namiot"?  To drugie dla mnie piękniejsze, ale bez znaczenia dla rozumienia sensu tekstu. Albo to uporczywe zastępowanie Pocieszyciela Parakletem. Ma sens, gdy się tłumaczy to pojęcie. Jeśli nie, ma sens mniej więcej taki jak cytowanie greckich słówek w takich tłumaczeniach. Nic nie wnosi dla kogoś, kto biblijnej greki nie zna.

Albo ta nieumiejętność czytania w kontekście. Zdanie z dzisiejszej Ewangelii, w którym Jezus mówi, że przyszedł ogień rzucić na ziemię komuś kojarzy się z... ogniem gorejącego krzewu Mojżesza. Przecież gdy czytać dalej wyraźnie widać, o co Jezusowi chodzi: o ogień jakiegoś niepokoju, rozdarcia, jakie nawet wśród najbliższych wnosi Ewangelia. Bo jedni słuchają Jezusa, a inni nie chcą, stąd owo skłócenie, konieczność, by uczeń trwał przy nauce Jezusa mimo nieprzyjemności, jakie z tego powodu spotykają go ze strony najbliższych... To nie ma więcej wspólnego z gorejącym krzakiem Mojżesza niż z każdym innym tekstem Biblii.

Podobnie z tym naciąganiem nauki Biblii pod swoje z góry przyjęte tezy. To akurat zdarzyć się może każdemu kaznodziei. Ale gdy niedawno usłyszałem, że życie człowiek powinien umiejętnie swoje życie planować i unikać bycia lekkoduchem i bałaganiarzem, to... To przecież jest wręcz sprzeczne z tym, czego uczył Jezus, prawda? Nie mówił o tym, by się nie troszczyć o jutro, o ptakach czy liliach? Nie mówił "głupcze" o tym, który zaplanował budowę nowych spichlerzy, bo miał nadurodzaj? Czy komuś tu zasady coachingu nie wyparły nauki Ewangelii?

Czytam, słucham i dziwię się. I jeśli czegoś się boję, to tego, ze z bezmyślności mogłem kiedyś zrobić coś podobnego...

Z tego zresztą powodu rzadko już na Twitterze komentuję czytania. Nie chcę wymądrzać się, a przy okazji prawić farmazony. Nawet gdyby to było tylko 1 raz na 20 wpisów...

 

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 21.11.2024