Złośliwości,

Mylna diagnoza

dodane 17:23

To nie podręczniki teologii moralnej nie pozwalają widzieć ludzkich problemów, ale nasze własne serca.

Nie powiem, ruszyło mnie. Gdy na koncie twitterowym jednego z moich znajomych przeczytałem cytat z książki ks. Tomasa Halika, Popołudnie chrześcijaństwa. "Mnie także zbyt długo podręczniki moralności katolickiej zasłaniały indywidualne problemy ludzi i dziś się tego wstydzę. Jak wielka jest pokusa nas, spowiedników, nosicieli autorytetu kościelnego, by stać się faryzeuszami i uczonymi w Piśmie".

Ha... Nie wiem oczywiście jak to było w życiu ks. Halika i jakie konstrukcje sobie kiedyś w głowie namotał. No i nie wiem jakie podręczniki teologii moralnej czytał. Mocno wydaje mi się jednak, że kwestia niedostrzegania ludzkich problemów to przede wszystkim kwestia naszej osobowości; tego jak ustawiamy się w relacji do innych, a nie czytanych podręczników. Fakt, że dziewczyna mieszka z chłopakiem przed ślubem nie wyklucza przecież możliwości wysłuchania jej, gdy skarży się, że jest on uzależniony od hazardu, prawda? I życzliwego poradzenia, co może z tym fantem zrobić. Nic nie stoi na przeszkodzie, by wysłuchać praktykującego homoseksualistę rozpaczającego po porzuceniu przez kochanka. Choć słucha się tego trudno. To nie jest tak, że będąc przekonanym o słuszności takiego czy innego moralnego prawa nie można z szacunkiem odnosić się do tych, którzy żyją inaczej. Znam proboszcza, skądinąd dobrego moralistę, który opowiadał kiedyś, że przed poturbowaniem ocaliły go pracujące w okolicy kościoła prostytutki, mówiąc napastnikom, żeby go zostawili, bo "to nasz proboszcz". Widać niczym się im nie naraził, szanowały go, choć przecież był dla nich jakimś wyrzutem sumienia. Bo był (jest) taktownym człowiekiem. W tym żaden podręcznik  teologii moralnej nie przeszkadza...

Niestety, mam wrażenie, że coraz częściej nie dostrzega się tej różnicy między uznaniem czegoś za zło a potępieniem człowieka. Sam fakt, że uważa się coś za zło i nie chce się go pochwalać jest dziś już często powodem do uznania, że się kogoś nie szanuje, obraża, potępia czy wręcz prześladuje. A to nie tak.... I mam te wrażenie, że coraz więcej katolickich intelektualistów samo prawo moralne uważa za zło. No bo ludzie się stresują, mają wyrzuty sumienia, odchodzą z tego powodu z Kościoła...  Czy to naprawdę wszystko jedno jak człowiek żyje? Jak zwraca ostatnio uwagę w swoich wystąpieniach ukraiński greckokatolicki hierarcha abp. Światosław Szewczuk, to nie jest wszystko jedno. To właśnie z takiego gadania i przyzwalania na mniejsze zło rodzi się zło coraz większe....

Indagowany kolega zaprzeczył, ale mnie mocno wydaje się, że te problemy, których spowiednicy rzekomo nie chcą zauważać mając oczy przysłonięte podręcznikami teologii moralnej to głownie albo tylko problemy związane z 6 przykazaniem. No bo z którym innym? Czy można mieć wątpliwości, że stawianie kogoś albo czegoś ponad Boga jest drogą na manowce? Drugie przykazanie zapewne żadnych problemów nie stwarza, bo ludzie najczęściej go nie rozumieją. A trzecie: czyż nie jest tak, ze jak jest powód by w niedzielę pracować albo nie pójść do kościoła, to grzechu nie ma? To dalej: czy ktoś ma wątpliwości, ze zabijanie, bicie czy obrzucanie wyzwiskami jest złem? Czy ktoś ma wątpliwości, że złem jest kradzież? Ktoś uważa, ze trzeba pozwolić biednemu złodziejowi kraść, bo to jego sposób na utrzymanie? Albo ósme przykazanie: ktoś uważa, że oszczerstwo to nic takiego i że można je stosować w życiu dla osiągnięcia jakichś swoich celów? "A nie pożądaj" dziewiątego i dziesiątego są tak nieostre, że nikt nie zwraca na nie poważniejszej uwagi....

Które opuściłem? Czwarte i szóste. W czwartym jest problem toksycznego rodzica... Ale kto powiedział, że miłość np. do matki alkoholiczki musi wyraża się w tym, że będzie się jej pozwalało pić i obrażać? Czyż nie jest miłością, trudną miłością, zrobienie czegoś, by zdecydowała się na leczenie? Tu rozdźwięk między tym, czego uczą podręczniki a dobrem jest pozorny. I tak samo pozorny jest w kwestiach związanych z szóstym przykazaniem, tyle że wielu dziś nie przyjmuje tego do wiadomości, udając, że jest inaczej.... Tu rozumiem, tu można mówić o rozdźwięku. Ale, swoją drogą, to czy nie jest to tak, że zanim dochodzi do zdrady jest mnóstwo zmarnowanego czasu, by miłość w małżeństwie pielęgnować? No ale wielu myśli, że to tylko ta druga strona ma kochać, a ja łaskawie kochać się pozwolę i to już jest przejaw mojej miłości... Temat rzeka, nie będę się rozwodził...

Tak naprawdę to nie zachowanie przykazań rodzi problemy, ale ich niezachowanie. Żądanie, by zmienić prawo moralne, bo kogoś świadomość grzechu uwiera to prosta druga ku katastrofie. Najbardziej jaskrawym tego przykładem jest w ostatnim czasie moralność "russkiego cziełowieka". My mamy prawo. My mamy prawo narzucać innym poczucie przynależności narodowej, my mamy prawo denazyfikować czyli w praktyce zabijać, gwałcić, rabować... Bo to nie ludzie, to faszyści. Nam się należy, bo jesteśmy wielkim, dymnym narodem i pokonaliśmy niemiecki faszyzm. Dlaczego świat nas nie rozumie, jakim prawem nas za tę wojnę karze, szykanuje, wyrzuca z rodziny cywilizowanych krajów i nakłada sankcje? Tak to jest, gdy jedynym grzechem jest nie wierzyć w Rosję, a wszystko inne dozwolone....

Może w końcu nastąpi jakieś przebudzenie. Jak dziś chyba zauważył abp Szewczuk, może to będzie koniec nihilizmu... Choć wątpię. Może na Ukrainie. W Polsce, na Zachodzie, może też coś drgnęło, ale chyba musi się jeszcze wiele wydarzyć, by dobro było dobrem, a zło złem. Zwłaszcza gdy ludzie Kościoła zamiast być solą i światłem w tym odrzuceniu norm moralnych ludzi utwierdzają...

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 21.11.2024