Codzienność, Narzekania
Mordercze szaleństwo
dodane 2021-12-14 22:14
Przepisy ruchu drogowego, oznakowanie dróg, ma służyć bezpieczeństwu. Niestety....
Już pisałem z parę razy o absurdach, jakie towarzyszą regulacjo na naszych drogach. Ale to temat rzeka. Przyznaję, wywołany u mnie dziś rozmową o nowym taryfikatorze za łamanie przepisów. Mam wrażenie, nie od dziś zresztą, że w sprawach drogowych priorytet ma zasada: "Łamiecie przepisy? To my wam k... pokażemy!". Ot, "leżący policjanci" kilkanaście metrów od skrzyżowania, jakby skrzyżowanie nie wymuszało by zwolnić. Albo ciągłe zmiany dopuszczalnej prędkości: 40, 70, 80, 30, 20, jakby zasadnicze 50 i 90 było ciągle nieadekwatne do sytuacji na drogach. Ba, nawet na nowo oddanej drodze, na której nominalnie powinno się dać jeździć z prędkością 120 km/h ciągłe ograniczenia do 100. Może trzeba by ukarać tego, co niewłaściwie drogę zbudował? Skoro się nie da jechać 120 (budowane jak przepis stanowił 110, ale jednak nie 100)...
Jeździłem trochę po Europie. Najczęściej jak było 70, to wiedziałem czemu. Ba, dość często zdarzało się, ze jechałem wolniej. Bo wąsko, bo zakręty. U nas rzadko kiedy wiem. I jak zdarza się, że np. ograniczenie faktycznie dostosowane do zakrętu, to cieszę się, że nie przyszło mi do głowy jechać szybciej...
Najbardziej irytuje mnie jednak wprowadzone niedawno "bezwzględne pierwszeństwo" pieszych. Bardzo bym prosił, żeby wytłumaczyć mi, co znaczy kreślenie, że "pieszy zbliża się do przejścia". Na świecie jest parę miliardów ludzi, mnóstwo z nich jest bez przerwy w ruchu i jako żywo połowa z nich do przejścia, przez które mam przejechać właśnie się zbliża. Nawet jeśli spacerują po Buenos Aires. Ile metrów od skrzyżowania muszą być? Kiedy idzie chodnikiem skąd mam wiedzieć, że nagle skręci o 90 stopni i wejdzie na pasy? Jak mam zauważyć kogoś, kto na pasy wpada wychodząc zza węgła budynku? Albo zza zaparkowanego przed pasami dostawczaka? Jasne, mam być ostrożny, rozumiem. Sęk w tym, że nawet jadąc 30 km/h w miejscu się nie zatrzymam.
Jest jednak coś znacznie ważniejszego. Mogę po prostu się zagapić. Bo przecież jadąc nie tylko wejścia na pasy muszę obserwować. Ot, czy ten przede mną nagle nie zahamuje, czy inny nie wymusi pierwszeństwa. Muszą obserwować obie strony przejścia jednocześnie. Ba, na wielu skrzyżowaniach, gdzie pieszym zielone światło włącza się parę sekund po zielonym świetle dla skręcających samochodów, muszę być jasnowidzem i wiedzieć w której sekundzie się włączą. A bywają i takie w moim mieście, na których, gdy wejdzie na nie pieszy, zapala się oślepiające światło a na samym przejściu migają światełka. Sęk w tym, że niekoniecznie włącza się gdy pieszy podchodzi do przejścia, za to świeci się, choć pieszy już dawno z przejścia zszedł. Czy to naprawdę rozsądne oślepiać kierowcę? A jeśli nie zauważy przez to innego niebezpieczeństwa?
I o to chodzi. Nie mam prawa się zagapić? Trochę spóźnić z reakcją? Ano nie mam. Sęk w tym, że choć trafię może do więzienia, to w żaden sposób nie pomoże to pieszemu. On, przy odrobinie pecha trafi do szpitala. Albo i kostnicy. Niestety, nowe regulacje wbrew rozsądkowi całkowicie zdjęły z pieszych odpowiedzialność. Więc całkiem sporo z nich wchodząc na pasy w ogóle już nie uważa. Uważać ma kierowca. Tylko że zdecydowanie mocniej w takim zderzeniu poszkodowany zostanie pieszy. I nic mu nie da, że kierowcę zamkną w więzieniu.
Dotychczasowe zasady, że pieszy po prostu ma pierwszeństwo były o tyle lepsze, że nakazywały także jemu zachować czujność. Dzisiejsze... Wcale się nie zdziwię, jeśli okażą się za jakiś czas, że wypadków z udziałem pieszych będzie więcej. Wtedy pojawi się nowe biadolenie i dalsze żądania ograniczenia prędkości. Do 30 w zabudowanym - jak to się już słyszy...
No, tyle że ruchliwa miejska ulica i "teren zabudowany" głównie krzakami to jednak nie to samo. Na tych pierwszych nie trzeba mi ograniczenia, bym nie jechał 50. Na tych drugich jechać 30, bo przepis....
Nie łudzę się jednak, że ktoś kiedyś pójdzie po rozum do głowy. Skoro od lat istnieje norma, banany o jakiej wielkości można sprowadzać a jakich nie, to nie wierzę...